[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tam parska. I zetrzyj sobie ten syf z gęby.A jeśli dotkniesz mnie jeszczeraz, to nafaszeruję cię ołowiem.Puszczam go i prawie osuwam się na kolana, a potem odwracam sięi zataczając się zmierzam do łazienki.Skórzane buty trzeszczą, gdy stawiam kroki nakafelkach podłogowych.Czuję, jak żołnierz odprowadza mnie wzrokiem, póki niewejdę do środka i nie zamknę drzwi.Nie przejmuję się tym.Za chwilę i tak nie będzie o mnie pamiętał, a upłyniejeszcze więcej czasu nim się zorientuje, że podwędziłem mu identyfikator.Pospiesznie usuwam kamuflaż.Opłukuję twarz wodą i zmywam większośćświńskiej krwi i błota.Zdejmuję buty i zrywam wkładki, by wyciągnąć noże, którenastępnie wsuwam za pas.Znów zakładam buty, a potem koszulę z czarnymkołnierzem, którą wcześniej miałem obwiązaną wokół talii.Zapinam ją aż po szyję,a potem naciągam na nią szelki.Włosy ściągam w kucyk, który następnie wsuwampod kołnierz.Czuję, jak muska mnie w plecy.W końcu wciągam rękawiczki i obwiązuję usta oraz nos czarną chustką.Jeśliktoś mnie teraz złapie, będę musiał rzucić się do ucieczki, ale przynajmniej ukryjętożsamość.Następnie odkręcam nożem pokrywę przewodu wentylacyjnego.Wyciągamskradziony identyfikator, przytwierdzam go do medalionu i wciskam się do tunelu.Powietrze pachnie tu dziwnie i cieszę się, że zasłoniłem sobie usta chustką.Pełznę najszybciej jak mogę.Przewód liczy sobie maksymalnie dwie stopyszerokości.Za każdym razem, gdy podciągnę się do góry, muszę zamknąć oczyi przypomnieć sobie o zaczerpnięciu oddechu.Przez cały czas powtarzam sobie, żeotaczające mnie metalowe ściany nie mają zamiaru mnie zgnieść.Nie muszę pełznąćdługo, bo żaden z owych przewodów nie prowadzi na trzecie piętro.Muszę sięjedynie dostać na którąś z klatek schodowych szpitala, jak najdalej od żołnierzy naparterze.Prę przed siebie.Myślę o twarzy Edena, o lekach, które on, matka i Johnmuszą przyjąć, oraz o dziwacznym X z kreską pośrodku.Po kilku minutach okazuje się, że szyb kończy się ślepym zaułkiem.Zerkamprzez szczeliny otworu wentylacyjnego i widzę zakręcające schody.Piętropomalowane jest na nieskazitelną biel, niemalże piękną, ale dla mnie najważniejszejest to, że nie widzę ani żywej duszy.Liczę w myślach do trzech, cofam ramionanajdalej jak mogę, a potem walę z całej siły w pokrywę.Odpada.Wysuwam głowęi rozglądam się.Widzę wielkie, okrągłe pomieszczenie z wysokimi, krytymi tynkiemścianami i niewielkimi oknami.Mam przed sobą ogromną, spiralną sieć schodów.Nie ma już czasu na ciche skradanie się.Wyczołguję się z szybu i rzucam dobiegu.W połowie drogi łapię za poręcz i przeskakuję na sąsiednie schody.Kameryzapewne już mnie dojrzały, zaraz ogłoszą alarm.Mijam drugie piętro, trzecie.Kończy mi się czas.Jestem coraz bliżej drzwi prowadzących na trzecie piętro.Zrywam w biegu skradziony identyfikator i wyhamowuję, by machnąć nim przedczytnikiem.Kamery spózniają się z uruchomieniem alarmu, klatka schodowa niezostała jeszcze odłączona.Zamek szczęka.Udało się! Otwieram drzwi szeroko.Jestem w ogromnym pomieszczeniu, zastawionym rzędami noszy na kółkach.Widzę też substancje chemiczne kipiące w szklanych pojemnikach z metalowymipokrywami.Lekarze i żołnierze patrzą na mnie zaskoczeni.Aapię pierwszą osobę z brzegu, młodego lekarza stojącego przy drzwiach.Nimktórykolwiek z żołnierzy zdoła wycelować we mnie broń, łapię za jeden z moichnoży i przystawiam lekarzowi ostrze do szyi.Inni lekarze i pielęgniarki zamierają,kilka osób zaczyna krzyczeć. Jak zaczniecie strzelać, traficie w niego, a nie we mnie! -krzyczę.%7łołnierzekierują we mnie broń.Trzymany przeze mnie lekarz drży.Przyciskam nóż nieco mocniej do jego szyi, ale uważam, by go nie skaleczyć. Nie zrobię ci krzywdy szepczę mu do ucha. Powiedz mi, gdzie trzymacielekarstwa na epidemię.Wydaje z siebie stłumiony jęk, czuję jego pot na sobie.Wskazuje lodówki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]