[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A jeśli.- nie dokończył.Gorączkowo szukał właściwych słów.I to on,adwokat! To przez tę nieoczekiwaną, stresującą sytuację, pocieszał się w duchu.- Nie możemy udawać, że nic się nie stało.Co będzie, jeśli się okaże, że jesteś wciąży?- To wtedy będziemy się tym martwić - odparła bez zastanowienia i jużponiewczasie zasłoniła dłonią usta.- O Boże, co ja wygaduję!Mimo powagi chwili, Rory roześmiał się na widok jej miny.- Nie przesadzaj, to przecież nic takiego.- Zupełnie jakbym słyszała moją mamę - wyjaśniła i naraz oblała sięrumieńcem, widząc po jego twarzy, że pomyślał dokładnie to, co ona.%7łe możeona też już jest matką.Spróbował nadać tej rozmowie konkretny kierunek.- Słuchaj, uważam, że powinniśmy przedyskutować.- Nie! - przerwała mu z pasją, która zaskoczyła ich oboje.Ale powydarzeniach dzisiejszego ranka nie była już tą samą Angel, czuła się silna,zdolna stawić mu czoło.- Jaki jest sens teraz o tym dyskutować? -zareplikowała.- Jeśli nie jestem w ciąży, to ta rozmowa jest tylko niepotrzebnąstratą czasu.A jeśli jestem, to cokolwiek teraz powiemy, nie ma żadnegoodniesienia do rzeczywistości, to tylko hipotetyczne rozważania.Skąd możemywiedzieć, jak to przyjmiemy? - Wbiła w niego spojrzenie zielonych oczu.- Czynie mam racji, Rory?Właśnie w tym cały problem! Ma stuprocentową rację!- Chyba tak - odparł z westchnieniem.- 106 -SR Ruszył w stronę kolejnych sypialni.Przynajmniej jedno jest pewne:oszczędził sobie pytań.Wystarczył rzut oka na jej twarz, by wiedzieć, że nie mamowy, by zgodziła się dzielić z nim to ogromne łoże.Pozostałe sypialnie były utrzymane w zdecydowanych barwach: ostryniebieski, szkarłat i szmaragd.- Która jest dla Lorcana? - spytała, skrywając niesmak.- Spał w moim pokoju - odrzekł.- Nie ma łóżeczka? - zdziwiła się, próbując wyobrazić sobie któryś z tychprzestronnych pokoi przemalowany na pastelowy kolor.Aagodnie falujące wpowietrzu delikatne sylwetki zwierzątek zaczepione u sufitu, mnóstwopluszowych zabawek.Nie było to łatwe.- Jeszcze nie.Aazienka przeszła jej najśmielsze oczekiwania.Wszystko jak zHollywood: wpuszczona w podłogę wanna wielkości małego basenu, szklanebuteleczki o wymyślnych, robiących wrażenie kształtach, ustawione równymrzędem.Od razu widać rękę zawodowej sprzątaczki.- Podoba ci się? - zapytał z uśmiechem, gdy wrócili do salonumieszczącego się po drugiej stronie apartamentu.Oczywiście, że mogłaby skłamać, ale po co? Może lepiej od razu wyłożyćkawę na ławę.Zmarszczyła nos.- Jeśli mam być szczera, to nie za bardzo.Rory, słysząc to, znieruchomiał.Był przyzwyczajony do zachwytów.- Mówisz poważnie?- Jak najbardziej.- Dlaczego? Może wyjaśnisz to trochę dokładniej?Podeszła do wychodzącego na skraj osiedla okna, wzięła w palcezdobiącą je zasłonę.Delikatny, kremowy jedwab podbity grubszą tkaniną wodcieniu zszarzałego różu.- 107 -SR - Popatrz tylko na to.- Demonstracyjnie poruszyła trzymanym w rękumateriałem.- Nie podoba ci się? - zdziwił się.Tak samo jak on zmarszczyła brwi.- Nie chodzi o to, czy mi się podoba, czy nie.Zasłony są prześliczne.Jakze zdjęcia w prestiżowym magazynie o nowoczesnych wnętrzach.Wymarzonedo eleganckiego apartamentu.Albo dla zamożnego samotnego mężczyzny,którego stać na oddawanie ich do pralni co kilka miesięcy.- No więc?- Ty już przestałeś kwalifikować się do takiej kategorii! Wziąłeś sobie nagłowę maleńkie dziecko.Nie zdajesz sobie sprawy, co to oznacza? Co będzie,jak Lorcan zacznie raczkować? Gdy w ten kosztowny jedwab będzie wycieraćbrudne od czekolady łapki?Rory aż zesztywniał.Ta perspektywa go przeraziła.- Lorcan nie będzie jeść czekolady, póki nie pójdzie do szkoły - oznajmiłz przekonaniem.Mogłaby się założyć, że bardzo się myli, ale nie było sensu teraz sięspierać.- No to od dżemu.- Dobra, punkt dla ciebie.Otworzyła usta, ale Rory był pierwszy.- Tak czy inaczej Lorcan nie będzie chodzić z jedzeniem po domu -oświadczył stanowczo.- Posiłki będą odbywać się jak należy, przy stole.Będziejeść jak ja.Nie odezwała się na to ani słowem.Znała z doświadczenia podejścieświeżo upieczonych rodziców i ich pomysły.Z góry planowali, co ich dzieckubędzie wolno, a czego nie.Rory szybko się przekona, że wychowanie małegoczłowieka to droga składająca się z samych kompromisów!- Podzielasz moje zdanie? - zapytał z naciskiem.- 108 -SR - Teoretycznie tak.- Przesunęła wzrok na piękny wazon z niebieskiegoszkła, do którego włożono kilka ciernistych gałązek i ustawiono w nieużywanym teraz kominku.- A to? - zapytała.- W sam raz dla dziecka.- Nie przejmuj się, przestawię go.- A telewizor? Spochmurniał.- Twój punkt.- Dobrze.- Skinęła głową.- Gdy już przystosujemy całe mieszkanie,trzeba będzie pomyśleć o innym wyposażeniu.- O czym ty mówisz? - zdumiał się.- Jakim wyposażeniu?- No cóż, od razu możemy zapomnieć o porządnym tradycyjnym wózku,w którym Lorcan spałby sobie na słońcu.Kto by go znosił i wnosił poschodach? Sąsiedzi też by nie byli zachwyceni, gdyby zagracał im hol na dole.Zresztą jaki by ten wózek nie był, któreś z nas i tak musiałoby przy nimsiedzieć.To przecież ogólnodostępne podwórko, a chyba nie chcesz, by ktośnam porwał dziecko?Przez długą chwilę Rory przetrawiał jej słowa.- Skoro moje mieszkanie ma tak wiele niedogodności, to możezaproponujesz coś? - zapytał cierpko.- Oczywiście! - Uśmiechnęła się wesoło, instynktownie czując, że jejpomysł jest naprawdę świetny.- Gdy tylko znajdziemy czas, zaczynamy szukaćdomu!Agent przeniósł wzrok z Rory'ego na Angel.- Uściślijmy państwa wymagania - odezwał się, uważnie przeglądającleżący przed nim formularz.- Ma to być coś tradycyjnego i nie mieszkanie, tak?- Tak - rzeczowo zapewniła Angel, udając, że nie zauważa spiętej minyRory'ego.- Posiadłość po południowej stronie rzeki, z czterema lub pięciomasypialniami, trzema.- 109 -SR - Z ogrodem! - weszła mu w słowo Angel.- Z ogrodem - powtórzył za nią agent.Popatrzył na siedzących przed nimklientów.- Czy jeszcze coś?- Mogłoby być blisko parku - rozmarzyła się Angel.- Blisko parku.- Zanotował coś i znowu podniósł głowę.- Państwo.-urwał dyplomatycznie.W dzisiejszych czasach zdarzają się wszelkiekombinacje, lepiej nie ryzykować.Od dwudziestu lat pracuje w tej branży icoraz mocniej utwierdza się w przekonaniu, że śluby odeszły w przeszłość.- Rory i Angel Mandelson - podał Rory.Agent rozpromienił się.- Ach tak! Czyli jesteście państwo małżeństwem?- Nie! - pośpiesznie wtrąciła Angel.Mężczyzna popatrzył na nichzakłopotany.- Brat i siostra? - zapytał domyślnie, starając się nie patrzeć na dziecko.W drodze do domu Angel nie przestawała chichotać.- Ciekawe, co on sobie pomyślał?Rory jeszcze się nie pozbierał z wrażenia, jakie zrobiła na nim gorliwośćAngel zaprzeczającej domysłom agenta.- Nic mnie to nie obchodzi - mruknął.- Czemu jesteś taki markotny?- Wcale nie jestem.- Jasne, że jesteś - obruszyła się z uśmiechem.Roześmiał się.Jak to siędzieje, że przy niej troski idą w kąt?- No dobrze, jestem.Zwolnił, puszczając ją przodem.Szła zieloną aleją, pchając przed sobąwózek.Jak zgrabnie wygląda w tych dżinsach! - westchnął i dołączył do niej.- Nie zapytasz dlaczego?Posłała mu spojrzenie spod rondka miękkiego kapelusza z zielonegoaksamitu, wspaniale pasującego do koloru jej oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl