[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ciąg drogi do miasta, kilka mil tęgich, wygodną szosą jadąc rozparty wpowoziku swym, miał czas Zenio ułożyć sobie program, artystyczniewykończyć swe zdanie sprawy pewne efekta nawet dowcipnie w nimumieścić.Pomimo to klęska była klęską!! odprawa odprawą upokorzenie, jakiegodoznał, dawało się zamalować, ale nie zatrzeć.W tej jedynej restauracji, w której wszystkie narady odbywać się zwykły główni wodzowie czekali przy kartach na posła; przygotowano nawet wieczerzęi wybierano się przy niej spełnić kielich za jego zdrowie, nie wątpiąc, że Zenio ten Zenio!! musi wyjść zwycięsko i przywiezie podpis hrabiego!!Jeden książę Edzio od początku chciał się zakładać o to, iż Zenio nie potrafiprzełamać uporu i oziębłości na rzecz publiczną hr.Augusta.Nienawidził go odpierwszego wejrzenia zazdrosną nienawiścią małego człowieka, który się czujeupokorzonym charakterem i wyższością umysłową współzawodnika.Ile razydrzwi się otwarły, oczy i głowy zwracały się na nie, Zenia nie było.Zamiastwprost zajechać do restauracji, zawrócił do hotelu i tam dopiero spocząwszy,zebrawszy myśli leniwym krokiem skierował się ku oświeconym oknomgospody.Wiedział, że tu nań oczekiwano.Wszedł z kapeluszem na głowie, z cygarem wustach, posępny, a nade wszystko udając zmęczonego śmiertelnie, rzucił się nakanapę dysząc i, gdy wszyscy otaczali go niecierpliwie, odgadując, co imprzynosi zawołał naprzód: Dajcie mi szklankę herbaty! złamany jestem tą drogą!W tych słowach już zła wróżba była, lecz wiedziano, że Zenio często umyślniekwaśnym się pokazywał, gdy najlepszą przywoził wieść dla większegowrażenia.Książę stał na przedzie, badając go oczyma, uśmiechał się sarkastycznie ioglądał po drugich mówiąc im wzrokiem a co? nie odgadłem? Toni, Bercik,Sławek i para jeszcze matadorów, spodziewająca się osobistych zestowarzyszenia wygódek czekała z ust posła wyroku, nie chcąc przypuścić,aby miał być wyrokiem zagłady.jeszcze nie narodzonej instytucji. No i cóż? i cóż? zapytał wreszcie Toni co przywozicie?Zenio zwłóczył jeszcze, nie dając się przeniknąć. Jak sądzicie? odezwał się. Kto sprawę powierzył takiemu jak wy obrońcy, ten nie przypuszcza, aby jąmógł przegrać! rzekł emfatycznie jeden z matadorów.Zenio skłonił głowę dziękując, ale usta mu się skrzywiły. Jesteśmy pobici na wszystkich punktach; sprawa przegrana! zawołał zuniesieniem. Tak, panowie moi! Nie znaliśmy tego człowieka, któregodoktryny wieku zjadły do gruntu, w którym nie pozostało już nic z tego, codawniej magnatów naszych na wodzów namaszczało.Umysł mały, pojęcieciasne.Chce właśnie tego, przeciwko czemu my walczymy! Nie dosyć, że z nami iśćodmawia nie dosyć gotów jest rękę podać tym, co chorągiew podnosząprzeciw naszej.Pan z panów.Woli być trybunem między tłumem niż jednym zwodzów między nami!!Wszyscy słuchali w milczeniu głuchym smutnym, prawie nie wierzącuszom. Nie wierzycie! dodał Zenio daję słowo, że tak jest! Audzić się niemożemy, nie powinniśmy.Wrogiem jest. Anathema! krzyknął Toni podnosząc rękę mam tego za cztery litery,kto mu dłoń poda.Panowie! siadajmy do wista, szkoda czas tracić! Anathema sit! powtórzono do koła Anathema.Wtem dano znać, że wieczerza była gotową i wszyscy głośno wykrzykując,poszli zająć miejsca u stołu.**Kilka miesięcy upłynęło od owej wieczerzy pamiętnej, przy której hr.Augustawyklęto i wyłączono ze społeczeństwa.Hrabianka Berta złotowłosa z rodzicami bawiła w Castellamare.Mówiono, żejakiś książę włoski starał się o nią.Zmieniona bardzo, była jeszcze dosyć pięknąi dość bogatą, aby świetnym zamążpójściem pomścić się na hr.Auguście za to,iż jej śliczną, malutką rączkę odrzucił.Dla hr.Wita żaden książę nawet nie mógł zastąpić tego człowieka, którego imiębyłoby na wieki zatarło dorobkowiczowskie familii wspomnienia i mglistą jejprzeszłość.Nie była to już ta Berta półdziecinna, trzpiotowata, z pączka dopierorozkwitająca, ale poważna, smutna panienka, której po krótkiej chorobie nawetwzrostu przybyło.Inna, nie mniej teraz była piękną, choć chmurka melancholiiprzyćmiewała jej lice.Matka posądzała ją, że się w nim kocha jeszcze, choć piękna Berta miała conajwięcej kaprys, pragnienie niemożliwego zwycięstwa i okrutną boleść, iż,wierząc w swą potęgę skruszoną ją ujrzała.Hr.Augusta nikt odtąd ani do żadnej wspólnej pracy nie wzywał, ani go liczonodo wielkiego zastępu paladynów, walczących (jak się im zdawało) dla świętejsprawy. Rozbratu ostatecznego dokonał fakt, iż hr.August w owymstowarzyszeniu, któremu przypisywano nieprzyjazne zamiary, zajął pewnestanowisko i przeważnie podparł je kapitałem, którego potrzebowało.Instytucjaprojektowana, której Zenio wybierał się być jednym z prezydentów, rozbiła sięmimo największych, nadludzkich wysiłków tych, którym miłość własna naswoim postawić kazała o brak funduszów.Podpisywali się wszyscy, lecz gdy przyszło składać, okazały się takie trudności,nadeszła taka ogólna kryzys finansowa, że na papierze się skończyło wszystko.Matadory, mający na widoku pożywienie się około pracy dla dobra publicznego,ostygły bardzo, widząc, że chodzić około czego nie było.Upadek instytucji przypisano jednak cały hrabiemu Augustowi.Zrobiono gowięcej niż jawnym wrogiem, przypisano mu intrygę, podejrzewano o podkopy.Toni do wszystkich kryminałów, jakimi obarczano nieszczęśliwego, dodawałnajniegodziwsze postępowanie jego względem Witów i Berty.Zupełnie inaczej jak była w rzeczywistości, wydawała się historia ta w ustachjego.Jawną zdradę mu przypisywał on był przyczyną choroby, on ją o małonie zabił, naprzód łudząc jakimś przywiązaniem, potem rzucając nagle, gdymatka okazała się przeciwną.Toni komponował całe rozmowy, malował rzecz obrazowo, a że pewne stosunkiłączyły go z domem Witów, wierzono, iż co mówił, o tym wiedział z bardzodobrego zródła.Człowiek był niegodziwy, duma niesłychana, lekceważenie ludzi ohydne, głowaprzy tym wywrócona.słowem.cela n'a pas de nom! kończył zawsze Toni.Książę na swój sposób ale nie mniej zajadle i złośliwie toż samo opowiadał.Wmalaturze jego przemagała chytrość i fałsz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]