[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było tam kilka sklepów, głównie z antykami,i niewielkich domów szeregowych, pomalowanych na różne kolory.Taksówka zatrzymała się i Henryk zapłacił.Stropił się, widząc, że numerdomu pospiesznie przepisany z umowy o najem oznaczał duży brzydkiblok mieszkań wybudowany przy końcu ulicy, prawdopodobnie w wyrwiepozostawionej przez wojnę.Główne drzwi były otwarte.Nerwowo, zpoczuciem winy, Henryk wszedł do hallu.Był tu obcy, prawie jakprzestępca, i miał nadzieję, że nikt go nie zagadnie ani nie zauważy.Stałtak niezdecydowany.Dom był najwyrazniej mrówkowcem składającym sięz malutkich mieszkań.Jak miał odnalezć to, które należało do Sandy ego,skoro nie zapisał numeru? Potem nagle uwagę jego zwrócił biały błyskdrewnianej tablicy.Spis lokatorów.Numer 11.A.Marshalson.Jak dziwnie,jak wzruszająco zagubione i nieważne wydawało się to nazwisko,pozbawione właściciela i zapomniane w samym środku Londynu.Henrykprzeszedł do windy.Mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze.Drzwi windy otwierałysię automatycznie na wyłożony dywanem korytarz bez okien, tylko zeświatłem elektrycznym.Henryk zaczął grzebać w kieszeni, szukając pękukluczy, i poczuł mocne, paraliżujące bicie serca.Podszedł do numeru 11 irzuciwszy okiem w prawo i w lewo zaczął wypróbowywać klucze trzęsącąsię ręką.Trzeci z kolei pasował, obrócił się i drzwi się otworzyły, skrobiącdelikatnie o dywan.W środku powitała go głęboka cisza.Wszedł bokiem iostrożnie zamknął drzwi za sobą.Znalazł się w niewielkim przedpokoju, zktórego kilkoro drzwi prowadziło do innych pomieszczeń.Szybko, niepozwalając dojść do głosu panice, chwycił najbliższą klamkę.Był tooczywiście salonik.Rzucił się do innych drzwi.Salonik, dwie sypialnie,kuchnia i łazienka.Cisza.Powrócił do saloniku i wyjrzał przez okno.Widok sklepów z antykami, kilka dachów, jedno czy dwa drzewa, a wpewnej odległości grzybiasta kopuła magazynu Harrodsa.Stałnieruchomo, rozglądając się wokół, i próbował ochłonąć.Mieszkanie było małe i dość ciasne.Pod stopami żółtawy dywanciągnął się jeszcze z korytarza.Kilka dużych ciemnych mebli, potężnaszafa, wielkie kwadratowe biurko pozostawiało trochę ciemnej przestrzeni,w której nic nie dałoby się sensownie ustawić.Długa, świeżo kupionaskórzana sofa, z przyczepioną do nogi ceną, stała w salonie po przekątnej.Pozostałe meble były podniszczone i wyglądały, jakby pochodziły zpokojów służby we dworze.Były tam dwa chwiejne bambusowe stoliki zgrubymi popielniczkami z zielonego szkła.Politurowane półki na książki,prawie puste, jeśli nie liczyć kilku kryminałów i książki o ślizgaczach.Wydawało mu się, że wszystkie meble chwieją się i napierają na niego,wrogo spoglądając; Henryk instynktownie się skulił.Atmosfera pokoju,dusznego od zapachu tytoniu i słodkiej woni, której Henryk nie potrafiłzidentyfikować, była ciężka, irytująca raczej niż złowieszcza.Znalazł teżkilka drobnych akcentów upiększających: haftowany podnóżek, parę słonize steatytu, akwarelę przedstawiającą dwór, wyjętą z kolekcji z Laxlinden.Był tam również chiński lew z komiczną twarzą, którego Henrykzapamiętał z dawnych lat.Odwracając się od tego jedynego świadka,sięgnął do biurka i zaczął pospiesznie przeszukiwać szuflady; znalazłprogramy teatralne, menu obiadu klubowego, broszurki o łodziach, wsumie nic ciekawego.Większość szuflad była pusta.Czego zresztą mógłsię spodziewać? Mieszkanie było posprzątane.Aóżka posłane.Henrykspacerował po nim, oddychając głęboko i tamując wzruszenie.Najbardziejzastanawiał go prowizoryczny, prawie młodzieńczy charakter tegowszystkiego.Przeciw czemu wytoczył Sandy tę z góry przegraną walkę? Zpewnością nigdy się nie dowie.Nagle przytłoczony tym wszystkim, Henryk pobiegł do kuchniposzukać alkoholu.W jednej z szafek znalazł butelkę whisky, w innejszklankę.Rozglądając się za lodem automatycznie otworzył lodówkę.Kiedy wyciągał tackę z lodem, zorientował się, że w lodówce jest jedzenie,pomidory, rzeżucha, dzbanek z mlekiem.Chwycił dzbanek i powąchał.Zwieże.Zastanowiło go to.Wydobył lód i włożył go do szklanki.Zamknąłlodówkę.Wtedy zauważył na kredensie złożoną gazetę.Podniósł ją i rzuciłokiem na datę.Wczorajsza.Trzęsącymi się rękami nalał sobie whisky icofnął się do salonu.Pierwszą jego myślą było, że Sandy wcale nie umarł, tylko żyje sobiepo cichu w Londynie.Ale była to myśl obłąkana.Następnie przyszło mudo głowy, że Sandy musiał sprzedać mieszkanie.Ale w takim wypadku czydokumenty również nie przeszłyby na nabywcę? Mieszane uczucie winy iprzerażenia mąciło jasność jego myśli.To nie było puste, opuszczone mie-szkanie, ale czyjeś mieszkanie.Teraz wydawało się to oczywiste.Miałwrażenie, że słyszy tykanie zegara.Postanowił natychmiast wyjść.Pochłonął whisky i chwycił kapelusz.W tym momencie usłyszał stuk izgrzyt klucza w zamku.Drzwi wejściowe zaskrobały o dywan i z wolna sięotworzyły.Drzwi salonu były uchylone.Henryk zesztywniał, sparaliżowany zestrachu, spodziewając się czegoś niesamowitego i nieopisanego.Oniemiały, znieruchomiał.Drzwi wejściowe się zamknęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]