[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W Lowestoft jest dużo włamań i narkotyków, ale nie aż tyle co wYarmouth, które uchodzi za stolicę brązu we wschodniej Anglii wyjaśnił mi jeden z policjantów. Brązu, czyli haszyszu? spytałam, uważając się za dośćkompetentną w tej tematyce.Spojrzał na mnie ostro. Heroiny.Po dwóch godzinach zatrzymaliśmy się na rozstajach w środku lasuna lunch.Jedzenie przygotowano na turystycznej gazowej kuchence.Des, hydraulik i właściciel Pubie, wygrał z Szeryfem zakład otrzydzieści funtów i wspaniałomyślnie przeznaczył te pieniądze nanasz posiłek: hot dogi, zupę minestrone i ciasto bakaliowe gruboposmarowane masłem.Z wielką przyjemnością zjadłam coś ciepłego,jako że już od godziny nie czułam palców u nóg.W miarę jedzeniapowoli się rozgrzewałam, słuchając przy tym Desa, który, jak sięokazało, był obiadowym komikiem.Oto kilka próbek.J O tym, że zamierza wcześnie chodzić spać. Jak to mawiają faceci: jeśli wpół do dziesiątej nie jesteś jeszcze włóżku, to równie dobrze możesz iść do domu.O gościu, który mi powiedział, że nie ożenił się z Trishą dla jejcycków: Nie martw się.Mnie powiedział, że jego psy mają lepszepochodzenie niż ja. Wiesz, dlaczego Des ma podbite oko? spytał Szeryf, mrugającdo mnie. Powiedział mi, że wpuścił do kurnika perliczkę, a wtedy jakaś kurawpadła w panikę i wleciała mu prosto w twarz. Brzmi prawdopodobnie zachichotał Szeryf. Ale to nie kura,tylko żona.Nie spełnił jej oczekiwań, więc: łup!Spojrzałam na Desa.Spojrzałam na Szeryfa.Uśmiechali się od uchado ucha.Wściekła kura czy wściekła żona? Bóg wie, co było prawdą.Po kolejnych trzech pędzeniach osłabłam, zwłaszcza że podarłamsobie w jeżynach dżinsy, co bardzo rozbawiło Szeryfa.Na szczęścieotrzymałam konieczne wsparcie w postaci czekola-dek, whisky i kupionego przez siebie piernika.Prawdę mówiąc, niepowinnam była pić Bogini Płodności nie wlewa w siebie whisky oczwartej po południu ale groziło mi odmrożenie stóp, więcspożyłam ją wyłącznie w celach leczniczych.Poza tym odmawianiebyłoby niegrzeczne jak powiedział Dziedzic: To jest polowanie, anie nabożeństwo u metodystów".Wlałam sobie porządną porcjęteachersa do termosu z kawą i wypiłam do dna.Podczas ostatniego pędzenia Szeryf poczuł myśliwski zew. Na tych polach jest czterysta ptaków i ja chcę zabić setkę ogłosił.Lecz nawet jego krwiożercze instynkty nie rozwiały różanejpoświaty, która się wokół mnie roztaczała.Ach, to cudowne rześkiepowietrze, trzepotanie flag, zachodzące słońce.Jedynie moje palce unóg nie poddały się działaniu zawartości termosu.Po drugiej stronie pola spotkaliśmy Dziedzica zarumienionego zpoczucia sukcesu.Zrobił sobie zdjęcie ze swoją zdobyczą parątrudnych do ustrzelenia bekasów po czym ruszyliśmy w drogępowrotną.Podskakując w wozie na wybojach, tłumaczył mi, co myśli oprotestach przeciwko polowaniom. Dlaczego nie mielibyśmy polować? Nie zgadzam się, żeby inniludzie narzucali swoje stanowisko, to mimo wszystko nadal wolnykraj.My chronimy wieś i nasze tradycje.Przyznał mi się, że zaczął chodzić na polowania w wieku ośmiu lat, apierwszego ptaka zestrzelił, gdy miał lat dziesięć. Uwielbiam polowania powtarzał. Dzięki nim jestem bliżejziemi.No i lubię życie towarzyskie dorzucił ponuro, patrząc nawielkie dłonie rozpostarte na kolanach. Może trochę za bardzo.Po powrocie na farmę Szeryf policzył łupy dwieście osiemptaków, w tym dwadzieścia dwa bekasy i kilka kaczorów.Mieliśmy jeprzed sobą: wisiały z szyjami ściśniętymi przez gwoz-dzie.Można je było kupić po trzy funty od sztuki, ale straciłam apetyt.Podobał mi się dzień na świeżym powietrzu z nowymi znajomymi, ichprzekomarzania i płynne wzmocnienia, ale moje palce u nóg były wstanie krytycznym.Wzięłam gorącą kąpiel, żeby je rozmrozić, alemimo że zanurzałam głowę pod wodę, nie umiałam wymazać zpamięci obrazu myśliwych kroczących z dumą do wozu kilkaptasich głów pomiędzy palcami i specyficzny, kołyszący się krok.Wydawało mi się, że w takim sporcie najbardziej pociągające jestpoczucie panowania człowieka nad przyrodą i zwierzętami imwięcej zastrzelonych bażantów, tym wyższy status.Jak mówiłantropolog Desmond Morris, z którym miałam okazję pracować wDawnych Czasach Reklamy, status" to jeden z najstarszych ludzkichpopędów.Wciąż mam w uszach jego słowa wypowiadane w zaciszujego bliblioteki w Oksfordzie: Widzisz, Lucy, status zachował siętak długo jako fundamentalny ludzki popęd dlatego, że każda grupahierarchiczna potrzebuje porządku i stabilizacji.Wewnątrz takiejgrupy toczy się walka o dominację, a lider musi prezentować określonyrodzaj zachowań i szczycić się określonymi atrybutami".Dlaczłowieka jaskiniowego wyznacznikiem statusu była jakaś RaquelWelch w futrzanym bikini, teraz taką funkcję pełni porshe, egzemplarz The Economist" w ręku czy złota karta kredytowa.Ale czy polowaniana bażanty nie można by uznać za jeszcze jeden przejaw tegopradawnego popędu?Dla mnie w polowaniu pociągające było to, że dostarczało onojednodniowego zaspokojenia jeszcze jednego pradawnego popędu:potrzeby plemiennej przynależności. Zwiat zewnętrzny nieustanniestawiał przed myśliwym kolejne wyzwania tłumaczył mi Desmond. W rezultacie doszło do łączenia zasobów i dzielenia się nimi, bo tozwiększało siłę i zapewniało większe bezpieczeństwo".To prawda,chciałabym zachowaćw pamięci dzwięk szesnastu łopoczących flag, żarty w wozie,ochoczą zrzutkę na hot dogi.Niestety, nie mogłam przejść do porządku dziennego nad zabijaniemzwierząt.Czyli znów musiałam podjąć poszukiwania grupy ludzi,którzy żywili się tym samym emocjonalnym pokarmem co ja.Podjęłam próbę przyłączenia się do istniejącego już plemienia.Wnajbliższej okolicy mieliśmy trzy kościoły, a właściwie dwa, bo jedenleżał już w ruinach z kościoła pod wezwaniem WszystkichZwiętych pozostała jedynie obrośnięta bluszczem dzwonnica i kilkagrobowców.Był więc protestancki kościół Marii Panny i kościółkatolicki.Ten ostatni stał o sto metrów od nas w górę drogi, a zbudowałgo pod koniec XIX wieku ówczesny właściciel majątku po swoimnawróceniu w stylu świętego Pawła w drodze do Damaszku.Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy kościół Matki Bożej NieustającejPomocy, było jasne, że David znalazł swoje plemię.Staliśmy przedświątynią a była to słoneczna czerwcowa niedziela patrząc naporośnięty trawą cmentarz usiany czarnymi krzyżami z kutego żelaza,na budynek z czerwonej cegły z podwójnymi wieżyczkami i łukowymioknami oraz na posąg Marii z Dzieciątkiem.David był zachwycony ipostanowił przyjść na następną mszę.Byłam gotowa mu towarzyszyć,dopóki nie dotarło do mnie, że odprawiana jest w niedziele o ósmejrano.David nosił w sobie poczucie obowiązku przekazywane odstuleci jego przodkowie przybyli z portugalskiego Goa, gdziekatolicyzm jest do dziś bardzo żywy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]