[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I dlatego - zaznaczyła - ty nazywasz sięCaroline, prosto i zwyczajnie.A ja skracam moje imię do Cas-sie.A Isabel, piękne imię, to Issy.Brzmi to jak dwa drinki: poproszęCassie i Issy, z lodem.152 Matka zawsze potrafiła ją rozbawić.Zawsze biła od niejradość, nawet teraz, gdy zjawiła się w hotelu Raffles objuczonabagażami i prezentami.- Skarbie! - zawołała, upuściła pakunki na ziemię i wyciągnęłaramiona do Caroline, po czym uściskała ją tak mocno, że córkaroześmiała się głośno.-Cudownie cię widzieć, choć wolałabym,żebyśmy się spotkały w innych okolicznościach! - Rozglądała siępo eleganckim saloniku.- Albo ten Mark staje dla ciebie nagłowie, albo zarobił fortunę - stwierdziła, patrząc badawczo nacórkę.- Bo James nie zostawił ci zbyt wiele, co?- Nie sądzę, nie, nie teraz, kiedy wpakował sięw takie tarapaty.Jej ojciec, wysoki, barczysty, z kapeluszem, który zwyklenosił, zajmując się ogrodem, objął ją serdecznie.Ale najpierwzdjął kapelusz i ściskał go w dłoni.- Nie może się z nim rozstać - sapnęła Cassie.-Zrósł się z nimw jedno.Usiadła na kanapie i poklepała poduszkę kołosiebie.- Usiądz.Porozmawiajmy.- No właśnie, opowiedz nam wszystko po kolei -zawtórowałjej ojciec.Caroline opowiedziała wszystko, co wiedziała, nie opuściłanawet szczegółów na temat śmierci Jamesa.Wspomniała oszaliku Hermesa na jego głowie.- Według Marka chciał w ten sposób nie dopuścić do zalaniakrwią kabiny.Mark stwierdził, że był bardzo schludny.Dziwne,ale inaczej go zapamiętałam.Według mnie w ogóle nie byłschludny.153 Zagubiona spojrzała na matkę, która oznajmiła, że ludzie podwpływem wielkiego stresu, jak James ostatnio, robią dziwnerzeczy.Ze względu na Issy, oceniła, szkoda, że dokonał akurattakiego wyboru.I wtedy nagle zalała się łzami.Cassandra Meriton prawie nigdy nie płakała.W życiunarzekała tylko z dwóch powodów - skarżyła się na swój niskiwzrost i na imię.Miała zaledwie metr pięćdziesiąt dwa wzrostu izawsze nosiła obcasy, choćby niewysokie, ale wierzyła, żedodają jej powagi.Jej jasne włosy kręciły się niesfornie pod wpływem wilgoci wpowietrzu.Nosiła je obcięte na pazia.Miała niebieskie oczy izadarty nosek.Twierdziła, że jeśli jeszcze raz ktoś nazwie jąsłodką, udusi go własnymi rękami. Co jak co, ale słodka nie jestem", zaklinała się.I to prawda.Skończyła literaturę na Oxfordzie, a w wolnym czasie, podczasniezliczonych podróży męża, zrobiła też doktorat.- Nie mogłabym tak spokojnie siedzieć i oglądać telewizji -tłumaczyła.- Nigdy nie byłam leniwą damulką, która tylkochadza na lunche.- Ale dla Caroline zawsze była troskliwąmatką: gotowała domowe obiadki i pilnowała, by wszystko byłona swoim miejscu.Rodzina i przyjaciele ją uwielbiali.Podobnie jak mąż, Henry Meriton.Henry podejrzewał, żeludziom się wydaje, że to on jest głową rodziny, ale wrzeczywistości była nią jego żona.Informował o tym wszystkichna prawo i lewo, aż kazała mu przestać, bo wszyscy mają podziurki w nosie opowieści o tym, jaka jest wspaniała.A w tejchwili serce mu się ściskało na myśl o rozpaczy córki i wnuczki.154 Kolację mieli zjeść w Long Bar Grill o ósmej, więc Carolinezaprowadziła rodziców do ich apartamentu, i mając czterygodziny dla siebie, wzięła długą, relaksującą kąpiel w wodzie zpachnącym olejkiem, a gdy już spierzchła jej skóra, wyszła zwanny i weszła pod prysznic - żeby umyć włosy i orzezwić sięzimnym strumieniem.Narzuciła miękki biały szlafrok i rozpa-kowała walizkę.Rozwiesiła sukienkę z czarnego lnu, którąplanowała włożyć jutro.Była wspomnieniem z przeszłości.Pamiętała, jak nosiła do niej sznur pereł i malowała ustaczerwoną szminką; wybrali się wtedy z Jamesem na kolację,tutaj, w Singapurze.Pamiętała, jak bardzo mu się w niejpodobała.Zadzwoniła na recepcję i poprosiła, żeby obudzili ją osiódmej.Nigdy nie miała zaufania do budzików.A potem opadłana poduszki i przymknęła powieki.Mark czekał o ósmej.Wszyscy zjawili się punktualnie, choćdziewczynki przecierały zaspane oczy, a wszystkim zmęczeniedawało się we znaki.Siedzieli w restauracji, sąsiadującej zbarem, w którym Caroline poznała Jamesa.- Pamiętasz tę historię? - zapytała Issy.- Te historie - poprawiła córka.- Nigdy nie słyszałamdwukrotnie tej samej wersji.Zajęli miejsca przy stoliku, napili się wina.Zjedli co nieco,trochę rozmawiali i udało im się uniknąć tematu jutra.Dzień pogrzebu był słoneczny, ale na horyzoncie gromadziłysię purpurowe chmury.Caroline155 wiedziała, że będzie padać; w Singapurze pada codziennie,nikt nie rusza się z domu bez parasola.Po prostu trzeba czekać, ażponownie wyjdzie słońce, bo zawsze wychodzi.Metafora życia, stwierdziła Caroline, patrząc na swoje odbiciew lustrze w czarnej lnianej sukience.Jej nogi były bardzo blade imimo upału musiała włożyć rajstopy.Wsunęła stopy w czarnezamszowe pantofle.Miały co najmniej pięć lat.Kupiła je tutaj, wcentrum handlowym Orchard Road, podobnie jak sukienkę.Maggie i Jesus czekali w saloniku.Jesus miał na sobie czarnygarnitur, Maggie była w czarnym kostiumie, który tuż przedwyjazdem kupiła w Oxfordzie.Koło nich stała Sam z poważnąminą i jasnymi włosami zaplecionymi w skromny warkocz.Caroline nie chciała, żeby Issy wystąpiła w czerni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl