[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ach, w końcu to jego problem.- Abra wzruszyła ramionami.- Szkoda czasu naplotki o Timie i jego żonie.Mamy co robić.- Zdecydowanie tak - zgodził się Cody.- Posłuchaj, muszę wstąpić po drodze w jednomiejsce.Pojedziesz za mną?Spojrzała na zegarek.- Tak, ale po co?- Muszę odebrać jedną rzecz.Będę potrzebował twojej pomocy.- Pocałował ją, poczym wsiadł do swojego wozu.Dziesięć minut pózniej zatrzymali się przed hurtownią opon.- Po co tu przyjechaliśmy? - zdziwiła się Abra.- A jak myślisz? - zapytał Cody.- Chyba nie po nowy garnitur dla mnie.- Wyciągnąłją z samochodu i zaprowadził do hali, wypełnionej dziesiątkami rodzajów opon.W powietrzuunosił się zapach gumy i smaru.Za ladą, na której piętrzyły się stosy katalogów, siedziałdrobny, łysy mężczyzna w okularach.- Witam, witam! - zawołał, przekrzykując syk pomp i hydraulicznych podnośników.-Czym mogę służyć?- Widzi pan to? - Cody odwrócił się w stronę okna i wskazał na wóz Abry.- Czteryopony plus jedna zapasowa.- Ja.- zaczęła Abra, ale sprzedawca już wertował katalogi.- Proponuję tanie, regenerowane opony, całkiem dobre.- powiedział, mierząckrytycznym wzrokiem wóz Abry.- Mają być najlepsze i nowe - przerwał mu Cody.- Cody, przecież to.- Jest coś odpowiedniego - zapewnił ich szybko sprzedawca, który przestraszył się, żemoże stracić prowizję.Cody spojrzał na fakturę i pokiwał głową.- Chciałbym, żeby wóz był gotowy na piątą.Sprzedawca spojrzał na zegarek, a potemna listę klientów.- Da się zrobić.- To dobrze.- Cody wziął z rąk Abry kluczyki i rzucił je na ladę, po czym wypchnąłAbrę za drzwi.- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła, kiedy znalezli się na dworze.- Kupuję ci prezent urodzinowy.- Aleja mam urodziny w pazdzierniku!- Z tego wniosek, że zdążyłem.- Posłuchaj, Cody - zaatakowała go - nie powinieneś podejmować za mnie decyzji! Jakmożna ciągnąć kogoś na siłę do sklepu i bez jego zgody zamawiać mu opony?- Lepiej kupić je tutaj niż w supermarkecie.- Przycisnął Abrę do karoserii.- Poza tym,nie ciągnąłem siłą kogoś, tylko ciebie, bliską mi osobę.Nie życzę sobie, żebyś jezdziła nałysych oponach.To zbyt ryzykowne.Chcesz się o to kłócić?- Nie - westchnęła, przyznając mu w duchu rację - ale sama bym się tym zajęła.- Kiedy?- No, kiedyś.- mruknęła, spuszczając głowę.- A tak już jest załatwione.Z najlepszymi życzeniami urodzinowymi.Machnęła ręką, a potem go pocałowała.- Dziękuję.Kiedy Abra dotarła wieczorem do domu, była ledwo żywa.Oczywiście znowu nieudało jej się porozmawiać z inspektorem.Udało jej się za to obejrzeć, jak funkcjonujerozsuwany strop, a także osobiście się przekonać, że nareszcie wszystkie windy działają bezzarzutu.Spotkanie z Timem zaniepokoiło ją na tyle, że postanowiła porozmawiać z brygadzistąi skontrolować jego dzienny harmonogram.Miała wyrzuty sumienia, że w rozmowie zCodym wyraziła się o Timie niezbyt pochlebnie.Postanowiła również sama odwiedzićwszystkie stanowiska robót.Z tego powodu dzień pracy przedłużył jej się do szóstej, a odbiórsamochodu pochłonął kolejną godzinę.- Oni nigdy nie są gotowi na czas - narzekała, przeskakując po dwa stopnie.Kiedydotarła na swoje piętro, zrozumiała, że jej opóznienie jeszcze bardziej się powiększy.- Mama! Nie wiedziałam, że się tu wybierasz.- Ach, Abra.- Jessie ze śmiechem wrzuciła karteczkę do torebki.- Miałam ci zostawićwiadomość.Spieszysz się?- Tak.Jestem już solidnie spózniona.- Abra otworzyła drzwi.- Czyli przyszłam nie w porę?- Nie.Tak.To znaczy, za kilka minut wybiegam.- Nie zajmę ci dużo czasu.- Jessie z westchnieniem zlustrowała wzrokiem bałagan wpokoju.- Coś cię zatrzymało w pracy?- Tak.- Abra popędziła prosto do sypialni, żeby się przebrać.Nie mogła przecież iśćna kolację z Codym w roboczych butach i zakurzonych dżinsach.- A potem musiałamodebrać wóz.- Znowu się zepsuł?- Nie, zmieniałam opony.To znaczy.znajomy kupił mi nowe opony.- Ktoś kupił ci opony w prezencie?- Aha.- Abra wyjęła z szafy zielone spodnium.- Co o tym sądzisz?- Na randkę? Zwietne.Zawsze miałaś doskonałe wyczucie koloru.Masz do tego jakieśeleganckie kolczyki?- Może.- Abra otworzyła szufladę i zaczęła w niej czegoś szukać.- Czemu ktoś kupił ci opony?- Bo moje były już całkiem łyse - odparła, grzebiąc między bielizną i skarpetkami.- Aon się bał, że będę miała wypadek.- On? - Jessie nadstawiła ucha.Przestała zbierać porozrzucane ubrania i uśmiechnęłasię.- Jakie to romantyczne!Abra prychnęła pogardliwie i wyjęła z szuflady srebrny kolczyk z koralikami.- Co ma być takie romantyczne? Opony?- Martwił się o ciebie i nie chciał, żeby coś złego ci się stało.Czy może być cośbardziej romantycznego?Abra wrzuciła z powrotem kolczyk do szuflady i zacisnęła wargi.- Nie myślałam o tym w ten sposób.- Bo rzadko bywasz romantyczką.- Przewidując z góry odpowiedz, Jessie uniosłarękę.- Wiem, co chcesz powiedzieć.%7łe ja zbyt często patrzę na świat z romantycznegopunktu widzenia.Taka już jestem, kochanie.Ty znacznie bardziej przypominasz ojca - jesteśpraktyczna, rozsądna, bezpośrednia.Może gdyby nie umarł tak młodo.- urwała i zaczęłapoprawiać poduszki na sofie.- Cóż.było, minęło, a ja należę do tych kobiet, które niepotrafią żyć bez mężczyzny.- Kochałaś go? - Abra zaczęła szukać torby.- Przepraszam.- Potrząsnęła głową.- Jawcale nie chciałam o to pytać.- Ależ dobrze, że zapytałaś.- Jessie westchnęła, rozmarzona, i zabrała się za składaniebluzek.- Uwielbiałam go.Byliśmy młodzi, biedni jak myszy kościelne i śmiertelnie w sobiezakochani.Czasami myślę, że to były najpiękniejsze lata mojego życia.Nigdy ich niezapomnę i zawsze będę losowi za nie wdzięczna.Twój ojciec bezustannie mnie rozpieszczał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]