[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wcale nie koniec - powiedział.- To, że Mingowi chodzi o co innego niż mnie, nicnie znaczy.Dostanę to, po co przyjechałem.- Sprawiał wrażenie, jak gdyby spierał się sam zesobą.- Jeden z moich nauczycieli - odrzekł Shan - mówił mi że silne duchy muszą ostrożniepodchodzić do prawdy, której poszukują, bo ta prawda może zacząć szukać ich samych.- Co chcecie przez to powiedzieć? Shan wyjrzał na nie oświetlony korytarz.- Kiedy stawka robi się odpowiednio wysoka, ktoś może uznać, że nawet najwyżejpostawiony śledczy nie jest niezastąpiony.Yao rzucił mu gniewne spojrzenie.- Myślicie, że się boję? - zapytał.- To ja boję się o was.Inspektorowi zwęziły się oczy.- Czasem odnoszę wrażenie, że jesteście po prostu zwykłym politrukiem.Tyle że uTybetańczyków.Shan zapatrzył się w ciemność.Yao puścił jego ramię.- Wciąż potrzebuję przewodnika - powiedział.- Nie zgadzam się.- W takim razie potrzebuję pomocnika - odparł Yao.- W jakim celu?- %7łeby schwytać złodzieja.- Więc jesteście głupcem.Jeśli będziecie trwać w przekonaniu, że chodzi tylko okradzież dzieł sztuki, sami się doprowadzicie do zguby.Yao popatrzył na mroczny korytarz.- %7łeby powstrzymać Minga - szepnął.Shan spojrzał mu w oczy i skinął głową.- Ja też potrzebuję pomocnika - powiedział.Oczy Yao stwardniały.Włączył światło.- Pomocnika do czego? - zapytał, zamykając drzwi.- %7łeby odzyskać syna?Shan zaniemówił.Yao i pozostali najwyrazniej posługiwał się jego synem niczymbronią, atakowali go nim, kiedy najmniej się tego spodziewał.- Zdradzę wam dokładnie, czego chcę, pod warunkiem że wy zdradzicie mi to samo -powiedział w końcu.Yao utkwił w nim podejrzliwie spojrzenie.- Skąd będę wiedział, czy to, czego szukacie, nie zaczyna kolidować z tym, czego jaszukam?- Nie dowiecie się tego.- A będzie? Będzie kolidować?- Niemal na pewno.Gdy Yao skinął wreszcie głową, na jego twarzy malowało się niemal zadowolenie.Podszedł do łóżka i pospiesznie spakował płócienny worek.Byli już prawie na dziedzińcu, gdy nagle Shan uniósł dłoń.Z sali konferencyjnejdobiegał cichy, nieregularny stukot.Yao uchylił drzwi.Przy stole siedziała przed laptopempoważna młoda kobieta o krótko obciętych włosach, która wcześniej asystowała Mingowi.Salę rozjaśniał jedynie blask bijący z ciekłokrystalicznego ekranu.Kobieta niespokojniepoderwała głowę, gdy spostrzegła, że Yao i Shan zaglądają jej przez ramię.- Jesteście dopuszczeni do Projektu Amban? - zapytał surowo Yao, gdy zaczęłaopuszczać pokrywę laptopa.- Oczywiście - odparła zaczepnie i jakby na dowód, że mówi prawdę, z powrotemuniosła ekran.Pracowała nad czymś, co wyglądało na referat albo bogaty w przypisy artykuł.U górystrony biegł tytuł: Zamachy polityczne w okręgu Lhadrung.- Odkrycia dyrektora Minga są zbyt ważne, żebyśmy czekali z ich ogłoszeniem, ażwrócimy do domu - oznajmiła.- On chce, żeby wstępna wersja została wysłana do Pekinudziś rano.- Nie miałem pojęcia, że już coś odkrył - rzekł Shan.- Gdyby tu doszło do jakiegoś zamachu, wiedzielibyśmy o tym - zauważył Yao.- To tajemnica państwowa - odparła kobieta.- W tym cała rzecz, nieprawdaż? - dodałaprotekcjonalnie.- Miejscowa ludność niezwykle zręcznie ukryła prawdę.- Ale nie było żadnego zamachu - wtrącił Shan.- Zaginiony amban zginął z rąk reakcjonistów właśnie tu, w Lhadrung - wyjaśniłaasystentka Minga.- Zamierzamy skorygować podręczniki historii.- Siostrzeniec cesarza Qian Longa? - zdziwił się Yao.- on żył setki lat temu.- To bez znaczenia.Sprawiedliwość ludowa nie zna żadnych granic.- Kobietazauważyła, że mają sceptyczne miny i zmarszczyła brwi, jakby uważała, że nie sąwystarczająco wyrobieni, by to zrozumieć.- To praca o kluczowym znaczeniu.Ostatecznawersja zostanie rozdana wszystkim członkom zespołu pod koniec tygodnia - oświadczyła iodprawiła ich machnięciem ręki.Wyszli na dwór i rozejrzawszy się wśród wojskowych pojazdów, znalezli małysamochód dostawczy z kluczykami w stacyjce.Yao usiadł za kierownicą.- Nie zapytałem jeszcze, dokąd jedziemy - powiedział.- Będę to wiedział, kiedy wyczuję nosem - odparł Shan.Gdy wjechali do miasta, Shanopuścił szybę po swojej stronie.Pięć minut pózniej kazał inspektorowi zaparkować samochódpięćdziesiąt metrów za grupką budynków z suszonej cegły.Gdy szli w ich stronę, Yao zacząłzostawać za Shanem.Zasłaniał sobie ręką nos i usta.Odór ludzkich odchodów był nie dowytrzymania.- Najbardziej tajemnicze miejsca Tybetu, jakie dzięki wam dotąd poznałem, to wioskatrupiarzy i to tutaj - zauważył inspektor.- Przypuszczam, że następnym razem będziemyrozkopywać wysypisko śmieci.- Zatrzymał się i machnął na Shana, żeby szedł dalej.Shan minął rząd zdezelowanych rowerów z ciężkimi drucianymi koszamizamontowanymi po obu stronach tylnego koła, potem trzy solidne drewniane wózki zmasywnym dyszlem w kształcie litery U, który ciągnęło zwykle dwoje ludzi.Gdy wszedł wcień pierwszego budynku, wynurzyła się z niego kobieta z nosidłem na barkach, balansującwiszącymi na nim dwoma wielkimi glinianymi dzbanami oblepionymi od góry do dołubrązową skorupą.Za kobietą wyszedł mężczyzna w tak wyświechtanym płaszczu, że niemalw strzępach, i skierował się w stronę rowerów.Właśnie wschodziło słońce.Wkrótce napodwórkach domów i kamienic w całym mieście miały się pojawić wielkie dzbany fekaliów,które wywożono na pola jako nawóz.Zwyczaj stary jak same Chiny.- Przyszedłem zobaczyć się z Suryą - odezwał się Shan do kobiety.- Z tym starymmnichem.Kobieta zaśmiała się gorzko.- Wśród nas nie ma mnichów.Szukaj ich w górach.Albo w więzieniu.- Nie zrobię mu krzywdy.Jestem jego przyjacielem.Kobieta nie odezwała się.Sięgnąwszy do jednego z wózków, wyciągnęła długą drewnianą chochlę i zagłębiła ją wjednym z ustawionych za budynkiem dzbanów, po czym uniosła, ociekającą brązowymszlamem.Shan zrobił krok naprzód.Kobieta chlusnęła na niego zawartością chochli.Uskoczył w bok, a cuchnąca maz pacnęła na ziemię tam, gdzie był przed chwilą.Z tyłudobiegło go przekleństwo Yao.Stał bez ruchu.Pojawiły się jeszcze dwie kobiety, które teżchwyciły za chochle i zaczerpnęły fekaliów.- Chińczycy! - syknęła jedna z nich, rzucając w niego odchodami.Bryzgi ochlapałymu but.- Jak macie dla nas gówno, zostawcie je na swoim progu - warknęła inna.Shan obejrzał się za siebie.Yao wycofał się do samochodu.Usłyszał zaniepokojonepomruki Tybetanek, a gdy się ku nim odwrócił, spostrzegł, że opuściły chochle.W porannymświetle dostrzegły wojskowe oznaczenia na wozie, którym przyjechali.- Surya przyszedł z gór - jeszcze raz spróbował je przekonać.- %7łebrał na placu.Powiedzcie mu, że jest tu Shan.Pierwsza kobieta zniknęła za rogiem.Po niespełna minucie wróciła.- On mówi, że znał kogoś, kto kiedyś znał Shana - powiedziała niepewnie.Shan zrobił krok naprzód.Kobiety nie zareagowały, ominął je więc i wszedł na małepodwórko ze studnią pośrodku.Na jej kamiennej cembrowinie siedział Surya, a przed nim, naziemi, troje małych dzieci.W głębi podwórka, przed czymś, co wyglądało na starą stajnię,stało kilkoro mężczyzn i kobiet w brudnym i obszarpanym odzieniu zbieraczy odchodów.Shan rozejrzał się dokoła.Pod ścianami budynków wietrzyły się sienniki.Nad tlącym sięogniskiem wisiał poczerniały kociołek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]