[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół wiły się pozwijane na kształt węża dętki rowerowe.Na biurku grafika, opróczstosu szkiców i rysunków, leżało pięć hełmów motocyklowych, zradiofonizowanych ipodwyższonych dziwną konstrukcją wykonaną z pleksiglasu i niklowanej blachy.Sprężynyniewiadomego pochodzenia, durszlaki, druty, trzepaczki do bicia piany oraz inne narzędziakuchenne spoczywały na krzesłach i podłodze.O ścianę oparte było kilka zdekompletowanychlamp stojących, a gdzieniegdzie poniewierały się fragmenty zbroi rycerskiej.Cały ten sprzętkosmonautyczny sprawiał, że w pomieszczeniu nie było gdzie się ruszyć.Sekretarz redakcji nogą usunął zwój taśmy stalowej i pochylił się nad stosem dętek,starannie wybierając pierwszą.Fotoreporter przesunął nieco krzesło, zajęte dwoma rocznikamiPerspektyw, żeby popatrzeć na lampy, średnio pasujące do wizerunku trzeciej nogi.Aypnąłokiem na satyryka, znów odwrócił się ku ścianie, zmarszczył brew i otworzył usta, ale nie zdążyłsię odezwać.Energiczne pukanie do drzwi, które rozległo się znienacka, zadziałało jak wybuch bomby.Absolutna pewność, że wszystkie drzwi, poczynając od zewnętrznych na dole, są zamknięte, byłatak silna, że czyjaś obecność w budynku wszystkim wydała się niepojętym kataklizmem.Cieć niewchodził w rachubę, nie opuszczał swojej dyżurki w przedsionku, unikał bezpośredniegokontaktu ze schodami i w razie potrzeby posługiwał się telefonem wewnętrznym.Na myśl, że zachwilę niepowołany świadek wejdzie tu i odgadnie tajemnicę, cały zespół popadł w panikę.Sekretarz redakcji wypuścił z rąk dętkę samochodową i runął na drzwi, usiłując jeprzytrzymać.Grafik zgarnął ze stołu rysunki, starając się zasłonić je własnym ciałem.Fotoreporter kopnął obciążone krzesło, dopadł satyryka i gwałtownie jął wpychać go pod biurko.- Schowaj się! Rany boskie, schowaj się! Zegnij się trochę, do cholery!- Sam się zegnij, kretynie.!- Niech stanie tyłem, nikt nie pozna, że to człowiek! - syczał spod drzwi sekretarz redakcjiprzenikliwym szeptem.- Tylko ta głowa idiotyczna, z głową coś zrobić.!- Uciąć.?!- Hełmy.! - jęczał dramatycznie doradca do spraw technicznych.- Schowajcie hełmy.!!!Jedna ze zdekompletowanych lamp przewróciła się na stos napompowanych dętek.Zdwóch dętek ze świstem uszło powietrze.Fotoreporter wyrżnął hełmem w żarówkę lampy nabiurku i żarówka huknęła niczym wystrzał armatni.Dwa roczniki Perspektyw luzem zsunęły sięna podłogę, zrzucając z sąsiedniego stosu pudełko z bańkami lekarskimi, bańki rozsypały się,grzechocząc brzękliwie.Stojący za drzwiami pan Zdzisio, socjolog, słuchał odgłosów z pokoju jak muzykiniebiańskiej Rozumiał nawet ich przyczyny.Chciał zawołać, że to on, że nie ma powodów doniepokoju, ale przejęty głęboko potrzebą konspiracji, wydawał z siebie głos cichy i niemaldrżący.Zapukał ponownie.Ulga, jakiej doznał sekretarz redakcji, ostrożnie uchyliwszy drzwi, była wręcz nie doopisania.Cała sprawa miała sens wyłącznie w wypadku zachowania absolutnej tajemnicy.Nietylko ujawnienie przygotowań, ale nawet cień podejrzenia, że cokolwiek się robi, niweczyłwszystko.Wiadomo przecież było, iż lądowanie przybyszów z obcej planety obudzi przedewszystkim niedowierzanie.Niedowierzanie, poparte spostrzeżeniem, że już wcześniej w redakcjidziało się coś, co wskazuje na wielki kant, wypaczyłoby gruntownie reakcję społeczeństwa.Ludzie, mający dostęp do tego budynku i bywający w nim, to byli przedstawiciele prasy, a kto zprzedstawicieli prasy trzymałby gębę zamkniętą.? Przyzwyczajeni byli wprawdzie doukrywania informacji, nie napisaliby oficjalnie ani słowa, ale prywatnie bez żadnego trudu moglizastąpić megafony uliczne.Jak dotąd, garnki, druty i badania przyrodnicze doskonale mąciły obraz prawdziwychpoczynań i nie nasuwały nikomu żadnych niepożądanych skojarzeń Dopiero teraz, w tym pokoju,widok nadmuchanego satyryka mógł stać się przyczyną nieodwracalnej klęski.Za drzwiami jednakże stał sprzymierzeniec.Nigdy w życiu dotychczas sekretarz redakcjinie był tak bliski rzucenia się na szyję mężczyznie.Z okrzykiem, który przypominał radosne,uszczęśliwione gruchanie, wciągnął socjologa do wnętrza.- O, niech ja skonam.! - jęknął osłabły od wstrząsu fotoreporter.- Dobry wieczór panom - powiedział socjolog, usiłując w pośpiechu wyjaśnić wszystkonaraz.- Miałem nadzieję, że panów zastanę, chodzi mi o to, że zgłaszam swój udział, jeślimożna, szalenie mi na tym zależy, jeśli można, chciałbym lądować.- Zawału dostanę - mruknął doradca do spraw technicznych i odetchnął głęboko.- Stresyskracają życie.- Jak pan tu wszedł? - podejrzliwie spytał grafik, wciąż jeszcze wsparty tułowiem nabiurku.- Chodzi mi, rozumieją panowie, niejako o obce społeczeństwo, widziane oczamiprzybysza z kosmosu - ciągnął socjolog nieprzerwanie.- Jeśli można, to chciałbym być w tejgrupie, co wyląduje, twarzą w twarz, jako ta istota, jeśli można.- Ależ można, kochany, można! - zawołał z rozczuleniem sekretarz redakcji.- Z niebanam pan zleciał! Za mało mamy tych astronautów, bo każdy woli latać po rynku! Proszę,proszę.- Teoretycznie niczego nie można wywnioskować - powiedział jeszcze socjolog z rozpędui wzrok jego padł na satyryka, co sprawiło, że wreszcie zamilkł.Grafik oderwał się od biurka i odsłonił pogniecioną nieco twórczość.- Jak pan tu wszedł?! - wrzasnął rozpaczliwie.Wszyscy spojrzeli na niego, trochęzaskoczeni.- Rzeczywiście - zainteresował się niepewnie sekretarz redakcji.- Jak pan tu wszedł?- Przez drzwi - odparł uprzejmie socjolog.- Przez jakie drzwi?- Proszę.? No, różne drzwi, kolejno, było kilkoro drzwi.- Ta jołopa nie zamknęła za Marysią - powiedział ze zgrozą doradca do sprawtechnicznych.Sekretarz redakcji odzyskał przytomność umysłu.- No nie, panowie, jeśli będziemy robili takie numery, to chała wyjdzie, a nieeksperyment! Czyś zgłupiał doszczętnie?! To nie są żarciki, każde bydlę mogło nam tuwparować.!Skruszony i zakłopotany fotoreporter spróbował się usprawiedliwić, ale przerwał musatyryk, ucinając zarazem różne wyrazy potępienia.- Zostawcie go, do cholery, zamknijcie te drzwi i pośpieszcie się trochę! Ja dłużej niewytrzymam! Modelkę sobie znalezli, psiakrew.!- Cicho, zamknij dziób, może zrobisz w tym zawodzie karierę.Socjolog chłonął wzrokiem urzekające wyposażenie wnętrza pokoju.Satyryk wydał musię nieco szary, co stanowiło niejaką sprzeczność z obrazem istot z innej planety, jaśniejących naogół blaskiem srebrzystych metali.Chciał o to spytać, ale równocześnie chciał spytać o mnóstwoinnych rzeczy, zaczynał zatem mówić różne słowa, z których żadnego nie kończył.Satyryk corazgwałtowniej domagał się przyśpieszenia tempa przymiarki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]