[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie powinieneś był sięwtrącać!Shan odwrócił się.Spojrzenie Yeshego błądziło nerwowo wzdłuż linii horyzontu.Zmierzali ku potężnemu masywowi Smoczych Szponów.Potężne cumulusy, niemaloślepiająco białe na tle kobaltowego nieba, zahaczały o wierzchołki odległych gór.- Do czego nie miałem się wtrącać?- Do tego, co zrobiłeś.Do mantry czaszki.Nie miałeś prawa przywoływać demona.- Więc wierzysz, że naprawdę to zrobiłem?- Nie.Chodzi tylko o to, że ci ludzie.- Urwał nagle.- Ci ludzie? Masz na myśli swoich rodaków?Yeshe zmarszczył brwi.- Wzywanie demonów to niebezpieczna rzecz.Dla dawnych buddystów słowa byłynajgrozniejszą ze wszystkich broni.- Wierzysz, że przywołałem demona? - powtórzył Shan.Yeshe spojrzał mu krótko w oczy, lecz zaraz odwrócił wzrok.- To nie jest takie proste.Ludzie dowiedzą się, że wypowiedziałeś te słowa.Będąmówić, że demon opanowuje tego, kto go wzywa.Będą mówić, że otwarto mu drogę donowego czynu.Khorda miał rację.Droga gniewnego bóstwa jest drogą bezwzględności.- Zdawało mi się, że demon został wyzwolony już wcześniej.Yeshe z bólem spojrzał na swoje dłonie.- Nasze demony na swój sposób same powołują się do istnienia.Shan przyjrzał mu się z uwagą.Nigdy dotąd nie zetknął się z kimś, kto mówiłby jakmnich w jednej chwili i jak funkcjonariusz partyjny w następnej.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Nie wiem.Coś się stanie.A to posłuży za pretekst.- Do czego? Do oznajmienia prawdy?Yeshe skrzywił się i odwrócił z powrotem do okna.Tylko jedna rzecz, którą powiedział czarownik, miała sens.Idz szlakiem Tamdina.Zabójca - Tamdin - wyszedł z Czterysta Czwartej i przez góry dotarł do jaskini czaszek.A Shanmusiał odtworzyć tę trasę, musiał wrócić do strasznego, świętego miejsca pochówku lamów.Przy zjezdzie do jaskini czaszek tkwiła samotna wojskowa ciężarówka, ustawiona tam przez Tana na czaszamknięcia obiektu dla potrzeb śledztwa.Dwaj senni żołnierze, zaskoczeni niespodziewaną wizytą, chwycili zakarabiny, lecz widząc za kierownicą Fenga, odetchnęli z ulgą.Powietrze w dolince było dziwnie nieruchome.Chmury gnały po niebie, lecz gdydotarli na mały płaskowyż z samotnym drzewem, Shan spostrzegł, że jego gałęzi nie muskażaden powiew.Wysiadł z samochodu zdjęty dziwnym lękiem.Panowała zupełna cisza.Okonie napotykało niemal żadnych barw poza brązami i szarościami skał oraz baraku, od którychodcinała się nowa tablica z jaskrawoczerwonym tekstem.NIEBEZPIECZECSTWO, głosiłnapis, WSTP WZBRONIONY.ZARZDZENIE MINISTERSTWA GEOLOGII.Yeshe spojrzał na Shana z zakłopotaniem, po czym ruszył za nim w stronę wylotujaskini.Feng ociągał się z tyłu, kiedy sprawdzali latarki, demonstracyjnie oglądając opony, jakgdyby nagle koniecznie wymagały jego uwagi.W milczeniu weszli do tunelu.Yeshe z każdym krokiem zostawał coraz bardziej w tyle.- To nie jest.- zaczął nerwowo, doganiając Shana u wejścia do głównej komory.Wmdłym, drżącym świetle latarek potężne postacie na ścianach zdawały się tańczyć, spoglądającna nich gniewnie.- To nie jest co?- To nie jest miejsce, gdzie.- Yeshe walczył z czymś, ale co to było, Shan nie miałpojęcia.Czyżby kazano mu go powstrzymać? Czy może postanowił wycofać się ze zlecenia?Postacie gniewnych bóstw i buddów zdawały się przemawiać do Yeshego.Spoglądał nanie ukradkiem, z nachmurzoną twarzą, ale nie był to strach przed wizerunkami ani nienawiść doShana.Był to po prostu ból.- Nie powinniśmy tu wchodzić - powiedział.- To miejsce tylko dla najświętszych zludzi.- Odmawiasz wejścia ze względów religijnych?- Nie - odparł szybko Yeshe, obronnym tonem.Utkwił wzrok w podłodze jaskini, by niepatrzeć na malowidła.- To znaczy.to jest istotne tylko dla mniejszości religijnych.-Podniósłgłowę, nie patrzył jednak na Shana.- Urząd do spraw Wyznań ma specjalistów.Oni bylibybardziej kompetentni w sprawach interpretacji kulturowych.- Dziwne.Zdawało mi się, że szkolony mnich będzie jeszcze lepszy.Yeshe odwrócił się.- Myślę, że jesteś przerażony - powiedział Shan do jego pleców - przerażony, że ktoś oskarży cię o to, żejesteś Tybetańczykiem.Z gardła Yeshego wydobył się dzwięk, który można by uznać za śmiech, ale gdy znówstanął twarzą do Shana, w jego oczach nie było wesołości.- Kim jesteś? - naciskał Shan.- Dobrym Chińczykiem, który marzy, by wtopić się wmiliard sobie podobnych istot? Czy Tybetańczykiem, który rozumie, że tu chodzi o życie? I toniejednego, ale wielu ludzi.I tylko my jedni możemy ich uratować.Ja.I ty.Yeshe obejrzał się w tył, jak gdyby z pytaniem, i zastygł w bezruchu.Shan spojrzał tamgdzie on.Po drugiej stronie pieczary migotało światło.Dobiegały stamtąd podniecone głosy.Natychmiast zgasili latarki i wycofali się do tunelu.Tan zamknął jaskinię.Nikt inny niemiał tu prawa wstępu.Na zewnątrz nie było żadnych pojazdów.Kimkolwiek byli intruzi,narażali się na poważne ryzyko.- Purbowie - szepnął Yeshe.- Musimy uciekać, szybko.- Ale dopiero co zostawiliśmy ich za sobą na targu.- Nie.Jest ich więcej.Są bardzo niebezpieczni.Ze stolicy wyszło rozporządzenie, żekażdy obywatel ma obowiązek informować władze o ich działalności.- Więc chcesz mnie zostawić, żeby na nich donieść? - zapytał Shan.- Co masz na myśli?- Byliśmy z Fengiem cały czas od spotkania z purbami na targowisku.Nic mu niepowiedziałeś.- Oni są wyjęci spod prawa.- Są mnichami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]