[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piętka zerwał się, pochwycił ją za rękę i gorący pocałunek był całą jegoodpowiedzią.Nie powiedzieli już ani słowa do siebie, ale pomieszanie ich,milczenie, uczyniło tę rozmowę czemś stanowczem, jakby zawarcie wiecznegosojuszu.Rozumieli się już tak dobrze, iż słów nie było potrzeba.Piętka usiadł drżący, a Eulalia rzuciła się na swe krzesło, gdy drzwi otworzyłysię szybko i Płocki wpadł z twarzą rozognioną.Nie patrzał i nie widział nic.Przystąpił do Piętki. Chodz, rzekł po cichu, mamy do pomówienia z sobą.Ukłonem z dala pożegnawszy tylko pannę, która za nim smutny wzrok posłała,Orest wyszedł za gospodarzem, pędzącym przodem do kancelarii.Stanąwszy tu Płocki, zwrócił się nagle do Piętki.Na twarzy jego malował sięgniew na próżno hamowany.Wiesz, co się stało?.zawołał.Ja tu wkrótce nie będę miał co robić, Werndorfmnie uprzedził we wszystkiem.Wszystko to, co ja zamierzałem robić, on albojuż ma w kieszeni, lub wyrobi sobie lada chwila.Ja jutro jechać muszę.Począł się przechadzać niespokojnie po pokoju. Poruszę wszystkie sprężyny, ale nie dopuszczę tego.przeszkodzę.Mamwiadomości najpewniejsze, plany jego już poszły do zatwierdzenia, uprzedziłmnie, nic nie mówiąc, więc bronić się muszę i będę.Kończ rachunki, na miłość bożą.Ja załatwię się jutro do dziesiątej, o jedenastejpociąg odchodzi.Jadę.Proszę cię tylko o tajemnicę, nikt nie ma wiedzieć dokąd.Ma on swoje drogi,znajdę ja dla siebie także.Bronić się muszę! Kochany Juliuszu, odezwał się spokojnie Piętka, byłoby rzeczą, najprostszą,mając jedne myśli i plany iść razem. Razem! z nim! roześmiał się Płocki złośliwie.ja z nim! Ja tylko sam iśćmogę, a kto mi na drodze stanie.z tym, choćby był stokroć Werndorfem,rozprawić się muszę.On już nie ma tej energii, jaką ja zachowałem w sobiecałą.Zobaczymy.To mówiąc, jakby sobie dopiero przypomniał, że mówił do przyjacielaWerndorfa, zaciął usta. Proszę cię o dyskrecją, to wszystko zostać musi między nami.Piętka, milcząc, siadł do roboty.Walka pomiędzy tymi dwoma ludzmi, z których jeden szedł otwartą drogą, zczołem podniesionem, nie kryjąc się ani ze swym celem, ani ze środkami, jakichdo ich dopięcia używał, gdy drugi, nie objawiając nawet wojny, pokątnieusiłował mu szkodzić i podkopać go, nabierała niezmiernego interesu w oczachPiętki, który może jeden był jej najlepiej świadomym.Dla innych było totajemnicą, nie domyślano się nawet współzawodnictwa tam, gdzie powinna byćwdzięczność, Płocki zresztą uczucia swe i roboty ukrywał jak najstaranniej.Zdradzał się nałogowo przed jednym Piętką, dla innych był zamknięty.lubkłamał szacunek i obojętność.Z niezmierną zręcznością starał się poróżnić i zobojętnić wzajemnie wszystkich,których siły zbiorowe mogłyby były przeciwko niemu wystąpić.HrabiegoAdama przedstawił Werndorfowi jako ekscentryka i dziwaka., Werndorfaodmalował przed hrabią czemś zagadkowo niepewnem, niejasnem tak, że obajci ludzie, którzy czuli dla siebie szacunek i sympatią zawahali się do pewnegostopnia, czy iść razem i usiłowali sprawdzić rzucone wątpliwości.Natomiast lekkomyślnego księcia Nestora, rozporządzającego i znacznemikapitałami i wpływem w kraju niemałym, Płocki ujął sobie zupełniepochlebstwem, wciągnął go do domu, gdzie mu dwie piękne twarzyczki musiałysię uśmiechać.Miłe towarzystwo i milsze jeszcze wonie kadzideł, jakich mu nie szczędził panJuliusz, przywiązały go do niego.Zrozumiawszy, że między nim a hrabiąAdamem musi powstać współzawodnictwo popularności; przynajmniej zestrony zazdrosnego księcia Nestora, Płocki z niemniejszą zręcznością, umiałnieznacznie wykazywać zawsze księciu, jak dalece stał wyżej nad hr.Adamem ijak stanąć może wysoko, jeśli z nim tylko iść będzie razem.Nie wahał się teżpo cichu malować mu Werndorfa, nie śmiejąc nic mu innego zarzucać, jakoczłowieka przeżytego, znużonego, bez energii, którego kariera była skończoną.Przez księcia Nestora, który sądząc się samoistnym, ulegał wpływowiintryganta, Płocki zyskał powoli w różnych towarzystwa sferach, pożądanąwziętość.Sławiono go już jako wielką nadzieję przyszłości.Poszło w modę powtarzać za księciem Nestorem, iż Werndorf zmienił sięwielce, że zeszedł z pola, że jeden Płocki był wschodzącą gwiazdą, która miałaprzyświecać krajowi.Ile to kosztowało zabiegów, drobnych a maluczkich intryżek, puszczonychplotek, naprędce ulepionych kłamstw, zmyślonych powiastek, tego wyliczyćniepodobna.Cieszył się wszakże Płocki już owocem tych zabiegów, gdy jak piorun spadłanań wiadomość o planach Werndorfa i bliskiem ich urzeczywistnieniu.Szczęściem dowiadywał się o tym jeszcze w porę, by im przeszkodzić.Zapowiedziany na dzień następny wyjazd Płockiego, musiał jednak byćodłożonym.Papiery nie były gotowe, telegram wysłany nie przyniósłodpowiedzi.Nazajutrz o jedenastej, gdy Płocki z pośpiechem kończyłprzygotowania, z których taką czynił tajemnicę, że przed żoną nawet nieprzyznał się dokąd jedzie, zjawił się Werndorf, nie domyślając się niczego, ztwarzą pogodną i spokojnem sumieniem, z uśmiechem i swobodą. No, odezwał się po przywitaniu, wezwałem cię, żebyśmy szli razem, ja, ty ihrabia Adam.Hrabia mi się czegoś waha.nie rozumiem go, ty odmawiaszwręcz.księcia Nestora obawiam się, bo go lekkomyślnym sądzę.zmuszonywięc jestem iść sam, ale pójdę.Namawiać cię nie mam zamiaru., swobodazupełna.Planów moich nie wyrzekam się, wspólników, gdy będzie potrzeba,znajdę, jeśli ich nie będę miał, sam sobie radę dam.Przed wyjazdem, gdyż dziślub jutro wyruszyć muszę, chciałem was pożegnać.Płocki stał milczący i zafrasowany. Cóż pan myślisz? spytał Werndorf, wpatrując się w skłopotanego Juliusza. Ja, prawdziwie nie wiem jeszcze, co pocznę, odezwał się Płocki, jeśli mizostanie coś do robienia, a pan wszystkiego nie zagarniesz.coś zapewneprzedsięwziąć muszę. O! stanie roboty nie dla dwóch, ale dla dziesięciu, rzekł Werndorf, poleszerokie dla tak przedsiębierczego jak pan człowieka, a jeślibyś, rozmyśliwszysię kiedy, chciał wspólnie ze mną pracować, z przyjemnością zawsze takszacownego pomocnika przyjmę.Skłonił się Płocki, bełkocząc coś niewyraznie.Rozmowa przeszła do rzeczyogólnych, trwała chwilę jeszcze.Weindorf po kilkakroć narzucał się z pomocąprzyjacielską, za którą Juliusz podziękował.Wydał się z tem, że i on zapewne wtych dniach dla interesów wyjechać będzie musiał. Któż wie, uśmiechnął się Werndorf, gotowiśmy się jeszcze możeniespodzianie spotkać u Demutha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]