[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niekonsultując się z nikim, pokreślił tekst od góry do dołu swym inkwizytorskim ołówkiem.Kiedyrano się o tym dowiedziałem, poleciłem wysłać notę protestacyjną do miejscowych władz.To mójobowiązek, oczywiście, ale między nami mówiąc, mogę się panu przyznać, że bardzo jestemwdzięczny cenzorowi za jego arbitralność.To znaczy, nie miał najmniejszego zamiaru akceptowaćmojej decyzji o przerwaniu pisania stałego felietonu.Błagam na wszystko, powiedział.Proszę nieopuszczać statku na pełnym morzu.I zakończył wytwornie: Przed nami tyle jeszcze rozmów omuzyce.Wydał mi się tak zdeterminowany, że nie śmiałem pogłębiać dzielącej nas różnicy zdańjakąś błahą wymówką.Niemniej istotny problem polegał na tym, że nawet teraz nie potrafiłemznalezć porządnego argumentu za wyjściem z kieratu i przeraziła mnie myśl, że mogę raz jeszczewyrazić zgodę, byle zyskać na czasie.Musiałem się hamować, żeby nie zdradzić się zbezwstydnym wzruszeniem wyciskającym mi łzy.I znów, jak zawsze, ustaliliśmy to co zawsze, odtylu lat.W następnym tygodniu, w stanie bliższym konfuzji niż radości, zaszedłem do schroniska,by odebrać podarowanego mi przez drukarzy kotka.Ze zwierzętami mam złą chemię, tak jak i zdziećmi, które jeszcze nie nauczyły się mówić.Jakby nie one, ale ich dusze były całkiem nieme.Nie żebym czuł nienawiść, ale nie znoszę ich, bo nie nauczyłem się z nimi pertraktować.Odnoszęwrażenie, że to wbrew naturze, by mężczyzna dogadywał się lepiej ze swoim psem niż z własnążoną i uczył go jeść i wydalać w ściśle określonych godzinach, odpowiadać na pytania i dzielićsmutki.Ale gdybym nie odebrał kota, popełniłbym afront wobec typografów.A poza tym był toprzepiękny okaz angory, o błyszczącej i różowawej sierści i świecących oczach, któregomiauczenie ocierało się już o pełne słowa.Przekazano mi go w wiklinowym koszyku zcertyfikatem rodowodowym i poradnikiem obsługi, takim jak instrukcja składanego roweru.Wojskowy patrol przed wpuszczeniem przechodniów na teren parku San Nicolas sprawdzał ichdowody tożsamości.Nigdy czegoś podobnego nie widziałem i nie potrafiłbym sobie wyobrazićczegoś równie przygnębiającego jako symptomu mojej starości.Był to czteroosobowy patrol,dowodzony przez młodziutkiego oficera, właściwie dzieciaka jeszcze.%7łołnierzami byli twardzi imałomówni, pachnący stajnią mężczyzni z równin stepowych.Oficer, o policzkach w czerwoneplacki, charakterystycznych dla andyjskich górali, którzy trafili na nadmorskie plaże, czujnieprzyglądał się wszystkim.Sprawdziwszy mój dowód tożsamości i legitymację prasową, zapytał, comam w koszyku.Kota, odpowiedziałem.Chciał go zobaczyć.Odkryłem wieko, zachowując daleko idącą ostrożność, ażeby niespłoszyć kota, ale jeden z patrolujących wolał sprawdzić, czy w koszyku nie ma czegoś więcej, ikot zadrapał go.Oficer odsunął delikatnie acz zdecydowanie żołnierza.Cudny angora, stwierdził.Zaczął głaskać kota i coś mu szeptać, i kot nie rzucił się nań z pazurami, ale i nie zareagował jakośszczególnie.W jakim jest wieku? zapytał oficer.Nie wiem, dostałem go właśnie w prezencie.Pytam, bo widać, że to stary kot, będzie miał z dziesięć lat, może więcej.Chciałem zapytać go,skąd wie, i zadać mu jeszcze parę pytań, ale mimo jego dobrych manier i kwiecistej mowy nieczułem się na siłach, ażeby wdawać się z nim w konwersacje.Wydaje mi się, że to porzucony kot,które niejedno przeżył, powiedział.Niech go pan dokładnie obserwuje i nie stara się dostosować dosiebie, ale na odwrót, niech pan mu pozwoli chadzać własnymi ścieżkami i czeka, póki nie zyskapan jego zaufania.Przymknął wieko koszyka i zapytał mnie:A co pan robi? Jestem dziennikarzem.Od dawna? Od stu lat, odparłem.Nie wątpię w to,odparł.Uścisnął mi dłoń i pożegnał się ze mną zdaniem, które równie dobrze mogło być dobrąradą, co grozbą:- Proszę uważać na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]