[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szlachcie, która odstąpiła własnego monarchy i ojczyzny, która przedtem, niedawno jeszcze, nazywałatyranem dobrego Jana Kazimierza, posądzając go, że do absolutum dominium dąży, która sprzeciwiałamu się we wszystkim, protestując na sejmikach i sejmach, a w łaknieniu nowości i przemiany doszła dotego, że niemal bez oporu uznała panem najezdzcę, byle mieć jakowąś odmianę - wstyd było teraznawet i narzekać.Wszak Karol Gustaw uwolnił ich od tyrana, wszak dobrowolnie opuścili prawegomonarchę, wszak mieli ową odmianę, której pożądano tak silnie.Dlatego to nawet najpoufalsi nie mówili szczerze pomiędzy sobą, co o owej odmianie myślą, chętnienakłaniając ucha tym, którzy twierdzili, że i zajazdy, i rekwizycje, i rabunki, i konfiskaty tylko czasowea konieczne onera, które wnet przeminą jak się Carolus Gustavus na polskim tronie upewni.- Ciężko, panie bracie, ciężko - mówił czasem szlachcic do szlachcica - ale tak i powinniśmy być radzi znowego pana.Potentat to i wojownik wielki; ukróci on Kozaków, Turczyna pohamuje i Septentrionówod granic odżenie, a my ze Szwecją we współce zakwitniem.- Choćbyśmy też i nieradzi byli - odpowiadał drugi - co robić przeciw takiej potędze? Z motyką się nasłońce nie porwiemy.Czasem też powoływano się na świeżą przysięgę.Kmicic burzył się słuchając podobnych głosów irozumowań, a raz, gdy pewien szlachcic mówił przy nim w zajezdzie, że musi być wierny temu, komupoprzysiągł, pan Andrzej wykrzyknął i rzekł mu:- Musisz mieć waćpan dwie gęby, jedną od prawdziwych, drugą od fałszywych przysiąg, boś i JanowiKazimierzowi przysięgał!Było przy tym wiele i innej szlachty, bo się to zdarzyło już niedaleko od Przasnysza.Usłyszawszy więcsłowa Kmicica poruszyli się wszyscy; na jednych twarzach znać było podziw dla śmiałości panaAndrzeja, inni zapłonili się, wreszcie najpoważniejszy rzekł:- Nikt tu przysięgi dawnemu królowi nie łamał.Sam on nas uwolnił od niej, gdy z kraju zbiegł, doobrony jego się nie poczuwając.- Bodaj was zabito! - zakrzyknął Kmicic.- A król Aokietek ile to razy musiał z kraju uchodzić, a przeciewrócił, bo go naród nie odstąpił, gdyż bojazń boża jeszcze w sercach była! Nie Jan Kazimierz zbiegł,jeno przedawczykowie od niego odbiegli i teraz go kąsają, by własne winy przed Bogiem i ludzmikoloryzować!- Za śmiele mówisz, młodziku.Skądżeś jest, który nas, tutejszych ludzi, chcesz bojazni bożej uczyć?Patrz, aby cię Szwedzi nie usłyszeli!- Kiedyście ciekawi, to wam powiem, żem jest z Prus Książęcych i do elektora należę.Ale z sarmackiejkrwi pochodząc, do życzliwości się ku ojczyznie poczuwam i wstyd mi za zatwardziałość tego narodu.Tutaj szlachta, zapomniawszy gniewu, otoczyła go kołem i poczęła wypytywać ciekawie i skwapliwie:- Toś waćpan z Prus Książęcych?.A nuże, powiadaj, co wiesz! Coże tam elektor? Nie myśli nasratować z opresji?- Z jakiej opresji?.Radziście z nowego pana, to nie gadajcie o opresji.Jakeście sobie posłali, takśpijcie.- Radziśmy, bo nie możemy inaczej.Z mieczami nam nad karkiem stoją.Ale ty powiadaj tak, jakbyśmybyli nieradzi.- Dajcie mu się czego napić, niechże mu się język rozwiąże.Mów śmiele; nie masz tu zdrajców międzynami.- Wszyscyście zdrajcy! - huknął pan Andrzej - i nie chcę z wami pić! parobcy szwedzcy!To rzekłszy wyszedł z izby, drzwiami trzasnąwszy, a oni pozostali we wstydzie i w zdumieniu; żaden niechwycił za szablę, żaden nie ruszył za Kmicicem, aby się pomścić za obelgę.On zaś ruszył wprost do Przasnysza.Na kilkanaście stajań przed miastem ogarnął go patrol szwedzki iwiódł do komendy.Rajtarów było w owym patrolu tylko sześciu i podoficer siódmy, więc Soroka i trzejKiemlicze poczęli poglądać na nich łakomie jak wilcy na owce, a potem pytali oczyma Kmicica, czy sięnie każe koło nich zawinąć.Pan Andrzej niemałej także doznawał pokusy, zwłaszcza, że blisko płynęła Węgierka z brzegamiobrosłymi sitowiem; ale się pohamował i pozwolił spokojnie prowadzić do komendy.Tam opowiedział się komendantowi, kto jest, że z kraju elektorskiego pochodzi i corocznie do Soboty zkońmi jezdzi.Kiemlicze mieli też świadectwa, w które się w Aęgu, jako w dobrze sobie znajomymmieście, zaopatrzyli; więc komendant, który sam był pruski Niemiec, nie czynił im trudności, wypytywałtylko troskliwie, jakie konie prowadzą, i żądał je widzieć.A gdy je czeladz Kmicicowa zgodnie z jego żądaniem przypędziła, obejrzał je starannie i rzekł:- To ja kupię.Innemu zabrałbym i tak, ale żeś z Prus, to cię i nie pokrzywdzę.Kmicic stropił się nieco; gdyby przyszło do sprzedaży, tym samym upadłby pozór jechania dalej iwypadałoby mu zawrócić do Prus.Podał więc cenę tak wysoką, że niemal dwa razy większą odrzeczywistej wartości koni.Nadspodziewanie, oficer ani się oburzył, ani targował.- Dobrze - rzekł.- Wegnać konie do szopy, a wam zapłatę wraz wyniosę.Kiemlicze uradowali się w sercach, lecz pan Andrzej wpadł w gniew i począł kląć.Nie było jednak innejrady, jak zagnać konie.Inaczej padłoby zaraz podejrzenie na sprzedających, że pozornie tylkohandlują.Tymczasem oficer wyszedł na powrót i podał Kmicicowi kawałek zapisanego papieru.- Co to? - rzekł pan Andrzej.- Pieniądze albo to samo co pieniądze, bo kwit.- A gdzie mnie zapłacą?- W głównej kwaterze.- A gdzie główna kwatera?- W Warszawie - odrzekł oficer uśmiechając się złośliwie.- My za gotówkę tylko handlujemy.Jakże to? co to?.- począł jęczeć stary Kiemlicz.- Furtoniebieska!Lecz Kmicic zwrócił się ku niemu i patrząc nań groznie, rzekł:- U mnie słowo pana komendanta tyle co gotowizna, a do Warszawy chętnie pojedziem, bo tam uOrmian towarów zacnych dostać można, za które w Prusach dobrze zapłacą.Następnie, gdy oficer odszedł, rzekł pan Andrzej na pociechę Kiemliczowi:- Cicho, szelmo.Te kwity to najlepsze glejty, bo choćby i do Krakowa zajedziem z nimi skarżąc się, żenam płacić nie chcą.Aatwiej z kamienia ser wycisnąć niż pieniądze ze Szwedów.Ale to mi właśnie narękę.Pludrak myśli, że nas wywiódł w pole, tymczasem nie wie, jakową przysługę nam oddał.Tobiezaś ja z własnej szkatuły za konie zapłacę, ażebyś uszczerbku nie poniósł.Stary odetchnął i już tylko ze zwyczaju nie przestawał narzekać przez czas jakiś:- Obdarli, zniszczyli, do nędzy przywiedli!Ale pan Andrzej rad był, widząc drogę przed sobą otwartą, bo to z góry przewidywał, że i w Warszawiemu nie zapłacą, a prawdopodobnie i nigdzie - będzie więc mógł jechać coraz dalej, niby swojejposzukując krzywdy, chociażby do króla szwedzkiego, który pod Krakowem się znajdował, zajętyoblężeniem dawnej stolicy.Tymczasem postanowił pan Andrzej zostać na noc w Przasnyszu, koniom wypocząć i nie odmieniającswego przybranego nazwiska, porzucić jednak skórę chudopacholską.Zauważył bowiem, że ubogiegokoniuchę lekceważą wszyscy i prędzej każdy napadnie, mniej się odpowiedzialności za pokrzywdzeniecharłaka obawiając.Trudniej mu też było w tej skórze i do zamożniejszej szlachty mieć przystęp, astąd trudniej wyrozumieć, co kto myślał.Przybrał więc szaty stanowi swemu i urodzeniu odpowiednie i poszedł pod wiechy, aby się z braciąszlachtą nagadać.Lecz nie uradowało go to, co słyszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]