[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak dotrwał do rana.W dworcowym barze napił się gorącejherbaty.Ostatnie pieniądze wydał w smażalni ryb, siedział przy barze na wysokim stołku, za szybą miałwidok na lekko wzburzone morze, jadł dorsza i myślał.Zdał sobie sprawę, że porwanie przez wieśniaków doprowadziło do tego, że spalił za sobą ostatni mostdo wolności.Teraz pewnie smerfy wszczęły poszukiwania, kto wie, może nawet posłały za nim listgończy.Jego pyzata morda zdobiła ściany niedoświetlonych korytarzy wszystkich komisariatów w kraju. Zbiegł niebezpieczny przestępca.I nazwisko.Nawet niezle to brzmiało, chociaż stanowiło miernąpociechę.Pieniędzy nie miał, matka też nie śmierdziała groszem, więc nie miał po co dzwonić.A zresztąi tak wyląduje najpierw w areszcie, potem dostanie wyrok.Zdał sobie sprawę, że jego życie bardziejbyło poukładane tam, za murami, niż tu, na tak zwanej wolności.Prawie tęsknił.Coś zakłuło go w gardle.Charknął.Znudzona kobieta przy pustych patelniach rzuciła mu smętnespojrzenie.Sięgnął po kawałek chleba, stary, sprawdzony sposób mamusi.Przegryzł.Znów zarzęził,wywołując ostry ból w gardle.Kurwa mać.Jeszcze tego brakowało.Wrzucił niedojedzone resztki natekturowej tacce do wielkiego kosza na śmieci przy wyjściu, zamiast na zewnątrz skierował się dołazienki.Przysunął się do lustra nad umywalką, spróbował zajrzeć przez swoją rozdziawioną gębę.Nicnie dojrzał, ale czuł wyraznie, że głęboko w gardle tkwiła wbita w śluzówkę ość.Przełknął ślinę i poczułwyrazniej, jak niewielkie ostrze z rybiej tkanki kostnej wbiło się jeszcze bardziej.Przeklął i wyszedłz lokalu, ruszył krok za krokiem w stronę miejsca parkingowego, na którym pozostawił samochód.Podrodze dumał  co właściwie robił nad morzem? Czemu posłuchał legendy polskiej przestępczościzorganizowanej, przyjął samochód i pędził osiem długich godzin na Wybrzeże? Jasne, trzeba rozprawićsię z tą suką, od której cały jego pech się zaczął.Dokonać zemsty na lesbie, z którą miał mieć bachora.Ale jakoś brakowało mu zapału.Usiadł za kierownicą, obejrzał gardło w lusterku; wydawało mu się, że błony śluzowe sięzaczerwieniły.Znał historie ludzi, którzy kipnęli od ugryzienia pszczoły w gardło, ale od ości? Z drugiejstrony  głupio by było zejść na ość.Złapał się za szyję, wydawało mu się, że coraz gorzej mu sięprzełyka, jakby tkanki już napuchły.Wysiadł i podszedł do najbliższego kiosku, spytał o szpital.Dowiedział się, że musi jechać do Kamienia Pomorskiego, czterdzieści kilometrów.Przy okazji poprosiło szybką diagnozę, w końcu ludzie morza powinni wiedzieć, jakim zagrożeniem jest ość od dorszaw gardle. Panie, w święta sąsiadka nie pojechała z ością do szpitala i w nocy dostała udaru  zaszczebiotałakioskarka. Dostała udaru od ości?  upewnił się i zrozumiał, że jednak musi się ratować. Nie wiem.Ale dostała  prychnęła kobieta.Przekonany Glista odpalił silnik, zawrócił i ruszył na Zwinoujście, wypatrując ronda z kierunkowskazem na Lubin.Samotna noc była koszmarna, o wiele gorsza od tej spędzonej w towarzystwie grubasa w papierowejtorbie na głowie.Pózniej towarzyszyły jej tylko cisza i chłód.Dodawała sobie otuchy, śpiewającpiosenki z dzieciństwa, z płyty kupionej przez ojca  Puszek okruszek, Co powie tata, Zuzia, lalkanieduża i inne.Potem wymyśliła sobie grę: starała się sobie przypomnieć najdłuższe poznane słowo, np. półtoraroczny , i liczyła wyrazy, które była w stanie ułożyć z zawartych w nim liter (doszła dopięćdziesięciu siedmiu).Albo  heksagonalny , z tego zdołała wycisnąć zaledwie czternaście, ale potemjej się znudziło.Myślała o matce, która zmarła, kiedy Zuza miała pięć lat.Niewiele zostało jej wspomnień, jakieś obrazy, cienie tkwiące w pamięci  widziała małą dziewczynkęi pochyloną nad sobą twarz matki, dobrą, piękną, łagodną twarz.Jakieś wspólne zakupyw supermarkecie, podczas których się zgubiła.Wrzeszczała ze strachu jak zarzynane prosię, takprzynajmniej ujmował to ojciec, kiedy wspólnie wspominali tamto zdarzenie.Ale to matka ją znalazła,poszła do punktu obsługi klientów, poprosiła pracownicę o dostęp do radiowęzła i zaczęła śpiewać przezmikrofon jedną z ulubionych piosenek, chyba Cztery słonie.A potem swoim aksamitnym głosempowiedziała, żeby córeczka wróciła tam, gdzie stoją kosze.W ten sposób Zuza sama się odnalazła.Kiedyzobaczyła matkę, znów uderzyła w płacz.Wspomnienia były niezłe, ale pamięć o zmarłej matce roztkliwiła ją i osłabiła.Nie chciała sięrozbeczeć.Musiała być silna.Dlatego zaczęła myśleć o Mumii, o swojej nienawiści do niej, o tym, co jejzrobi, jeśli ojciec zdecyduje się wrócić do tej zołzy.Wyobrażała sobie sugestywne obrazy tortur naMumii, napawała się jej cierpieniem.O ósmej rano otworzyły się drzwi.W progu stanął Maciek. Chodz!  szepnął.W pierwszym odruchu nie uwierzyła.Chłopak sprawdził korytarz, potem podszedł, wziął ją za rękęi zachęcił, żeby wstała.Wyszli z pomieszczenia, w którym siedziała zamknięta od sobotniego wieczoru.Znalezli się w oborze, z lewej mieli szerokie przejście między wypełnionymi sianem pustymistanowiskami dla krów.Zwiatło słoneczne ją oślepiło, musiała zmrużyć oczy, Maciek pociągnął za sobą.Wyszli na świeże powietrze, szła za nim krok w krok, jak dziecko.Widziała bramę.Zanim jednak do niejdotarli, chłopak skręcił i wprowadził ją do piętrowego budynku w stanie półsurowym, minęli przejścieo nieotynkowanych ścianach, przeszli przez drzwi.Na widok śniadania poczuła głód, który tłumiła przezcałą niedzielę.A tu parówki, jajecznica na boczku i cebulce, świeże bułki, gorąca herbata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl