[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kimmler wzruszył ramionami.- Ale mimo wszystko musimy być ostrożni.Gdzie pan znafań te ropuchy, doktorze Brinkman?- Jak już mówiłem, są na całej wyspie.- Na wzniesieniach czy na mokradłach?- Najczęściej na wzniesieniach - odparł Brinkman.- Doskonale.- W laskach i zaroślach.Jest ich tak dużo, że nigdy ich wszystkich nie wyłapiecie.- Ma pan całkowitą rację - przytaknął Kimmler.- Dlatego je po prostu zakopiemy.W drodze na lotnisko mężczyzna wyrzucił z rangę rovera plastikowy kubek po kawie i opakowaniecynamonowo-rodzynkowej bułeczki Little Debbie.Zrobił to, jadąc z prędkością stu trzydziestukilometrów na godzinę, a przy tym na międzystanówce był akurat zwariowany ruch, dlatego Twilly niemógł zjechać na bok i pozbierać śmieci.Tym razem zostawił swojego brudnego czarnego pikapa iwynajął popularnego bordowego che-vroleta corsica, takiego jakich w czasie sezonu turystycznego poszosach Południowej Florydy jezdziło nie mniej niż pół miliona.Twilly świetnie się bawił swojąanonimowością za kierownicą, a dla kamuflażu położył na kolanach do góry nogami mapę drogową.Jechał za śmieciuchem przez całą drogę aż na lotniskowy kryty parking, a potem szedł za nim dosamego terminalu.Przy wyjściu Delty mężczyznę powitała entuzjastycznie biuściasta blondynka z torbąpodróżną Gucciego, co nie powinno właściwie Twilly'ego zdziwić, a jednak, sam nie wiedząc dlaczego,zdziwił się i trochę go to wkurzyło.Pojechał z powrotem przed dom śmieciucha i czekał jakiś czas, liczącna to, że żona (lub przyjaciółka) gdzieś się wybierze.Wyszła, ubrana w krótki komplet tenisowy, niosącniejedną, ale trzy duże rakiety.Twilly obserwował, jak wsiada do czarnego bmw, które mąż (lubkochanek) musiał dla niej wynająć - Twilly był pewien, że tylko na jakiś czas - zamiast zniszczonegoczerwonego.Gdy odjechała, Twilly przecisnął się przez żywopłot na podwórze, obmacał framugi okien i przekonałsię, że zainstalowano tam sygnalizację alarmową.Nie przejął się tym.Na podstawie swoich obserwacji- zdążył już trochę poznać śmieciucha i jego żonę (przyjaciółkę) - doszedł do wniosku, że nie włączająalarmu.I rzeczywiście, żadne z nich nie pamiętało o tym, by zamknąć na klucz drzwi do pralni; otwarłysię, gdy Twilly je zwyczajnie popchnął.%7ładnych syren, gwizdów, żadnego jazgotu.Twilly wszedł dośrodka i zaczął nasłuchiwać jakichś odgłosów świadczących o obecności pokojówki, kucharza czyopiekunki do dziecka.Przez uchylone drzwi widział wnętrze kuchni.Chociaż nie dostrzegł żadnegoruchu, wydało mu się, że słyszy czyjś oddech.-Halo! -zawołał.Gdyby ktoś go zaskoczył, miałprzygotowanąbajecz-kę: jest inspektorem z administracjiokręgu, który sprawdza okiennice prze-ciwhuraganowe.Zobaczył otwarte drzwi, zaniepokoiło go to i takdalej.Na wszelki wypadek Twilly założył wąski jednobarwny krawat i białą koszulę z krótkim rękawem.- Halo! - powtórzył, tym razem głośniej.Gigantyczny czarny jak sadza pies wyszedł zza rogu i zacisnął zęby na jego prawym udzie.Był tolabrador o pysku jak u niedzwiedzia, największy, jakiego Twilly widział kiedykolwiek w życiu.Twilly'egozirytowało, że nie przewidział obecności przerośniętego domowego zwierzątka, ponieważ doskonalepasowało ono do osobowości śmieciucha.Stał bez ruchu, pomimo uścisku psich zębów. Niegrzeczny pies!"-powiedział, licząc, że jego spokójprzestraszy labradora, ale tak się nie stało. Fuj!" - spróbował raz jeszcze. Brzydkie psisko! Brzydkiepsisko!".Nigdy dotąd nie zaatakował go pies, który nie szczekał ani nawet nie warczał.Złapał czworonoga za jedwabiste uszy. No dobra, zrozumiałem aluzję.A teraz puść!".Pies spojrzał na niego bez żadnej wrogości.Twilly spodziewał się, że poczuje ból, ale labradorwłaściwie go nie gryzł, ale raczej trzymał z beznamiętnym uporem, zupełnie jakby noga Twilly'ego byłajego ulubioną starą skarpetą.Nie mam czasu na igraszki, pomyślał Twilly.Pochylił się nad psem i objąwszy ramionami jego wielkiniczym beczka brzuch, podniósł go nad kafelkami podłogi.Trzymał go w uścisku łbem do dołu - zobwisłymi uszami i zadnimi nogami sterczącymi pionowo do góry - do chwili, gdy pies otworzył pysk.Gdy postawił go z powrotem na ziemi, czworonóg sprawiał wrażenie bardziej oszołomionego niżrozzłoszczonego.Twilly pogłaskał go po czubku głowy.Labrador natychmiast zaczął łomotać ogonem iprzewrócił się na grzbiet.Twilly znalazł w lodówce trochę zimnego mięsa i położył je na talerzu stojącymna podłodze kuchni.A potem zaczął myszkować po domu.Z korespondencji, której stos znalazł w przedpokoju, dowiedziałsię, że śmieciuch nazywa się Palmer Stoat, a kobieta jest jego żoną i ma na imię Desirata.Twillyprzeszedł do głównej sypialni, aby lepiej zrozumieć, co łączy to małżeństwo.Stoatowie mieli łoże zczterema kolumienkami i muślinowym baldachimem z falbankami.Na jednym nocnym stoliku leżałapowieść Annę Tyler i plik czasopism:  Town & Country",  Gourmet",  Vanity Fair" i  Spin".Twilly doszedłdo wniosku, że ta część łóżka należy do pani Stoat.W górnej szufladzie leżał wypalony do połowy skrętz marihuany, tubka wazeliny, paczka plastikowych spinek do włosów i miękka butelka drogiego mleczkakosmetycznego.Na drugim stoliku Twilly nie znalazł niczego do czytania i to potwierdziło jego już ufor-mowaną opinię o śmieciuchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl