[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle wiem.Podjechała do mnie i zaczęła mówić coś przepraszającego i pocieszającego, ale ja wybiegłem ijuż tego nie słyszałem.Przeniesiono go do jednej z izolatek, które Montez pokazywał mi podczas mojej pierwszej wizytyw areszcie.Pod drzwiami stało na straży trzech zastępców szeryfa, w tym Sonnenschein.Zajrzałemprzez okienko i zobaczyłem, że Jamey leży na plecach na łóżku, z głową owiniętą zakrwawionymibandażami, a pajęcze ręce i nogi ma skrępowane miękkimi kajdankami.W zagłębieniu jednegoramienia wbita była igła kroplówki.Na środku turbanu gazy widniał skrawek ciała - kilkanaściecentymetrów kwadratowych twarzy, poobijanej i spuchniętej.Jamey spał albo był nieprzytomny, sinepowieki miał zamknięte, a spękane usta martwo rozchylone.Souza stał obok niskiego, brodatego mężczyzny po trzydziestce.Miał na sobie jedwabny garnitur wkolorze stali, kojarzący mi się z pancerzem.Kiedy mnie zobaczył, ruszył w moją stronę.- Zaczął się rzucać na ścianę celi - poinformował z gniewem.Popatrzył na strażników, którzyodpowiedzieli niewzruszonymi spojrzeniami.- Nie ma żadnych złamań ani widocznych urazówwewnętrznych, ale ucierpiała głowa i doktor Platt podejrzewa wstrząs mózgu.Ma go zaraz przenieśćto szpitala okręgowego.Platt nic nie powiedział.Pognieciony biały fartuch włożył na roboczą koszulę, był w dżinsach, wręku trzymał czarną skórzaną torbę.Do klapy miał przypięty identyfikator dyżurnego neurologa.Spytałem go, jak zle jest z Jameyem.- Trudno powiedzieć - odparł cicho.- Zwłaszcza z psychozą.Przyjechałem na wezwanie i niemam ze sobą za wiele instrumentów.Jego odruchy wydają się w porządku, ale przy urazach głowy nigdy nie wiadomo,co się może wydarzyć.Będziemy go obserwować przez następnych kilkadni i miejmy nadzieję, że obraz się nam wyklaruje.Zajrzałem jeszcze raz do celi.Jamey się nie poruszył.- Tyle w temacie bezpieczeństwa - powiedział Souza, dość głośno, byusłyszeli go strażnicy.- Cała sprawa nabiera teraz nowego charakteru.Wyjął z teczki dyktafon i nagrał szczegółowy opis próby samobójstwa tonem jak z rozprawy.Podszedł do strażników, przyjrzał się ich odznakom i nagrał również ich nazwiska, każde przesadniewyraznie literując.Jeśli dali się zastraszyć, nie okazali tego.- Co jest w kroplówce? - spytałem Platta.- Tylko odżywki.Wyglądał, jakby miał kacheksję, a nie chciałem, żeby się odwodnił, zwłaszczajeśli doszło do jakiegoś krwawienia wewnętrznego.- Wygląda na to, że porządnie się poobijał.- O tak.Mocno walił w tę ścianę.- Paskudny sposób, żeby się wykończyć.- Raczej.- Często widuje pan takie rzeczy?Pokręcił głową.- Pracuję głównie przy odwykach, robię EMG.Ale lekarka, która normalnie przyjmuje wezwania zaresztu, jest na urlopie macierzyńskim, więc jaja zastępuję.Ona widuje takie rzeczy często, główniepo przedawkowaniu PCP.- Chłopak nigdy nie brał narkotyków.- Tak słyszałem.Na korytarzu rozległ się odgłos kroków i pojawiło się dwóch sanitariuszy z noszami.Jeden zestrażników otworzył im drzwi do celi, wszedł do niej i wyszedł po chwili, bezgłośnie, samymiustami mówiąc OK.Do środka wrócił z nim drugi zastępca.Sonnenschein został na zewnątrz, akiedy nasze spojrzenia się spotkały, znacząco pokiwał głową.Drugi strażnik wyjrzał na zewnątrz ipowiedział, żeby sanitariusze i Platt weszli.Sanitariusze podeszli z noszami do drzwi i przeciskającsię, wciągnęli je do połowy do środka.Souza przysunął się bliżej, wszystkiemu uważnie sięprzyglądając, ja za nim.Po kilku chwilach odłączyli kroplówkę, przenieśli bezwładne ciało Jameya złóżka na nosze i podłączyli kroplówkę z powrotem.Ciszę przerwała ostra symfonia trzaskówsprzączek i pasków.Jeden z mężczyzn podniósł butelkę kroplówki.- Gotowe - powiedział.Platt kiwnął głową.- Idziemy.Drugi sanitariusz i dwaj strażnicy podeszli i podnieśli nosze.Głową Jameya rzucało jak skifem nawzburzonym morzu.- Będę towarzyszył mojemu klientowi do karetki - oświadczył Souza.Nikt się nie sprzeciwił.Zwrócił się do mnie: - Muszę z panem porozmawiać.Proszę spotkać się zemną przy wejściu za dziesięć minut.- Dobrze.Będę tam.Patrzyłem, jak odnoszą Jameya.Kiedy zostaliśmy sami, Sonnenschein podniósł brew i powiedział, że-.bym poszedł za nim.Ruszyłgłównym korytarzem i poprowadził mnie do otwieranej kluczem windy.Na ławkach siedzieliwięzniowie w żółtych piżamach, uważnie się nam przyglądając.Zza rogu dobiegł mnie operowywrzask.Oddział śmierdział wymiocinami i środkiem odkażającym.Sonnenschein przekręcił klucz i drzwi windy otworzyły się ze zgrzytem.Ustawił prędkość naekspresową i zjechaliśmy do podziemi.Kolejne przekręcenie klucza tam ją zatrzymało.Strażnikoparł się o ścianę i położył dłonie na biodrach.Patrzył na mnie z wypracowanym kamiennymwyrazem okrągłej jak księżyc twarzy, skrywając swoją niepewność pod płaszczykiem wrogości.- Nie powinienem w ogóle otwierać gęby, i jeśli mnie pan zacytuje,nazwę pana kłamcą - ostrzegł.Kiwnąłem głową.- Wciąż chce pan wiedzieć, co on mówi, gdy mu odbija?- Tak.- Kiedy ześwirował dzisiaj rano, wrzeszczał o zatrutej ziemi i krwawych kitach.Poza tym główniejęczał i stękał.Raz bełkotał coś, że jest nędzny, czy coś takiego.- Nędzny czyn?- Może.Tak.To ważne?- Tak określa samobójstwo.- Hm.- Sonnenschein uśmiechnął się nerwowo.- W takim razie dzisiaj rano musiał się poczućbardzo nędznie.- Kiedy zaczął robić sobie krzywdę?- Wrzaski i krzyki zaczęły się około szóstej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]