[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znał on jedno niezawodne pchnięcie, w którympewien Florentczyk go wyćwiczył, straszne, bo zwodnicze i niemalnieodbite, polegające na tym, że ostrze, skierowane niby w piersi, mija-jąc bokiem zastawę przeszywało gardło i wychodziło aż tyłem karku.Tego pchnięcia postanowił teraz użyć.I pewien swego, zbliżał się hamując coraz bardziej konia, a panWołodyjowski (on to był bowiem) nadjeżdżał ku niemu w drobnychskokach.Przez chwilę myślał, żeby białogrodzkim sposobem zniknąćnagle pod koniem, lecz że z jednym tylko mężem, i to na oczach obuwojsk miał się spotkać, więc choć zrozumiał, iż czeka go jakiś cios nie-spodziewany, wstyd mu było po tatarsku, nie po rycersku się bronić. Chcesz mnie, jako czapla sokoła, sztychem nadziać pomyślałsobie ale ja cię owym wiatraczkiem zażyję, który w Aubniach jeszczewykoncypowałem.I ta myśl wydała mu się na razie najlepszą, więc wyprostował się wkulbace, podniósł szabelkę i puścił ją w ruch podobny do ruchu śmigwiatraka, lecz tak szybki, iż powietrze poczęło świstać przerazliwie.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG42A że zachodzące słońce grało mu na szabli, więc otoczyła go jako-by tarcza świetlana, migotliwa, on zaś uderzył ostrogami bachmata irunął na Kanneberga.Kanneberg skurczył się jeszcze bardziej i prawie przywarł do ko-nia, w mgnieniu oka związał rapier z szablą, nagle wysunął głowę jakwąż i pchnął okropnie.Lecz w tej chwili zaszumiał straszliwy młyniec, rapier targnął sięSzwedowi w ręku, ostrze uderzyło w pustą przestrzeń, natomiast wy-gięty koniec szabli małego rycerza spadł z piorunową szybkością natwarz Kanneberga, przeciął mu część nosa, usta, brodę, spadł na oboj-czyk, strzaskał go i zatrzymał się dopiero na idącym przez ramię pen-dencie.Rapier wysunął się z rąk nieszczęsnego i noc objęła mu głowę, lecznim spadł z konia, pan Wołodyjowski puścił szablę na sznurek i chwy-cił go za ramiona.Zawrzaśli jednym wrzaskiem z drugiego brzegu Szwedzi, pan Za-głoba zaś przyskoczył do małego rycerza i rzekł: Panie Michale, wiedziałem, że tak będzie, alem był gotów ciępomścić!Mistrz to był odpowiedział Wołodyjowski. Bierz waść konia zauzdę, bo zacny! Ha! żeby nie rzeka, skoczyłoby się z tamtymi pohałasować!Pierwszy bym.Dalsze słowa przerwał panu Zagłobie świst kul, więc nie dokończyłmyśli, natomiast krzyknął: Uchodzmy, panie Michale, ci zdrajcy postrzelić gotowi! Nie mają już te kule impetu odrzekł Wołodyjowski bo za da-leko.Tymczasem otoczyli ich inni jezdzcy polscy winszując Wołody-jowskiemu i patrząc nań z podziwem, a on tylko wąsikami raz po razruszał, bo także rad był z siebie.Zaś na drugim brzegu, między Szwedami, wrzało jakby w ulu.Ar-tylerzyści zataczali na gwałt armaty, więc i w pobliskich szeregach pol-skich ozwały się trąbki do odwrotu.Na głos ich skoczył każdy do swo-jej chorągwi, i w mig stanęły wszystkie w sprawie.Cofnęły się pod lasi zatrzymały znowu, jakby miejsce nieprzyjacielowi zostawując i za-praszając go za rzekę.Wreszcie przed ławę ludzi i koni wyjechał natarantowatym dzianecie mąż przybrany w burkę i czapkę z czaplimpiórem z pozłocistym buzdyganem w ręku.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG43Widać go było doskonale, bo padały nań czerwone promienie za-chodzącego słońca, i zresztą jezdził przed pułkami, jakby przeglądsprawując.Poznali go od razu wszyscy Szwedzi i poczęli krzyczeć: Czarniecki! Czarniecki!On zaś gadał coś z pułkownikami.Widziano, jak dłużej zatrzymałsię przy rycerzu, który Kanneberga usiekł, i rękę położył na jego ra-mieniu, po czym podniósł buzdygan i chorągwie zaczęły z wolna, jednaza drugą, zawracać ku borom.Właśnie i słońce zaszło.W Jarosławiu dzwony ozwały się po ko-ściołach, więc wszystkie pułki zaśpiewały jednym głosem, odjeżdżając: Anioł Pański zwiastował Najświętszej Pannie Marii , i z tą pieśniąznikły Szwedom z oczu.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG44ROZDZIAA 5Dnia tego położyli się Szwedzi spać nic w usta nie biorąc i bez na-dziei, aby mieli czym nazajutrz się posilić.Toteż od męki głodowejspać nie mogli.Nim drugi kur zapiał, znękane żołnierstwo poczęłowymykać się z obozu pojedynczo i kupami na grasunek po wsiachprzyległych do Jarosławia.Szli więc, do nocnych rabusiów podobni, kuRadymnu, Kańczudze, Tyczynowi gdzie mogli i gdzie spodziewalisię zastać coś do jedzenia.Otuchy dodawało im to, że Czarniecki byłna drugiej stronie rzeki, ale choćby i przeprawić się już zdążył, woleliśmierć niż głód.Widocznie wielkie już było rozprzężenie w obozie, bookoło półtora tysiąca ludzi wysunęło się w ten sposób, wbrew najsu-rowszym rozkazom królewskim.Poczęli więc grasować po okolicy, paląc, rabując, ścinając, leczprawie nikt z nich nie miał powrócić do obozu.Czarniecki był wpraw-dzie z drugiej strony Sanu, lecz i z tej kręciły się różne partie szlachec-kie i chłopskie; najpotężniejsza zaś pana Strzałkowskiego, złożona zbitnej szlachty górskiej, tej właśnie nocy przymknęła, jak na nieszczę-ście do Próchnika.Ujrzawszy tedy łunę i usłyszawszy strzały poszedłpan Strzałkowski, jakoby kto sierpem rzucił, prosto na gwar i napadł nazajętych rabunkiem.Bronili się silnie w opłotkach, lecz pan Strzałkow-ski rozerwał ich, wysiekł, nikogo nie żywił.W innych wioskach innepartie uczyniły toż samo, po czym w gonitwie za uciekającymi podsu-nęły się pod sam obóz szwedzki, roznosząc trwogę i zamieszanie, krzy-cząc po tatarsku, po włosku, po węgiersku i po polsku, tak iż Szwedzisądzili, że jakieś potężne wojska posiłkowe na nich następują, możechan z całą ordą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]