[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By" póêny wieczór, gdy wychynàwszy z lasu ujrzeli "a’cuchwzgórz, mi´dzy którymi rozciàga"a si´ zielona kotlinka ze êród"emwytryskujàcym spod nawis"ej, brodatej obfitoÊcià roÊlin darni.W wysokich trawach rechota"y Ýaby wiodàc swój odwieczny, wie-czorny chór, lecz umilk"y uskakujàc przed kopytami ko’skimi. Tak samo jak przed laty. szepnà" Kedryf. Te same przyêródle omsza"e kamienie i zdawa"oby si´ te same Ýaby, choç to juÝtysiàczne pewnie ich pokolenie.Przenocujemy tu, a jutro. Po co czekaç? niecierpliwie wykrzyknà" Gwalbert. Jedê-my, skoro to blisko. Nie odpar" Gwalbert. Po ciemku nie trafi´, wszak trzystalat min´"o!CÃ³Ý by"o robiç, zostali, ale Gwalbert nie spa" czekajàc z niepo-kojem dnia nast´pnego.JuÝ przed Êwitem by" na nogach, a wscho-42dzàce s"o’ce ujrza"o obu rycerzy przedzierajàcych si´ przez janow-ce i tarniny g´sto porastajàce stoki wzgórz.By"o juÝ wysoko, gdyspuszczali si´ stromiznami po drugiej stronie gór, a zajrza"o imw twarz po"udniowym blaskiem w chwili, gdy Kedryf os"oniwszyd"onià oczy ujrza" w oddali piaszczyste urwisko. Tam.Na szczycie tej skarpy powiedzia". Ach, Kedryfie! wykrzyknà" Gwalbert. Ja sam nigdy,przenigdy, nie trafi"bym tutaj, nie wiedzia"bym nawet, gdzie trzebaszukaç tego d´bu.A byliÊmy tak dumni z Samborem, Ýe poznali-Êmy ukryty sens rysunku.JakÝe daleko byliÊmy od prawdy!PuÊcili w skok konie, choç trudno by"o galopowaç po pagórkach,uskokach i plàtaninie krzewów.A potem wjechali w las, któregodawniej tu nie by"o.Po nied"ugim czasie Êciana lasu nagle si´urwa"a i jadàcy przodem Kedryf pierwszy stanà" na brzegu polany.Jadàcy za nim Gwalbert nie widzia", jak zmieni" si´ raptownie natwarzy i w poszumie starych sosen nie s"ysza" jego rozpaczliwegookrzyku.Ale po chwili i on ujrza" ten straszny widok: oto przed ni-mi leÝa" strzaskany kolos, na wpó" zw´glony, na wpó" spróchnia"y.Jego suche, sczernia"e konary w niemych i jakby rozpaczliwychskr´tach wyciàga"y si´ ku niebu, lecz na próÝno! S"o’ce nie mog"ojuÝ wlaç Ýycia w ich martwe drewno.Kedryf rozgarniajàc próchno i drzazgi d´bu natrafi" wÊródszczàtków pnia na dziupl´.Zamieszkiwa"y jà teraz w´Ýe i pajàki,lecz "uku tam nie by"o.Przeszukali pi´dê po pi´dzi ca"à polan´i okoliczne zaroÊla na próÝno.Gwalbert by" zrozpaczony. Kedryfie, czy jesteÊ pewien, Ýe to ten w"aÊnie dàb? Po tylu la-tach mog"eÊ si´ pomyliç.Poszukajmy innych d´bów. Nie, przyjacielu, nie myl´ si´.Ale dziwi mnie jedno: przy-puszczam, Ýe to piorun powali" mego mocarza i wznieci" ogie’,lecz "uk powinien by" ocaleç, a przynajmniej powinny by"y zacho-waç si´ jego szczàtki.Widzisz? Górna cz´Êç dziupli jest nienaru-szona. Przypuszczasz, Ýe ktoÊ go znalaz" i zabra"? Tak.Gwalbert stropi" si´, gdyÝ nieufnoÊç i l´k wkrad"y si´ do jego43serca.PomyÊla", Ýe "uk móg" si´ dostaç na targ, gdzie wystawionogo na sprzedaÝ, a Kedryf pomyli" si´ lub. Tracisz do mnie zaufanie? Kerdyf wyczu" rozterk´ przyja-ciela. PrzecieÝ to naturalne, Ýe stare drzewo umar"o.Nie wszyst-kie d´by Ýyjà tysiàc lat. Nie, nie, Kedryfie! Gwalbert otrzàsnà" si´ z niedobrychmyÊli. Wierz´ ci! Musimy si´ zastanowiç.Ale co to? S"yszysz?Poprzez dostojnà cisz´ przerywanà tylko szumem odwiecznychdrzew, Êpiewem ptaków i brz´czeniem kràÝàcych w nagrzanympowietrzu owadów, dobieg" ich odg"os ci´Ýkich kroków, trzask "a-manych ga"àzek i szelest roztràcanych zaroÊli.Niebawem wy-szed" na polan´ m´Ýczyzna ogromnego wzrostu, koÊcisty i s´katy.Mia" ciemnà, zmierzwionà brod´, patrza" spode "ba i groêniemarszczy" krzaczaste brwi.W r´ku trzyma" topór Kto wy? zapyta" ochryp"ym g"osem. JesteÊmy podróÝnikami odpar" Kedryf. Chyba nie chceszzaràbaç nas tym toporem? MoÝe i zaràbi´, jak mi si´ nie spodobasz, a Ýe przep"osz´ to pewne. Kim jesteÊ, dobry cz"owieku? spyta" Kedryf, jakby nie s"y-sza" z"owróÝbnych s"ów olbrzyma. Jestem drwalem, b´dzie juÝ ze dwadzieÊcia roków.Czego tuchcecie? Odpoczywamy. Odpoczywacie! A jakÝe! W´szycie za "ukiem Karakamby! tu drwal wybuchnà" Êmiechem i podsunà" topór pod brod´ Kedry-fa. Nie dostaniecie "uku nigdy! Rozumiesz, panku?! JuÝ nigdy! powtarza" w jakimÊ wÊciek"ym zapami´taniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]