[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z niczym nie nadążałam.Na początku całego przedsięwzięcia naradzałam się jeszcze z Harrym, terazjednak nie śmiałam mu pokazywać wyliczeń.Wydawaliśmy więcej, niż zarabialiśmy: na spłaty pożyczek, nakoszty sądowe, na kurację Johna, na brygady nowych robotników, na narzędzia i nasiona.Sięgnęliśmy po re-zerwy kapitału, tak obficie z nich korzystając, że zaczęłam już obliczać, kiedy fortuna mego ojca, tak powoli i zwysiłkiem gromadzona, będzie na wyczerpaniu.Potem czekało nas tylko sprzedanie ziemi.Te oto troski trzymały mnie w czterech ścianach, nawet gdy przyleciały jaskółki i kołowały rankiem nadrzeką Fenny.Codziennie z lękiem czekałam na listonosza, obawiając się, czy aby tym razem doktor Rose nienapisze swym grzecznym stylem:  Jestem niezmiernie zadowolony, mogąc Pani donieść, iż mąż Pani zostałcałkowicie wyleczony.W tej właśnie chwili pakuje się przed odjazdem do domu!"Codziennie spodziewałam się listu zapowiadającego powrót Johna.Codziennie modliłam się, abyotrzymać list od naszego kuzyna przyjmującego proponowane warunki spłaty spadku.Mogłabym wtedywypłacić mu pieniądze z majątku Johna i w majestacie prawa przepisać prawo własności Wideacre.Codziennierano budziłam się zaprzątnięta myślą o tych dwóch listach, a kiedy przynoszono mi do kantorku pocztę,drżałam, otwierając koperty, niepewna, czy wygrałam czy też przegrałam Wideacre dla mego syna.Wygrałam.RLT Pewnego słodkiego kwietniowego poranka, gdy żonkile podniosły żółte głowy pod moim oknem, a pta-ki wielbiły śpiewem wiosenne słońce, w poczcie przyniesiono mi grubą kremową kopertę z pieczęcią naszejkancelarii adwokackiej i firmowym nadrukiem w rogu.Wychwalając kwieciście swoją zręczność, prawnicydonosili, że nasz kuzyn Charles Lacey przyjmował proponowaną rekompensatę i gotów był zrezygnować zeswych praw do Wideacre.Wygrałam.Richard wygrał.Cała groza i niepewność ostatnich miesięcy minęłybezpowrotnie.Jak gdyby wcale nie było tej lodowatej szklanej wiosny.Richard zostanie wychowany tu na tejziemi jako jej przyszły dziedzic.Nauczę go wszystkiego, czego trzeba: o ziemi, o ludziach.To on będziezwoził zboże do młyna co roku po żniwach.Poślubi jakąś urodziwą dziewczynę z naszego hrabstwa (sama jąwybiorę) i razem spłodzą nowych dziedziców tej ziemi.Z mojej krwi i kości.Zapoczątkują ród, który będzie tutrwał przez wieki, aż do niewyobrażalnej przyszłości.Dokonałam tego, posługując się własną inteligencją,zręcznością i odwagą.Udało się, chociaż przestałam słyszeć bicie serca, serca Wideacre, i straciłam miłośćmoich ludzi.Ale udało mi się.Siedziałam w milczeniu z listem w dłoni i uczuciem wielkiej ulgi, ogarniającym mnie tak wyraznie jakpromienie wiosennego słońca czy dotyk jedwabnych rękawów.Przez długie minuty nie ruszałam się, smakujączwycięstwo.Tylko ja wiedziałam, ile mnie to kosztowało, ile kosztowało Wideacre i wieś Acre, aby dotrzeć dotego punktu, skąd zaczynała się wspaniała przyszłość mego syna.Tylko ja wiedziałam.Ale istniały jeszczekoszty, o których nie wiedziałam, nie zdawałam sobie z nich sprawy.Wygrałam ziemię dla Richarda, leczstraciłam tegoroczną wiosnę.Nie miałam pewności, czy moje uczucia wobec ziemi powrócą.Ludzie obrócilisię przeciwko mnie.Trawa wydawała się zbyt jaskrawozielona i nawet śpiew drozda nie przebijał muru, którymnie otaczał.To wszystko mogło być częścią ceny za uczynienie Richarda dziedzicem.Płaciłam i płaciłamcoraz więcej, lecz teraz nagroda znalazła się w zasięgu ręki.Przysunęłam z westchnieniem papier listowy i napisałam do banku, polecając podjęcie fortuny Johna,sprzedanie jego udziałów w firmie ojca i przekazanie pieniędzy na konto naszego kuzyna.Załączyłamdokument o ubezwłasnowolnieniu, aby ubiec ewentualne dociekania bankierów.Potem wzięłam jeszcze jedenarkusz papieru i zaczęłam pisać list do prawników, powiadamiający, że mogą przystąpić do legalizacji zrzecze-nia się spadku na rzecz mojego syna Richarda i mojej córki Julii jako równoprawnych dziedziców.A potem usiadłam w bezruchu, czując ciepło promieni słonecznych na ramionach.Chciałam dać sobieparę chwil na zastanowienie nad tym, co robię.Z niecierpliwością typową raczej dla piętnastolatki stwierdziłam:  Teraz".Richard i Julia też będą mieliw przyszłości jakieś rachunki do spłacenia.Ja muszę płacić teraz.Sama chciałam.Sama zapragnęłam dla syna praw do dziedziczenia.Byłam świadoma swej lekkomyślności.Ciężarspłaty pożyczek będzie spoczywał po części na Richardzie.Czekała go wspólna z siostrą praca, przez całeżycie.Spełniłam swój obowiązek wobec Richarda i Julii, wobec samej siebie, a w pewien sposób także wobecmojego papy i starego rodu Laceyów.Osadziłam najlepszego z najlepszych na fotelu dziedzica.Długiprzyszłości powinny być płacone w przyszłości.Osuszyłam listy bibułą i zapieczętowałam.Przystąpiłam do pisania trzeciego.Do pana Llewellyna.Zaproponowałam mu jeszcze jedną pożyczkę pod zastaw hipoteczny ziemi Wideacre: nowych łąkprzyłączonych od strony posiadłości Haveringów.Przypadły nam jako część dożywocia Celii.Skoro dojdzie doRLT najgorszego i zmuszeni będziemy do wyprzedawania ziemi, wolałam stracić pola dopiero niedawno pozyskane.Nie zniosłabym zastawienia pól, po których jezdziłam z papą, nawet dla jego wnuka.Ale potrzebowaliśmypieniędzy.Akty prawne musiały zostać podpisane i poświadczone przez samą Izbę Lordów, a po drodze wieleosób legalnie i nielegalnie nadstawi kieszeni.Tego lata musimy zebrać obfite plony, bo inaczej staniemy wobliczu ruiny. Beatrice! Wyglądasz naprawdę lepiej!  oceniła Celia, gdy dołączyłam do niej i Harry'ego przyśniadaniu. Czuję się lepiej  odparłam z uśmiechem.Kucharka Celii upiekła na słodko szynkę z morelami iaromatycznymi kotlecikami wołowymi. Dziwię się, że pani Gough jest w kuchni.Naprawdę zazdroszczę jejpensji. A dlaczegóż miałabyś jej zazdrościć?  spytała Celia, otwierając szeroko brązowe oczy.Wszyscy kucharze z Londynu są bardzo drodzy.Powiedziałabym, że pani Gough płacimy nawet za mało.Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami. Nie przejmuj się, Celio.Nie zamierzam sprowadzić do kuchni robotników z parafii, żeby gotowalinam obiady.Po prostu dopiero co przeglądałam rachunki i nie mogę się zgodzić ze wszystkimi naszymiwydatkami. Chyba nie jest tak zle, bo twoje zielone oczy znów pięknie błyszczą, a to znak, że jesteś szczęśliwa zauważyła bystro Celia. Czy dostałaś dziś dobre wieści? Tak  odrzekłam. Dostałam list, który mnie bardzo ucieszył.Twarz Celii pojaśniała niczym oświetlona tysiącem świec. John wraca do domu!  odezwała się radośnie. Nie  zaprzeczyłam zirytowana. John nie wraca do domu.Dobre wieści dotyczyły interesów.Tytego nie zrozumiesz ani nie docenisz.W tym miesiącu nie miałam wiadomości od doktora Rose'a, w ostatnimliście donosił jednak, że jeszcze wiele przed Johnem do zrobienia, zanim będzie mógł wrócić do domu.Celia spuściła wzrok na talerz.Wiedziałam, że pod jej powiekami wzbierają łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl