[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A cóż wedługciebie spowoduje tę zagładę? W jaki sposób zapewnisz bezpieczeństwo Celii i dzieciom? Mówisznonsensownie, John.Będę musiała znów kazać cię zamknąć!Oczy Johna natychmiast zareagowały na ten żart; spojrzenie zhardziało, lecz twarz pozostała łagodna. Ty sama staniesz się zródłem zagłady  oznajmił z pewnością w głosie. Przeszłaś samą siebie,Beatrice.Miałaś dobry inteligentny plan.Cena jednak okazała się zbyt wysoka.Nie sądzę, że uda ci się spłacićpożyczkę, a w takim razie pan Llewellyn zgłosi się po zastaw.A dotyczy to nie tylko pożyczek zaciąganych zazgodą Harry'ego.Pan Llewellyn zażąda zwrotu pieniędzy z tytułu pożyczek, o których wiesz tylko ty i on, ateraz jeszcze ja.Odmówi przyjęcia ziemi, będzie się upierał przy zwrocie gotówki.Będziesz musiała sprzedaćziemię.W pośpiechu, a więc tanio.Zbiegną się terminy płatności wszystkich weksli.Nie obsłużysz wierzycielibez sprzedawania ziemi, coraz większych obszarów.Wideacre zostanie odarta z ziemi i z bogactwa.Powiedzieci się, jeśli zachowasz dom, ale cała reszta  tu wskazał ogród, zielony wybieg, migoczący las pełen gołębiegośpiewu, wysokie blade wzgórza poprzecinane białymi ścieżkami  przejdzie w ręce kogoś innego. Przestań, John  nakazałam stanowczo. Przestań.Przestań mnie tak przeklinać.Jeszcze paręgrózb i przykrości z twojej strony, a sama zniszczę ów labirynt.Powiem Celii, że ją kochasz i dlatego piłeś.Idlatego wróciłeś z nią do domu.A Harry'emu powiem, że ty i ona jesteście kochankami.To dopiero będzie za-głada.Zrujnujesz jej życie.Zostanie wygnana z posiadłości, zhańbiona, pozbawiona dostępu do dzieci.Jeślibędziesz mi groził i przeklinał mnie, jeśli będziesz się mieszał do moich finansów, jeśli będziesz sięRLT kontaktował z panem Llewellynem i snuł przerażające wizje utraty praw własności do Wideacre, zrujnuję Ce-Celię.A to ci złamie serce.Więc lepiej przestań mi wygrażać i przeklinać mnie.Ponury wzrok Johna był pełen dystansu. To nie ja rzucam na ciebie klątwę, Beatrice.Sama się przeklęłaś.Przy każdej z dróg, którymipodążasz, czai się wąż.Zmierć, zagłada dosięgną cię, bo sama otaczasz się zagładą i ruiną, sama planujeszzniszczenie wokół siebie.Nawet kiedy sądzisz, że planujesz lepszą przyszłość dla Richarda i dla innych,sprowadzasz tylko śmierć do wsi i spustoszenie na ziemię.W przypływie wściekłości szturchnęłam nagle Tobermory'ego w pysk i uderzyłam go szpicrutą.Przypomniał sobie wyuczoną kiedyś sztuczkę.Koń uniósł się i jedną z przednich podków pchnął mocno Johnaw ramię.Nic mu się nie stało, padł tylko z impetem na drzwi.Spięłam Tobermory'ego obcasami i pomknęliśmypodjazdem, jak gdybym znów brała udział w wyścigach, tym razem ścigałam się ze słowami Johna i jegoprzenikliwością.Nie ścigałam się z samym Johnem, z człowiekiem, który kiedyś jechał po zwycięstwo,ponieważ bardzo mnie kochał.Tobermory był w świetnej formie, zachwycony tym, że mógł opuścić stajnię; ja zaś cieszyłam się, żeznów dosiadam konia, a nie jadę dostojnie bryczką.Słońce złote jak szampan świeciło mi w twarz.Było micoraz cieplej, kiedy cwałowałam przez łąki obsiane teraz zbożem, w stronę nizin.Ptaki śpiewały szaloną letniąpiosenkę, a gdzieś w oddali na wzgórzach nawoływała się para kukułek; dwudzwiękowa melodia brzmiała jakgra dziecka na fujarce.Skowronki śpiewem znaczyły swój podniebny szlak.Ziemia oddychała soczystą woniątrawy i kwitnących kwiatów.Wideacre była wieczna.Wideacre się nie zmieniła.Ale ja już nie byłam tą samą osobą.Jechałam jak dziewczyna z miasta.Rozglądałam się i widziałam, cotrzeba, lecz te widoki nie przemawiały do mnie.Nie poruszały czułej struny w mym wnętrzu.Nie przyzywałymnie, tak jak kukułka swego towarzysza.Nie śpiewały głosem skowronka.Odwieczna, cudowna pociągającaprzyroda nie potrzebowała mnie już.Jechałam po tej ziemi niczym ktoś obcy.Dosiadałam Tobermory'ego jakktoś, kto dopiero nauczył się jezdzić konno.Nie oddychałam wspólnym rytmem z wierzchowcem.Kiedyszeptałam jego imię, nie nadstawiał bacznie uszu.Siodło wydawało się sztywne, niewygodne, a cugle  zaduże dla mych drobnych dłoni.Tobermory i ja nie poruszaliśmy się jak jeden organizm, na wpół ludzki, nawpół zwierzęcy.Podkowy nie wrzynały się w glebę, jak rzeka Fenny w swoje koryto.Nie byliśmy częściąziemi.Dotykaliśmy zaledwie jej powierzchni.Patrzyłam na zboże z wielką troską, z nadzwyczajnym zainteresowaniem, bo wiedziałam, że instynktnie podpowie mi teraz, czy zboże jest zdrowe.Jechałam wzdłuż linii ogrodzenia, a kiedy spostrzegłam lukę,przez którą mogły wtargnąć owce i zniszczyć zboże, przywiązałam Tobermory'ego do drzewa i zsunęłam się zsiodła.Zasłoniłam przerwę w ogrodzeniu gałęzią i spojrzałam krytycznie doświadczonym wzrokiem.Topowinno zatrzymać owce.Zrobione.Gałąz wydawała się bardzo ciężka, a ja poczułam się śmiertelniezmęczona.Ruszyłam kłusem wzdłuż granicy nizin i skręciłam w dół ścieżką prowadzącą do Acre.Pogrążona takdługo w odrętwieniu zapomniałam, że prawie od miesiąca nie byłam we wsi.Od czasu podłych pogróżekzamiast urodzinowych prezentów.Wiedziano w Acre, że podłoga salonu pokryła się mnóstwem kamyków; tosłużący spędzający we wsi wolne dni przynieśli smakowitą plotkę.Wiedziano też, że panienka Beatrice poszłaRLT podtrzymywana niczym staruszka do sypialni i przez parę tygodni nie wstawała z łóżka.Właściwie nie zamie-zamierzałam wracać do domu tą drogą, to Tobermory sam wybrał nietypową trasę, a ja bliska drzemki niepowstrzymałam go.Teraz jechałam do wioski, popuściwszy cugli, nie przejmując się, kogo tam spotkam.Zdołałam stawić czoło Lucy, kiedy zachowała się wyzywająco, to i z nimi sobie poradzę.Tu na ziemi Wideacrenie czułam się jak w domu i to wysysało ze mnie energię życiową.Opuściłam ramiona, lecz plecy trzymałamprosto, tak jak uczył mnie papa.Podniosłam głowę, lecz palce dzierżące cugle zdrętwiały.Tobermory wyczułtę zmianę we mnie i kroczył uważnie, nastawiając niespokojnie uszu.Dróżka do Acre prowadzi obok cmentarza, tuż koło zakątka nazwanego  Kącikiem panienki Beatrice",mieszczącego groby dwojga, w długiej historii Wideacre, samobójców.Ktoś położył świeże kwiaty na obukopczykach.Poza tym nie było nagrobków ani krzyży, choćby drewnianych.Wielebny Pearce nie pozwoliłbyna to.Kiedy nikt nie będzie dbał o groby i ludzie przestaną przynosić kwiaty, kopczyki zapadną się i zostanązapomniane.Może nawet kącik straci swoją nazwę.Skręciłam w lewo obok kościoła i pojechałam gościńcem.Na wpół oczekiwałam, na wpół obawiałamsię jakiegoś znaku od wieśniaków, lecz myśl o tym nie wzbudziła we mnie odwagi, a ledwie  odrętwienie.Cóż jeszcze mogli mi zrobić? Przestali mnie kochać; nauczyli się mnie nienawidzić.Nie odważyli się wystąpićotwarcie przeciwko mnie; umieli zdobyć się tylko na ukryte grozby i dziecinne okrucieństwo.Mogłamcodziennie do końca życia przejeżdżać przez Acre.Jeśli naraziliby się mi czymkolwiek, użyłabym swejwładzy, aby zetrzeć wieś z powierzchni ziemi.Mogłam spalić strzechy nad ich głowami.Wiedzieli o tymświetnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl