[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fiona dotknęła brzucha.A może już jest w ciąży? Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć,kiedy ostatnio miała okres.- Gotowa, kochanie? - Jack stał przy otwartych drzwiach.Fiona minęła go, zastanawiając się, cooznacza ten dziwnybłysk w oczach męża.Wyglądał na podekscytowanego, niemal wesołego.Kiedy dotarli do powozu, Devonsgate przywitał ich uśmiechem i pokłonem.- Witam, madame! Jak samopoczucie z rana?- Trochę mi zimno! - Fiona potarła ramiona osłonięte pelisą.- Mam nadzieję, że nie zamarzniesz nakozle.- Mam gruby płaszcz.Zresztą taki chłód mi odpowiada, zwłaszcza po duchocie w mieście.Stojący obok Hamish sarknął.- I powietrze też jest świeższe.Fiona była tego samego zdania: delikatna poranna bryza niosła ze sobą zapach świeżo ściętej trawy iróż.Jeden z lokajów otworzył drzwiczki powozu i wkrótce byli już w drodze.Bardzo pięknej drodze, bojechali malowniczymi wzgórzami i przez gęste lasy.A Jack przez cały czas zabawiał Fionęśmiesznymi opowiastkami o braciach i rodzicach.W końcu powóz się zatrzymał.- Gdzie jesteśmy? - spytała Fiona, wychodząc na zewnątrz i rozglądając się dokoła.Znajdowali się narozległej polanie tuż nad strumieniem.- W Strathmore Forest.Znam to miejsce z dzieciństwa, bo często tu przyjeżdżałem.Trochę dalej jestśliczna mała polana, na której moglibyśmy się rozłożyć i zjeść śniadanie.Fiona mocno wciągnęła powietrze, patrząc za Devonsga-te"em, który, niosąc ciężki kosz, znikał jużna końcu ścieżkiwskazanej przez Jacka.Zapach wilgotnej ziemi i czystej wody był relaksujący.Trawa, głęboka ibardzo zielona, aż się prosiła, żeby zanurzyć w niej bose stopy.W szemrzącym obok strumieniu,niemal zródlana woda opływała z wesołym bulgotaniem omszałe kamienie.W górze zaś rozciągałysię gałęzie drzew, pomiędzy którymi przeświecały plamy niebieskiego nieba.Hamish zsiadł z konia i przywiązał go do powozu, a następnie, wyjąwszy pistolet zza pasa, ustawił siępod jednym z drzew, żeby obserwować okolicę.Fiona na ten widok zmarszczyła czoło, uświadamiając sobie, że oprócz Hamisha uzbrojeni są takżeobaj lokaje.- Jack, naprawdę uważasz, że to potrzebne?- Wątpię, żeby ten, kto zaplanował twój upadek z konia, zorientował się już, że wyjechaliśmy zLondynu, niemniej wolę być ostrożny.- Ujmując żonę za ramię, Jack ruszył wraz z nią wąską ścieżkąprowadzącą do polany ukrytej za drzewami.- Kiedy byłem dzieckiem, przychodziłem tu, żeby sięukryć.- Przed kim?- Przed obowiązkami.Fiona się roześmiała.Jack także, a przy okazji jego wzrok powędrował do dłoni żony, spoczywającej na brzuchu.Szybko odsunęła rękę i poczerwieniała; nie uświadamiała sobie, że znowu trzyma się za brzuch.Przez twarz Jacka przemknął wyraz zaborczości, mimo to tylko wskazał na ścieżkę.- Za tobą, moja pani.Ruszyła wijącą się ścieżką, czując jak stopy zapadają się w głębokiej trawie.Była zachwyconaniesamowicie świeżym powietrzem i wiatrem, który rozrzucał jej włosy i owiewał policzki.Alenajbardziej była świadoma ciepła dłoni męża, spoczywającej na jej łokciu.- Mam nadzieję, że zabrałeś dużo jedzenia - powiedziała.Skręcili za róg i Fiona stanęła jak wryta.Nadużym kocu leżały winogrona, sery, ciasta, słodkie bułeczki wraz ze słoikami galaretek, dżemów imarmolady.Z boku stał Devonsgate z serwetką przewieszoną przez ramię.- Devonsgate! Jak pięknie to urządziłeś!- Proszę podziękować jego lordowskiej mości.On to wymyślił.Fiona odwróciła się do męża.- Jack, dziękuję.Przez usta mężczyzny przemknął lekki uśmiech.- Nie ma za co.A teraz usiądzmy i zjedzmy coś.Ostatnio ciągle jesteś bardzo blada.Jack zajął miejsce na kocu obok Fiony.- Mamy za sobą szalony okres, nie uważasz? Najpierw ślub, niezbyt konwencjonalny, po którymmusieliśmy się do siebie dopasować, czego wcale nie ułatwiali twoi bracia.No i kłopoty z Lucindą i zkoniem, który cię poniósł.A teraz znalezliśmy się tu, na weselu.- Jack sięgnął po nóż i zaczął obieraćgruszkę.- Nie lubię wesel.- Naprawdę? Dlaczego?Pokroił gruszkę w plastry, które następnie ułożył na talerzu.- Devonsgate, nalej, proszę, soku jaśnie pani.Służący nalał soku do kieliszka od wina i podał go Fionie.- A pan, sir? Podać panu piwo albo.- Nie, też napiję się soku.Devonsgate i Fiona popatrzyli na siebie ze zdumieniem.- Soku? - upewniła się Fiona.Jack wzruszył ramionami.- To co dobre dla mojego syna, dobre jest też dla mnie.Syna? Jack myśli, że ona jest.Fionapostanowiła sięskupić, choć przychodziło jej to z trudem.Zaczęła liczyć dni.To możliwe.Tak, to bardzoprawdopodobne.Oczy jej się zaszkliły.Czyżby nosiła w sobie dziecko Jacka?- Fiono, pij swój sok - ponaglił ją łagodnym głosem mąż.Zrobiła o co prosił, choć prawie się przy tymudławiła, takbyła podekscytowana.- Devonsgate - zwrócił się tymczasem Jack do kamerdynera.- Mamy wszystko, co nam potrzeba.Możesz zatem wrócić do powozu.- Dziękuję, jaśnie panie.Proszę wołać, gdybyście państwo mnie potrzebowali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]