[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyrwał go jej.- Jaką nieposłuszną żoną stałaś się, moja droga.- Złapał pukiel włosówwymykających się spod kapelusza i szarpnął brutalnie, przyciągając ją bliżej dosiebie.- Obiecałem, że zapłacisz za to kopnięcie wczoraj.Sądzę, że nadto się wywyższasz jak na dziwkę z ulicy Russell.Muszę cię,nauczyć okazywać szacunek.Kątem oka Juliana zauważyła ruch, kiedy podniósł bat.Potem krzyknęłaz zaskoczenia i bólu, kiedy rzemień spadł na jej ramiona.Oczy Luciena zalśniły dziką radością, kiedy krzyknęła.Znowu podniósł rękę,tym razem ciągnąc ją brutalnie za włosy, jakby chciał je wyrwać.Nie doceniłjednak ofiary.Co innego było zaskoczyć Julianę, a co innego zmierzyć się z nią,kiedy zdążyła zebrać siły.Przez lata nauczyła się panować nad swoim gniewem,ale teraz przestała się hamować.Lucien stanął wobec Furii.Ciągnął ją za włosy, ale ona wydawała się niezwracać uwagi na ból.Bat upadł na podłogę, gdy uniosła kolanu z zabójcząprecyzją.Oczy zaczęły mu łzawić, jęknął z bólu.Zanim zdążył się zasłonić,kopnęła go w golenie i zgiętymi jak szpony palcami zamierzyła się na jego oczy.Instynktownie zakrył twarz dłońmi.- Ty wredny draniu.bękarcie dziwki z rynsztoka! - syknęła, wbijając mukolano w żołądek.Zgiął się wpół, wstrząsany gwałtownym atakiem kaszlu,w którym wydawał się wypluwać własne wnętrzności.Juliana chwyciła bat,unosząc go nad głowę.- Jezus, Maria, Józefie święty! - Głos Tarquina przebił się do niej, mimozaślepiającej wściekłości.Chwycił uniesioną dłoń, zmuszając, żeby ją opuściła.- Na miłość boską, co się tutaj dzieje?Juliana usiłowała odzyskać panowanie nad sobą.Jej pierś wznosiła sięgwałtownie, policzki pokryła śmiertelna bladość, oczy płonęły, nie dostrzegającniczego poza nienawistną postacią człowieka, który ośmielił się podnieść na niąrękę.- Rynsztokowy śmieciu - rzuciła głosem drżącym z wściekłości.- Przeklętybękarcie.Obyś zgnił w mogile, wstrętny, oślizgły robaku!Tarquin odebrał jej bat.- Wciągnij głęboko powietrze, mignonne.- Gdzie byłeś? - zapytała drżącym głosem.- Powiedziałeś, że nigdy już niebędę musiała na niego patrzeć.Obiecałeś, że utrzymasz go z daleka ode mnie.-Dotknęła obolałej głowy i skrzywiła się, gdy ruch ramienia wywołał ból pleców.- Nie wiedziałem, aż do tej chwili, że wrócił - odparł Tarquin.- Inaczej niedopuściłbym go do ciebie.Uwierz mi, Juliano. Trzęsła się gwałtownie, położyłjej dłoń na ramieniu, twarz miał rozgniewaną i zmartwioną.- Idz teraz do siebiei zostaw to mnie.Henny opatrzy twoje rany.Wkrótce do ciebie przyjdę.- Uderzył mnie tym przeklętym batem - wyjaśniła Juliana, szlochając.- Zapłaci za to - odparł ponuro Tarquin.Musnął jej policzek A teraz zrób,o co cię proszę.Juliana rzuciła ostatnie spojrzenie na wciąż wijącego się w konwulsjachLuciena i odeszła; cała jej radosna lekkość gdzieś znikła.Tarquin odezwał sięstłumionym z gniewu głosem:- Chcę, żebyś w ciągu godziny wyniósł się z mojego domu, Edgecombe.Lucien podniósł głowę, usiłując złapać oddech.Miał przekrwione, pełne bóluoczy, ale z jego ust wciąż płynęła trucizna.- No, no - mruknął przeciągle.- Zrywa umowę, mój drogi kuzynek! Wstyd.Uosobienie honoru i obowiązku stoi na glinianych nogach.Na skroni Tarquina pulsowała gwałtownie żyła, ale odezwał się, niezdradzając żadnych uczuć:- Byłem głupcem, sądząc, że można zawrzeć z tobą honorowe porozumienie.Uznaję kontrakt za nieważny.A teraz wynoś się z mojego domu.- A więc w końcu zostawiasz mnie, Tarquinie? - Lucien podniósł się, opierająco ścianę.Jego głęboko osadzone oczy zabłysły. Przyrzekłeś mi kiedyś, żenigdy mnie nie zostawisz.Powiedziałeś, że zawsze pozostaniesz przy mnie,nawet kiedy już nie będzie nikogo innego.Powiedziałeś, że krew jest gęstsza odwody.Pamiętasz? - Jego głos brzmiał jękliwie, ale oczy lśniły dziwnymtriumfem.Tarquin patrzył na niego z litością i pogardą.- Tak, pamiętam - odparł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]