[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybrał numer.Jego człowiek odebrał.– Czy świadek jest już martwy? — zapytał Platon.W słuchawce na chwilę zapadła cisza.– Wiesz, że między jednym i drugim musi być zawsze poślizgczasowy.– Jak długo ten poślizg trwa?Jego człowiek wiedział, co odpowiedzieć.– Zbyt długo — mruknął.– Zgadza się — powiedział Platon.— Wczoraj wieczoremzaaranżowałem zamieszki w więzieniu.– Wiem.– Najwyraźniej z nich nie skorzystałeś.– W domu był jakiś mężczyzna.– I co?– Nie miałem instrukcji.– Tak brzmi twoja odpowiedź? Potrzebowałeś instrukcji?– Pomyślałem, że być może doszło do komplikacji, których nieprzewidziałem.Platon wypuścił powietrze z płuc.– Jak mogę cię skrzywdzić? — zapytał.Jego człowiek wiedział, co odpowiedzieć.– W sposób, w jaki nie chcę zostać skrzywdzony.– Zgadza się.Ale chcę, żebyś określił to dokładniej.Chcę, żebyśskupił się na tym, jaka jest stawka w tej grze.– Możesz mnie skrzywdzić, zabijając najbliższą i najdroższą miosobę — powiedział facet.– I zrobię to.Ale z poślizgiem czasowym, którego konceptnajwyraźniej tak cenisz.Okaleczę ją i pozwolę jej żyć jeszcze przez rok.Potem ją zabiję.Rozumiesz?– Tak, rozumiem.– Więc dla własnego dobra zrób, co trzeba.Nie obchodzą mnieosoby postronne.Jeśli będziesz musiał, zetrzyj z powierzchni ziemi całemiasteczko.Nawet cały stan.Swoją drogą, ilu ludzi mieszka w DakociePołudniowej?– Około ośmiuset tysięcy.– W porządku.To twoja górna granica strat ubocznych.Po prostu tozałatw.– Załatwię to, obiecuję.Platon rozłączył się i nalał sobie kolejną filiżankę kawy.* * *Nieoznakowanym samochodem okazał się kolejny ford crownvictoria.Wewnątrz czuć było zapach kurzu i zmęczenia.Ogrzewaniebyło nastawione na plus dwadzieścia jeden stopni i wiatraczek kręcił sięjak szalony w desperackiej próbie osiągnięcia tej temperatury.Pogodaradykalnie się pogorszyła.Temperatura szybko spadała.Ziemiastwardniała na kość, powietrze wypełniały niesione przez wiatrmikroskopijne płatki śniegu, zmrożone i skurczone do rozmiaru ostrychdrzazg, które uderzały w przednią szybę, zostawiając na niejskomplikowane wzory.Wycieraczki nie chciały ich zgarnąć.Pióra poprostu po nich szorowały.Reacher puścił dmuchawę na szybę i zaczekałdo chwili, kiedy ciepłe powietrze utworzy na niej przejrzyste owalneobszary.Dopiero wtedy ruszył.Najpierw musiał zawrócić na trzy razy na ulicy Janet Salter.Oponyforda podskakiwały na zamarzniętych wybojach.Radiowóz przy końcuulicy cofnął się, żeby go przepuścić.Reacher skręcił w prawo i wyjechałz miasta.Miękkie poprzedniego dnia koleiny teraz były twarde jakbeton.Miał wrażenie, że jedzie po szynach.Nie musiał w ogóle kręcićkierownicą.Łańcuchy na tylnych kołach wgryzały się w lód, a przednieopony odbijały od boków kolein, utrzymując forda na mniej więcejprostym kursie.Świat na zewnątrz był zupełnie biały.Na jasnymbladym niebie nie widać było słońca.W powietrzu wirował lód.Przypominał pył.Albo mgłę.Wiatr wiał z lewej strony.Przy słupkachogrodzeń i słupach elektrycznych utworzyły się i zastygły niewielkieopływowe zaspy.Dziwne śnieżne narośle na przewodach pochylały sięna wschód, jakby przekrzywił się cały świat.Milę przed wielopoziomowym skrzyżowaniem zobaczył skręt.Wyskoczenie z zamarzniętych kolein było trudne.Musiał zwolnić doprędkości pieszego, przekręcić ostro kierownicę i wyrywać z nich kołopo kole.Następnie znalazł koleiny prowadzące na zachód i jechał nimijak na autopilocie do chwili, gdy pięć mil dalej musiał wyskoczyć takżez nich i skręcić na północ w kierunku obozu.Nowa droga była inna.Niejeździło nią dużo pojazdów.Pozbawiona kolein, była po prostu wąskąwstęgą zmrożonego śniegu.Przednie koła trochę się ślizgały.Siekące zlewej strony drobiny lodu uderzały w szybę od strony kierowcy.Drogabez żadnych widocznych powodów wznosiła się, opadała i skręcała wlewo i w prawo.Jezdnia nachylała się raz w jedną, raz w drugą stronę.Drogowcy zbytnio się nie popisali.Reacher nieco zwolnił i skupił się naprowadzeniu.Wylądowanie w rowie może mieć opłakane skutki.Prędzej zamarznie, niż doczeka się pomocy.Nawet złapanie gumymoże się okazać katastrofą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]