[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwałtowniepodniosła głowę i spojrzała na Adelaide promiennym wzrokiem: - Raczejtutaj.Vinzent od dawna musiał się obawiać, że nie będzie mógł spłacićdługów na czas i straci dom na Sandgasse na rzecz Schliitera i innych.Zatem dom jego wuja na Fahrgasse musiał mu się wydawać z pewnościąbardziej odpowiednim miejscem, by przechowywać tak ważnedokumenty.- Gdzie chcesz zacząć poszukiwania? - Adelaide zmarszczyła czoło.-Ten dom jest olbrzymi!- Zaufaj mi.Czyż w ciągu kilku dni nie wyszperałam szkatułki twoichrodziców?%7łądna czynu, pociągnęła Adelaide dalej.Nagle wydało jej się, żezmarnowała ostatnie lata.O wiele wcześniej powinna się byłazatroszczyć o przodków ojca i napisać do Kónigsbergu.To wstyd, żedopiero teraz, w najcięższej potrzebie wpadła na to, by ożywić rodzinnewięzy!15Magdalena miała problem, by wytrzymać całą procedurę pożegnania zRenatą.Był poranek w święto Matki Boskiej Gromnicznej, typowy dzieńzwalniania służby.Nad odejściem tej służącej głęboko ubolewała, azwiązany z tym rytuał był dla niej w najwyższym stopniu niedogodny.Chciała szybko wyjść z domu, żeby nadać z pierwszą pocztą list dokuzyna w Kolonii.Na próżno dzień wcześniej wraz z Adelaideprzeszukiwała dom, by znalezć pozostałości po ChristianieEnglundzie.Nawet pulpit Vinzenta opukały, by sprawdzić, czy nie matam ukrytych schowków.Wydawało się, że pamiątki po Englundziepochłonęła ziemia.Dlatego tym ważniejsze było, by szybko uzyskaćinformacje o krewnych w Kónigsbergu.Jednak Erick wbrew namowom nie zgodził się samemu przyjąćsłużącej i jej narzeczonego, swego kulawego tragarza, po śniadaniu wkantorze.Magdalena, jako pani domu, musiała uczestniczyć wuroczystości i uważnie przysłuchiwać się przemowom.Z poważnymwyrazem twarzy Erick przywołał przykład Zwiętej Rodziny iprzypomniał obojgu wypowiedzi Lutra na temat małżeństwa.Boleśniedotknięta Magdalena szturchnęła go w bok.Zapomniał, że opróczAdelaide i Mathiasa był jedynym luteraninem w tym domu.Pospiesznieodchrząknął, zakończył swoje przemówienie błogosławieństwem dlaprzyszłej rodziny i wyciągnął sakiewkę brzęczących monet z kieszenisurduta.- Na pierwsze tygodnie.Tragarz z radością przyjął pieniądze i wymamrotał kilka słówpodzięki.Renata dygnęła z szacunkiem.- Co cię opętało? - Erick, kręcąc głową, zwrócił się do Magdaleny, gdyodprowadził tych dwoje do drzwi.- Dlaczego mi nie pozwalaszopowiadać innym z zachwytem o zaletach małżeństwa? A może jest ci takzle z tego powodu, że przyzwoicie wyszłaś za mąż?Magdalena narzuciła już pelerynę i zawiązywała sobie szal wokółszyi.Z uśmiechem patrzyła na niego.- To ciebie raczej należałoby spytać.W ostatnich tygodniach to tyakurat się ode mnie oddaliłeś.Z całym szacunkiem, kochany, dla twojegoLutra, ale my, katolicy, nie lubimy słuchać, co on ma do powiedzenia natemat małżeństwa.Małżeństwo to nie jest tylko rzecz świecka.Nic w tejsprawie nie zmienisz.- Być może uciekłem, bo nic sobie nie robisz zLutra i jego nauk.-Ton Ericka wskazywał na niezwykłe rozdrażnienie.Poraz pierwszy od tygodni jego niebieskie oczy iskrzyły, a znany uśmiechotaczał kąciki jego warg.- O tym możemy zawsze porozmawiać -przyjęła jego ton.-Wiesz, jak lubię układać ci w głowie, kochanie.Nawetpo wszystkich tych latach nie przestaję nawracać cię na prawdziwą wiarę.Ale teraz muszę, niestety, wyjść.Zagrodził jej drogę.- Co masz takiego pilnego do załatwienia? Kiedyś nie przepuściłabyśokazji, żeby spędzić ze mną kilka godzin sam na sam.Co ty w ogóletrzymasz w ręce? - Wskazał na list, który chciała wsunąć w szerokie fałdyswojej peleryny.- To list do mojego kuzyna w Kolonii.Chciałabym go nadać zpołudniową pocztą.Chcę mu przypomnieć o tym, że jest mi winienpamiątki po mojej matce.- Zapomnij o liście! - Po twarzy Ericka przeleciał cień złości.Ale jużw następnej chwili znów się uśmiechał.- Po co twojego nieznanegokuzyna po wszystkich tych latach wprawiać w zakłopotanie? Twojamatka i tak nie była majętna.Oprócz starych ubrań i niepotrzebnychklamotów nie pozostało po niej nic.Nigdy nie była dla ciebie szczególnieważna.Więc teraz też nie musisz domagać się nędznego spadku po niej.Zwłaszcza że nie pomoże nam uratować kantoru.Tak roznamiętnionegonie widziała go już od miesięcy.Patrzyła na niego wielkimi oczami.Zmarszczka nad nosem stała się widoczna, jednocześnie wyraz drwinydrgał wokół kącików jego ust.Aagodnie objął jej ramiona.Chętnie by mupozwoliła na ciąg dalszy, czuła nawet dreszcze na skórze.Jak bardzotęskniła za takim dotykiem! - Kto wie - powiedziała cicho.Chciwiewdychała jego cierpki zapach.Na chwilę zamknęła oczy.Miał rację:trzeba wykorzystać czar tej chwili.Zbyt często nie bywali sami wkantorze, zwłaszcza w takim nastroju.Wszyscy inni w domu byli zajęci,świadczyły o tym pokrzykiwania, terkotanie narzędzi i szczęk naczyńoraz pospieszne kroki w sieni i na górnym piętrze.Przez chwilę sięwahała.Erick zinterpretował to jako zgodę.Zręcznie zdjął z niej pelerynęi rozłożył ją przed ciepłym piecem jak koc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]