[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Panie baronie! to pan nie ja, obawiać się powinieneś?Dunder, który straszył nie zastanowiwszy się dobrze, czy dotrzyma co obiecuje,spłoszył się równie prędko jak wprzódy Adolfina. Ja? spytał. Tak! pan! Nie wstydzę panu przy jego siwych włosach, takich się dopuszczaćbezprawiów! Nie dość, że za pieniądze chcesz kupować kobiety, jeszcze siłą jeprzymuszasz aby ci się sprzedawały! Dobrze! mścij się pan! a ja będę krzyczeć!ja pójdę! przyznam się do moich win, ale wypowiem twoje, powiem je głośno!wszystkim, wszędzie, wśród ulicy.Co mi zrobisz?Baron zląkł się na prawdę, nie wiedział jak wyjść z fałszywego położenia, potarłsię po bokobrodach. Cicho! zawołał, cicho! co cię tam ukąsiło? no! cicho! niech waswszystkie, ile jest, diabli porwą!!Trzasnął drzwiami i wyszedł jak zmyty.Nieznałby ludzi kto by sądził, że dał za wygraną.Adolfina zdumiona, że jednym wykrzyknikiem tak niespodziany otrzymałaskutek, jakby wielki ciężar spadł jej z ramion, odetchnęła i usiadła.Ale ledwie zbywszy się jednego kłopotu, nie wiedziała jak prędko ją spotkadrugi.Uciekający baron, nie spostrzegłszy skrzyżował się prawie u furtki zPlutą, który po rozmysłach w Szwajcarskiej dolinie, szedł do pani Adolfiny.Kachna go jakoś dojrzała z daleka i ze psami podwórzowymi stanęła w obroniedomu.Kapitan wkraczał już w dziedziniec, gdy stara poczciwa sługa zaszła mudrogę. Jest pani? Nie ma nikogo, odpowiedziała stanowczo, pokoje pozamykane.i niewiadomo kiedy powrócą. Ta! ta! ta! rzekł kapitan, pozwolisz mi asińdzka sprawdzić? Co? co? Pójdę się sam przekonać.! A kiedy ja gadam! groznie ofuknęła Kachna. no, to ruszajcie w swojądrogę i bywajcie zdrowi.Oczywista było, że go z rozkazu odprawiano z kwitkiem, kapitan zagryzł wąsa,dobył rubla i dał w milczeniu Kachnie, która z pogardą rzuciła go w błoto.Pluta podniósł pieniądz milcząc zawsze, wziął trzyrublowy papierek i znowukusił, ale i ten nie inny los spotkał.Kachna wrzała. A co to, myślicie mnie kupić? hę? sądzicie że to na targowicy? trutniu jakiś. Stój! stój! rzekł kapitan, pohamuj się.bo będziesz tego żałować!W chwili gdy Kachna zabierała się na żwawsze jeszcze łajanie, uparty Plutaobejrzał się, minął ją, przebiegł podwórko i wpadł jak piorun do pokoju, wktórym siedziała Jordanowa.Ta przestraszona porwała się z kanapy.Kachna goniła z psami za nim, aledognała go za pózno.Spojrzała tylko przeze drzwi. No cóż z takimi rozbójnikami robić, zawołała uchylając je, co jeśliczłowieka nie przekupią, to siłą, mocą swoję robią.taż to wlazło gwałtem!I trzasnąwszy drzwiami, odeszła.Adolfina drżała, bojąc się daleko gorzej Plutyniż bogatego barona. Cóż to jest takiego? dom już dla mnie zamknięty? spytał kapitan, rozkazy wydane aby mnie jak studenta od drzwi odprawiać? Co to ma znaczyć?mów Adolfino! czy służąca głupia, czy jejmość nie łaskawa, czy jam tak niemiły? A! ja tam nie wiem co jest! daj mnie WPan pokój! ja nie mam czasu. Przecież słówko staremu przyjacielowi, łagodny ton przybierając odezwał sięPluta, godzi się powiedzieć? Był baron? Był, I cóż? I poszedł. A! jedziecie na wieś? Ja jadę, jeśli chcecie. A ona? Ona już pojechała, z pewną złośliwością odparła Jordanowa. O! dokąd? gdzie? jak? Wczoraj! uciekła!!Pluta spuścił głowę i zaczął świstać. Mądre babięta. rzekł, mądre.kiedy im szczęście samo się napiera,drożą się uciekając od niego, a do biedy spieszą pocztą.Umywam ręce.Cóżbaron? Gniewał się i poszedł. Pani nie wiesz gdzie jej wychowanka? Nie wiem. Więc i ja nie będę wiedział? Nie wiem. Dajmyż temu pokój na chwilę; a ożenienie nasze? Na trzydziesty pierwszy lutego odłożone. rzekła Adolfina. Szkoda! tak długo czekać nie mogę!I to mówiąc Pluta z rezygnacją wstał, widząc, że nie ma tu już po co czekaćreszty, nakrył głowę bez ceremonii i zaczął obcinać cygaro.Ale w nim kipiał gniew skryty, który usiłował pokryć obojętnością pozorną. Więc tedy rozstać się mamy? rzekł powoli, a! no! mam nadzieję, że ztego jeszcze nie umrę.Miarkujesz kochana Fifino, dodał nazywając ją podawnemu, że człowiek, który ośmiela się prosić cię o rękę twoją, musi byćnie w najlepszej pozycji socjalnej! Czyni to chlubę twojemu rozsądkowi, żeś miodmówiła, ale widzisz moje serce, najlepsze rachuby zmylają.Kapitan Pluta,którego znałaś trzpiotem i wartogłowem, nie jest dziś tym czym był przedwieki.mogłaś mieć z nieciekawego człowieka, wcale uchodzącego (jak dlaciebie) męża.Znajdziesz pokazniejszego, ale nie będziesz miećprzyzwoitszego i dogodniejszego.Ja ci mówię, że za rok, dwa, przy pomocypodagry, byłybyście mnie z Kachną razem za nos wodziły.Nie przeczę, że zpoczątku mógłbym być meblem za kosztownym.Ręczę, że w mój majątek niewierzysz? hę? no! masz słuszność.jestem goły, ale to rękojmia posłuszeństwa. Mamy się więc rozstać na zawsze? dodał z przesadzoną ironicznączułością. Bóstwo moje! aniele.życie! rozstać na zawsze! nie widziećnigdy twych malowanych policzków! przyprawnych włosów i wstawianychzębów! O! co za boleść okrutna! Ach! ach!Adolfina rozgniewana krzyknęła: Preczże mi z oczów! precz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]