[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I boi się. A kto się dzisiaj nie boi? - Teraz w głosieTony ego brzmiała arogancja i zniecierpliwienie.Zdawało się, że lada chwila zerwie się od stolika iucieknie. Boi się, że ją porzucisz - brnęła Lucy zuporem, wiedziona nadzieją, że może drażniąc go,zadając pytania i raniąc jego uczucia zdoła nawiązać znim jakąś łączność. Dla niej to byłoby prawdopodobnienajlepsze - zauważył z uśmiechem.- Nie ma w tym nictakiego strasznego.Wszyscy naokoło, wszyscy nasiznajomi nie robią nic innego, tylko porzucają naszychznajomych. Dlaczego mieszkasz w Europie? - zapytałapośpiesznie, uciekając od niemiłego tematu.Spojrzał na nią wyraznie ubawiony.- Jesteś stuprocentową Amerykanką -powiedział.- Amerykanie uważają osiedlenie się wEuropie za coś niemoralnego.- Nie o to chodzi - rzekła Lucy przywołując wpamięci obraz odrapanego, nieprzytulnego mieszkaniabez cienia indywidualnego wyrazu, najwidoczniejurządzonego z myślą o przelotnym pobycie ludzipozbawionych korzeni.- Ale tutaj nie jesteś u siebie.Ani twoja żona, ani dziecko.Tony skinął głową.- Tak, masz słuszność - zgodził się.- I to jestwłaśnie wspaniałe.To uwalnia człowieka od poczuciaodpowiedzialności.- Ileż to czasu minęło, odkąd wyjechałeś odnas?Zdawało się, że Tony zastanawia się nad tympytaniem.Odchylił w tył głowę, przymknął oczy,słońce błyszczało w ciemnych szkłach okularów.- Osiemnaście lat - powiedział w końcu.Lucy poczerwieniała. Miałam co innego na myśli.Chodzi mi o to,kiedy wyjechałeś z kraju. Aa.Jakieś pięć czy sześć lat temu - odparłniedbale, pochylając się znowu nad stolikiem iostrożnie odsuwając od siebie filiżankę, jak graczprzesuwa pionek na szachownicy. Masz zamiar kiedyś wrócić? Wzruszyłramionami. Możliwe.Co tu można wiedzieć? Czy to zależy od spraw pieniężnych? Tonyuśmiechnął się nieprzyjemnie. Aha - powiedział.- Jak widzę, zdążyłaś siępołapać, że nie jesteśmy najbogatszymi Amerykanamiw Europie. Co się stało z tymi pieniędzmi, któredostałeś po załatwieniu sprawy spadkowej i posprzedaniu drukarni?Jeszcze raz wzruszył ramionami.- To, co zawsze.Fałszywi przyjaciele, szumneżycie, no i niewłaściwe inwestycje.Lekko przyszło,lekko poszło.Nie zależało mi specjalnie na tychpieniądzach.yle się z nimi czułem.- Przyjrzał się jejuważnie.- No, a ty? - zapytał.- Dobrze się z nimiczujesz?W jego tonie nie było nic sędziowskiego, tylkozwykła ciekawość.Lucy postanowiła pominąćmilczeniem to pytanie.- Gdybyś kiedy potrzebował pieniędzy.-zaczęła.Tony przerwał jej ruchem ręki. Ostrożnie - powiedział ostrzegawczo.- Tocię może drogo kosztować. Mówię serio. Dobrze, będę pamiętał - odparł poważnie.- Dora mówiła mi, że nie jesteś bardzozadowolony ze swojej pracy. Rzeczywiście tak ci mówiła? - zapytałzdziwiony. Może nie ściśle tak - poprawiła się Lucy.-Ale wspomniała, że używasz innego nazwiska i że. Nie mam dosyć talentu, żeby warto było siętym zajmować - powiedział w zamyśleniu, raczej dosiebie samego niż do niej.- A poza tym to jestharówka.Dosyć bezcelowa i przygnębiająca harówka. Więc dlaczego nie wezmiesz się do jakiegośinnego zajęcia? Mówisz zupełnie tak jak moja żona -stwierdził z uśmiechem.- W tym musi być chyba jakiśogólnokobiecy optymizm.Nie podoba ci się twojarobota? Nic prostszego: zamknij budę i od jutra startujw innym zawodzie. Co z twoją medycyną? Słyszałam, że ci szłobardzo dobrze, a potem rzuciłeś. Dwa lata babrałem się z truposzami.Miałemlekką rękę do nieboszczyków, profesorowie bardzomnie chwalili. Wiem - rzekła Lucy.- Znam kogoś zuniwersytetu Columbia, opowiadał mi.Więc dlaczegoprzerwałeś? No cóż.Kiedy spadek został jużzałatwiony, uważałem, że to idiotyczne mieć w bankukupę forsy i harować czternaście godzin na dobę.Pomysł podróży wydał mi się nagle bardzopociągający.Zresztą - dorzucił po chwili - doszedłemdo wniosku, że niewiele mi na tym zależy, żeby kogośuleczyć. Tony.- powiedziała zdławionym, matowymgłosem. Tak?- Tony, czy ty naprawdę jesteś taki, czy tylkopozujesz?Oparł się plecami o poręcz krzesła i patrzył nadwie młodedziewczyny w czarnych sukienkach,przechodzące na ukos przez jezdnię.- Nie wiem - odparł.- Właśnie czekam, żeby miktoś to powiedział.- Tony, czy chcesz, żebym poszła i zostawiła ciętu samego?Nie odpowiedział od razu.Powolnym ruchemzdjął okularyi bardzo ostrożnie położył je na stoliku.Spojrzałna nią spokojnie, nie broniąc do siebie dostępu żadnąbarierą, spojrzał znajomymi, głęboko osadzonymioczami, w których był smutek i zastanowienie. Nie - rzekł w końcu i wyciągnąwszy rękęprzez stolik dotknął delikatnie jej dłoni.- Byłoby miokropnie przykro. Zrobisz coś dla mnie? Co takiego? - zapytał wracając do czujnejrezerwy. Pojedziesz ze mną dziś do Normandii? Chcęzobaczyć to miasteczko, gdzie ojciec poległ, icmentarz, na którym go pochowali.Dostałam list odjednego sierżanta, który wtedy był razem z nim, iwiem, jak się to miasteczko nazywa.Ozieres. Ozieres - powtórzył nakładając z powrotemokulary i odgradzając się od niej znowu barierą, jakgdyby już żałował chwili słabości.- Przejeżdżałemkiedyś tamtędy.Ale nie było żadnej tablicy.-Roześmiał się cierpko.- %7łeby też dać się zabić w takiejdziurze! Nie wiedziałeś o tym?Tony potrząsnął przecząco głową. Nie.Zatelegrafowałaś tylko, że poległ.Nicpoza tym. Może słyszałeś, jak to się stało? Nie, nic nie słyszałem. Dostał wiadomość, że w miasteczku są jacyśNiemcy, którzy się chcą poddać - mówiła zwięzleLucy.- Więc wysiadł tuż przed osadą i zaczął iść zbiałą flagą, a w pięć minut pózniej już nie żył. Był już trochę za stary do tych rzeczy -zauważył Tony. Szukał umyślnie śmierci. Poczytaj trochę gazety.Zwiat pełen jestludzi, którzy szukają śmierci. Nie zrobił na tobie takiego wrażenia, kiedygo widywałeś w czasie wojny? Niewiele go widywałem - odparł omijając jąwzrokiem i najwyrazniej nie chcąc się wdawać w tesprawy.- A kiedy byliśmy z sobą, nie odczuwałem nicpoza skrępowaniem, że nie jestem w mundurze. Tony, to nieprawda! - zaprotestowała. Nieprawda? Może i nie.Może to on byłzakłopotany, że ja jeszcze żyję. Nie mów tak. Dlaczego? - odparł szorstko.- Bardzo dawnopostanowiłem, że nie będę kłamał na temat uczuć, jakienas łączyły, ojca i mnie. On ciebie kochał. Z białą flagą.- podjął Tony tak, jakby jejwcale nie słyszał.- No cóż, chyba ojcowie mogąjeszcze gorzej umierać.Powiedz mi jedną rzecz. Słucham cię. Czy naprawdę spotkałaś mnie przypadkiemw tym barze dzisiejszej nocy, czy też przyjechałaś doParyża z tą myślą, że będziesz mnie szukać?Patrzył na nią z kpiącym wyrazem twarzy,gotów nie dać wiary jej słowom.- Nawet nie wiedziałam, że jesteś w Europie odpowiedziała Lucy.- Kiedy wyszedłeś z baru izapytałam tego człowieka, czy zna twój adres, zdaje misię, że pragnęłam, żeby go nie znał i żebym nie mogłasię dowiedzieć, gdzie mieszkasz.Tony kiwnął głową. Tak, rozumiem. Wiedziałam, że kiedyś musimy się gdzieśspotkać. Tak by się zdawało.Kiedy się ma syna, tozdawałoby się, że kiedyś trzeba się z nim spotkać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]