[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O czwartej nad ranem dom otoczyło dwustu żołnierzy, dwudziestu pięciu konnych,gotowych puścić się w pogoń za uciekinierami, pilnowało wyjść i ścieżek.Ale nikt nie uciekał.Stofflet od dawna był przygotowany na taki koniec, miał tylko nadzieję, że nie nastąpi totak szybko.Wiedział, że czeka go śmierć na szafocie, i na to był gotów.Nie dano mu jednak czasu narozmyślania.W dwa dni po aresztowaniu, dwudziestego piątego lutego o dziewiątej rano stanął przedplutonem egzekucyjnym na placu zwanym "Polem Marsowym" w Angers, tam bowiem przewiezionobuntownika.Oficerowi, który chciał zawiązać mu oczy, odpowiedział wyniośle:- Wandejski generał kul się nie boi.Sam też podał komendę i zanim padł, krzyknął:- Niech żyje religia, niech żyje król!Zmierć Stoffleta okryła żałobą całą Wandeę.- Rozstrzelano go - szeptano sobie po wsiach, po miastach - został nam już tylko pan de Charette.Ostatni.Sydonia bardzo przeżyła śmierć Stoffleta.Nie znała go osobiście, ale pamiętała wszystko, co mówił o nimGwen, bo służył pod rozkazami tego dowódcy, który, choć twardy i czasem okrutny, potrafił umrzeć jakbohater.Pan de Charette był więc ostatnim z tych, co kierowali wojną wandejską.I akurat na parę dni przed egzekucjąStoffleta z zamku koło wsi La B~egaudi~ere ogłosił swój również ostatni manifest:"Z rozkazu Króla, polecam, by wszyscy mężczyzni, zdolni do marszu i do noszenia broni, pod karą śmiercistawili się przy mnie gromadą.Administratorzy parafii jak i władze cywilne odpowiedzą głową za wykonanietego rozkazu.Kawaler Charette"Cóż to było za wyzwanie! %7łołnierze Republiki zgrzytnęli zębami.Bezczelność tego kroku przekraczaławszelkie granice! Ten osaczony, ledwie dyszący, śmiał jeszcze narzucać swoją wolę, wydawać rozkazy, grozićkarą śmierci!Podobna fanfaronada warta była śmiechu, nikt się jednak nie zaśmiał, gdy podczas bitwy w pobliżu tejże wsiczterystu grenadierów generała Travot zmierzyło się z setką brygantów.Straty były duże po obu stronach,poległ starszy brat kawalera, jego kuzyn i paru przyjaciół.Na polu walki pozostał też proporczyk zkrólewskimi liliami.Charette uszedł cało."Szlachta, emigranci, dowódcy - oto bilans tego dnia, padło ich przynajmniej ze trzydziestu".- Tak wbiuletynie przesłanym do generała Hoche'a oznajmiał swe zwycięstwo generał Travot.Nie zabiło to jednak wandejskiego ducha, choć "armia" Charette'a została zdziesiątkowana.- Nic to - szepcą ludzie.- Grunt, że kawaler żyje.%7łył jeszcze.10.Biedny generał Hoche nie ma chwili spokoju, Paryż zarzuca go pismami, co dzień przez kurierów dopytuje się,kiedy nareszcie zakończy tę wojnę, kiedy dopadnie "wielkiego bryganta".Byłbyż to jakiś nadczłowiek,obdarzony nadludzką mocą?Zdesperowany Hoche decyduje się na krok ryzykowny w jego sytuacji.Obiecuje nieuchwytnemu wrogowidarowanie życia, nawet zwrot zagarniętych posiadłości, a także zgodę na opuszczenie Francji, byle pozbyć sięszaleńca nękającego wojska Republiki.Jego żołnierze tracą siły, brodząc po moczarach, przedzierając sięprzez gęstwinę, zostawiają strzępy mundurów na kolczastych zaroślach.Obdarci, prawie bosi, zpokrwawionymi nogami mają dość pogoni za cieniem.A Charette?Charette na propozycję Hoche'a daje odmowną odpowiedz.- Jakie prawo ma Republika do moich posiadłości, że zwraca mi je tak łaskawie? - pyta wyniośle.Nie ma z nim żadnych pertraktacji.Jest tylko jedno wyjście: kula w łeb.Ale jak ta kula ma trafić w ten upartyłeb, o to musi się już martwić generał Hoche i podlegli mu ludzie.Mimo żelaznej woli i żelaznego zdrowia w takich warunkach organizm nie wytrzymuje długo.Charette jestchory, chory i zdesperowany.Stara się jednak nie okazać słabości.Znajduje chwilowe schronienie we wsiMontorgeuil, tam może przynajmniej opłakać i pochować przyjaciół i oficerów ze swego sztabu.A potem dopada go sfora Hoche'a i gna dalej, i dalej.- Nadszedł czas rozstania - mówi pewnego dnia do księdza Remaud, który wiernie towarzyszył wodzowi wcałej wandejskiej kampanii.- Dziękuję ci za wszystko, ale dziś jeszcze musisz mnie opuścić.Mam nadzieję, że uda ci się dopłynąć doAnglii.Tam powiesz hrabiemu d'Artois, królewskiemu bratu, że potrafię umrzeć, jak umierali niegdyśfrancuscy rycerze.Wie, że czeka go śmierć i że nie ma nadziei.- Póki zostanie choć jedno koło - mówi - wóz będzie się toczyć.I wóz się toczy.Dwanaście tysięcy żołnierzy Republiki tropi jednego człowieka.Otaczają go coraz ciaśniejszym kołem,obstawiają gęsto ludzmi jak żywą siecią, przez której oka prześlizgnie się tylko drobne leśne stworzenie.Zostało przy nim jeszcze kilkudziesięciu najwierniejszych.Marcowa pogoda daje się we znaki tymbezdomnym uciekinierom.Deszcze rozmywają drogi, te głęboko rozryte koleinami wykopy, których brzegigęsto porastają wybujałe krzaki janowca.Ludzie brną w błocie, z trudem wyciągają nogi z gęstej mazi,przeskakują kolczaste żywopłoty - każde pólko jest ogrodzone - wspinają się na wzgórki, staczają w doły,chyłkiem przemykają wśród zarośli sobie tylko znanymi ścieżynami.Ale coraz im ciaśniej, coraz zawęża siękrąg, w którym mogą się jeszcze poruszać.Pozbyli się koni.Nie są przydatne w takich warunkach.I corazrzadziej mogą spocząć w jakiejś chacie, ogrzać się i wysuszyć odzienie.Każda gościna jest niebezpieczna,wszędzie czyhać może zdrada.Błękitni niestety poznali już teren łowów równie dobrze, jak uciekająca przed nimi zwierzyna.Oni też grzęznąw błocie, przesadzają żywopłoty, wdrapują się na urwiska, staczają się w rowy, depczą te same ścieżki cobryganci, a za najlżejszym poruszeniem najmniejszej gałązki, którą może wiatr chwieje, przystają i miejsce tobiorą na cel.Mierzą i strzelają.W taki sposób topnieje oddziałek wodza.Ileż to razy trzeba przebyć płynącą głębokim jarem rzeczkę Boulogne! Wsie i odosobnione zagrody widzą tęgromadę przemoczonych i przemarzniętych, lecz nie poddających się brygantów.Ileż to stoczono potyczek znastępującymi im na pięty grenadierami Republiki! Nieraz dochodzi do walki wręcz, z obu stron padają zabicii ranni.Charette kompletnie wyczerpany, wstrząsany gorączką, dobywa resztek sił.Musi uciekać, kryć się jak zbiegłyzłoczyńca, on, niedawny "król Wandei".Ranny w prawe ramię, ledwie trzyma się na nogach.Ma nadziejęodpocząć w chacie, której mieszkańcy uciekli ze strachu.Ale i tu go wytropiono.W ostatniej chwili wyskakujeoknem, zapada w gąszczu.Gdzie tylko okiem sięgnąć - zrudziałe krzaki janowca pod nisko nawisłym niebem.Wróg jednak może kryć sięwszędzie.W tym czasie generał Travot wjeżdżał na dziedziniec częściowo spalonego zamku La Chabotterie, któregoostro zakończona wieżyczka sterczała na lewo od drogi wiodącej z Belleville do Clisson.Zasiadł właśnie dośniadania - pani domu została zmuszona przyjąć nieproszonego gościa - gdy stawiono przed nim pewnegowieśniaka, który twierdził, że ma przekazać generałowi ważną wiadomość.- Wiem, gdzie się ukrywa Charette - mówi zdrajca.- Mogę was zaprowadzić.Travot zrywa się, chwyta pistolety, przypasuje szpadę, każe podawać konia.Otacza go oddział szaserów.Wieśniak prowadzi ich wzdłuż drogi, w stronę niewielkiego zagajnika.- To tam - wskazuje i przepada w gęstwinie.Charette ostatkiem sił przesadza wysoki żywopłot, ale Travot i jego szaserzy są tuż za plecami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]