[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem dałeś mi naszego Eda.-Zdawało jej się, że czuje jego dziecięcy zapach i wciągnęła powietrzenosem.- Naszego pięknego chłopczyka.I to życie, to życie.I byłam ztobą szczęśliwa, Patrick.Przysięgam, że byłam.- Więc jak mogłaś przestać?- Nie wiem.- Ale przestałaś.- Tak.Chciała mówić dalej.- Patrick, nie trzeba mnie więcej ratować.Już nie jestem tamtądziewczyną.Ale ty wciąż chcesz być tamtym mężczyzną.To właśniebyło takie ciężkie w tej całej sprawie z redukcją.Nie to, że straciłeśpracę - to mnie gówno obchodziło - ale to, że nie mogłeś się tym zemną podzielić.Nie pozwoliłeś mi być prawdziwą żoną.Musiałeśwciąż się mną zajmować, ochraniać mnie, ratować.- A więc to moja wina? Pokręciła głową z irytacją.- Nie.To tak naprawdę osobna sprawa.To przez lata stawało sięcoraz bardziej prawdziwe.Samo w sobie w końcu byłoby w końcuproblemem.- Czy to miało w ogóle jakiś sens? - Pojawił się Alec ipokazał mi, że może być inaczej.- Lepiej.- Inaczej.- Oczywiście, że lepiej.- I nie zmienisz zdania.To nie minie.- Patrick, wierz mi, wcale nie jestem z tego dumna.Gdybymmyślała, że to minie, nic bym nie zrobiła.Wbił wzrok w przestrzeń przed sobą.- Może nawet wszystko ku temu zmierzało, od kiedy siępoznaliśmy.- Nie umiem sobie tego wyobrazić.Nie zgodzę się na to.%7łe zjakiegoś powodu nasz związek od początku był skazany na zagładę.Gówno prawda.To okropne, że tak myślisz.Zadajesz w ten sposóbkłam wszystkiemu, co razem przeżyliśmy.- Nieprawda.- Lucy zaryzykowała i położyła mu rękę naramieniu.Strząsnął ją i wstał.- Co robisz?- Wezmę trochę rzeczy.Jadę do Toma.- Nie musisz.- Nie mogę tu zostać.Z ogrodu obserwowała, jak zapala się światło w sypialni.Pakowanie zajęło mu może z dziesięć minut, po czym światło zgasło iusłyszała, jak schodzi po schodach.Zraszacz w sąsiednim ogródkuwyłączył się i zapanowała głucha cisza.Patrick płakał.Lucy nigdy wcześniej nie czuła się taka smutna.Wdrzwiach odwrócił się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie znalazłodpowiednich słów, więc wyszedł. Y CZYLI.YYY, TO DOKD IDZIEMY? Wybrała bar leżący możliwie najbliżej połowy drogi między ichdomami.Dokładnie pośrodku, według licznika w jej samochodzie, stałraczej szemrany pub z jeszcze bardziej szemraną klientelą, więcwybrała to miejsce, leżące o półtora kilometra bliżej jej domu.Byłobardzo przyjemne, w stylu sklepu Zwiat Wnętrz, zupełnie jak wLondynie.Po jednej stronie znajdował się bardzo długi cynkowanybar z minimalistycznymi stołkami.Boksy obito skórą i różowymzamszem.Muzyka była taka, jak gdyby puszczał ją ktoś podczterdziestkę, kto miło wspominał chodzenie do klubów nocnych, alewiedział, że jest na to za stary.Oświetlenie też było dobre.Zamiastściany naprzeciwko baru sprytnie zainstalowano drzwi bez klamek,które odsuwały się do góry.Tego wieczora były otwarte.Ogródek nazewnątrz pokryty był deskami i stały w nim małe, lekko podświetlonefontanny, w których pluskała cicho woda.Było ciepło i wiał lekkiwiaterek.Nie potrafiłaby wyobrazić sobie lepszego miejsca.Kilka dni wcześniej zadzwoniła do Susanny i namówiła ją, żebyprzysłała jej swoją niebieskawozieloną sukienkę Alice Temperley(Moją sukienkę na premiery? Ojej, na prawdę podchodzisz poważniedo sprawy!).Aatwo zmieściła się do bąbelkowanej koperty A4 i odtrzech dni wisiała w szafie Natalie.Za każdym razem, kiedy na niąpatrzyła, przeszywał ją dreszcz.Rose zaopatrzyła ją w parę szpilek,które jej zdaniem mówiły  chodz ze mną do domu".Natalie założyłaje na grube skarpetki i przeszła się chwiejnie po mieszkaniu, ćwiczącutrzymywanie równowagi.Wypiły z Rose butelkę Pinot Grigio i sięrozchichotały.- Masz zamiar zrobić coś jak w Pretty Woman, co? Ten moment,kiedy spotyka ją w barze, tłum się rozstępuje, on ją widzi i bum!Wiesz, że Richard Gere ma przechlapane, już po nim.- Mhm.Jeśli to zadziała.- Zadziała.- Jeżeli ta sukienka i buty nie pomogą, to nie wiem, co pomoże.-Natalie przyłożyła do siebie sukienkę.- A więc wyjaśnijmy to.- Rose spojrzała na nią spodprzymrużonych powiek.- Zdecydowałaś się, tak?- Jak najbardziej.- I jesteś pewna?- Niczego nie byłam nigdy bardziej pewna. - Nat, wybacz mi, ale znam cię od tak dawna, jak większośćinnych ludzi, i wiem, że w przeszłości byłaś naprawdę pewna wielurzeczy.- Na przykład?- Hmm.- Rose zamyśliła się na moment.- Na przykład byłaśnaprawdę pewna, że Scritti Politti będą więksi od Beatelsów.Byłaśprzekonana, że w wieku trzydziestu lat będziesz miała własnyprogram radiowy.Byłaś przekonana, że Simon będzie twoim mężem.- Dobrze, już dobrze.Nie mogę przecież zawsze mieć racji.Alenie myliłam się co do ciebie i Pete'a, co?Rose pokiwała z przesadą głową.- To prawda!- Poza tym będę miała własny program w radiu.Zobaczysz! Roseznowu energicznie pokiwała.- Chętnie posłucham!- Dzięki.Wiem.I nie mylę się co do Toma.- No i bosko! Witaj w moim świecie.Czy nie mówiłam odpoczątku, że tak będzie?- Możliwe.Ale przecież inni nie mogą za mnie podejmowaćdecyzji, prawda? Sama musiałam do tego dojść.- Czyli to jest decyzja?Natalie zamyśliła się na moment.- Nie, nie decyzja.Po prostu zmiana.We mnie.W nas.Niepotrafię tego wyjaśnić.Po prostu wiem.Rose przytuliła ją.- Tak się cieszę!Teraz pozostało jej już tylko powiedzieć Tomowi.A więcsiedziała na stołku przy barze, ze skrzyżowanymi nogami, w pięknejsukience, pięknych butach i pięknej bieliznie.Miała gładko ogolonenogi, makijaż, którego zrobienie zajęło jej godzinę, oraz fryzurę, któradzięki półtoragodzinnej pracy fryzjera wyglądała, jakby zostałaułożona w pięć minut.A jej ostatnie trzydzieści funtów do wypłatypod koniec tygodnia właśnie chłodziło się w kubełku z lodem.Próbowała oprzeć się pokusie stojącej przed nią miseczki oliwek woleistym sosie (który na pewno skapnąłby na sukienkę i Susannah byją zabiła) i starała się nie zjechać ze stołka.Kiedy wszedł, po raz pierwszy w życiu na jego widok serce, jak otym napisano w tysiącu piosenek, podskoczyło jej w piersi.Prawie się roześmiała.Z trudem powstrzymywała uśmiech.Był trochęzaniedbany i lekko zmęczony, ale wyglądał jak jej Tom.A nawet jeślinie zatrzymał się na jej widok w miejscu, zachował się trochę jakRichard Gere.- O rany, Nat!- Cześć.- Jak tu miło.A ty wyglądasz.wyglądasz naprawdę pięknie.- Naprawdę?- Naprawdę.- W tym momencie zobaczył szampana i jego sercerównież podskoczyło.Dwoje bardzo starych przyjaciół, którzy nigdy nie mieliproblemów ze znalezieniem tematu do rozmowy nagle zamilkło.Pojawił się barman i nalał im obojgu szampana.Tom podniósł swójkieliszek, żeby stuknąć nim o kieliszek Natalie.Nie widziała, co onmyśli.Wyglądał na podekscytowanego i błyszczały mu oczy, ale niebyła pewna.Natalie wypiła duży łyk i odstawiła kieliszek.- Tom, wiem, że jeszcze nie doszliśmy do Z.- Uniósł brew, tak,jak często to robił.Nagle poczuła ochotę, żeby pocałować jegoszramę.- Ale wygrałeś.- Nie wiedziałem, że będzie zwycięzca.Co jest nagrodą? Wzięłagłęboki oddech.- Ja.- Pokręciła głową.- Nie to miałam na myśli.To zabrzmiałopotwornie.Nie wydaje mi się, żebym była dla ciebie nagrodą czy coś,raczej wręcz przeciwnie.Co najwyżej nagrodą pocieszenia.-Skrzywiła się.- Tego też nie miałam na myśli.Zamknij się, Natalie.Przestań bredzić.Teraz uśmiechnął się do niej.- Nie przestawaj.- Chodzi mi o to.Chodzi mi o to, że ty miałeś rację, a ja sięmyliłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl