[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z bokuczarnej czeluści sunęła się w dół drewniana rynna, po której spychanodrzewo.Obok szła stalowa czy żelazna lina wciągająca wózki.316Ludzie BezdomniCiemność, ciemność gęstą od kwaśnego czadu rozświecał tylkoczasem daleki ognik niewidzialnej postaci.W pewnych miejscachbyły tam schody, a właściwie szczeble do tarcic przybite; gdzieindziej szło się po oślizłej desce.Na dnie kopalni, w głębokościdwustu kilkudziesięciu metrów pod ziemią, zimny i wilgotnyprzeciąg wlókł się korytarzami.Była ich tam sieć cała, w którejprzychodzień doświadczał bolesnego niepokoju, jaki wstrząsaćmusi rybą, gdy się spotyka z gęstymi okami matni.Szli w jakimśkierunku, który wydawał się stroną prawą, do lochu dzwigającegosię w górę pochyło a stromo i tworzącego ślepą sztolnię.Wkrótcemusieli schylić się w pałąk, gdyż piętro było tak niskie, że pod nimledwo mógł się przesunąć wózek z urobkiem.Gdzieś daleko,jakby u szczytu tej góry, widać było chodzące z miejsca na miejscebladożółte światełka.W zaklęsłej komorze, która się nagle znala-zła, słychać było pracę kilku ludzi.- G l i k a u f! - rzekł Korzecki.Odpowiedziano chórem przyjaznymi głosami, które dziwnei głębokie zrobiły na Judymie wrażenie. G l i k a u f, g l i k a u f. - mówił do nich i on w głębi duszy.Właśnie wtedy przerwało jakby tamę swoją nowe zródło tęsk-noty za Joasią, tęsknoty tak bolesnej, bardziej bolesnej niż w chwilipożegnania.Górnicy w czarnych kapach i w berglederach nabijali pro-chem, grubym jak ziarna kukurydzy, długie tuleje papierowe.Otwory w miejscach właściwych już były wyświdrowane długimi laskami ze stali, o zakończeniach podobnych do grotów piki.Gdy ładunek został nabity, lont weń włożony i przystemplowanyz wierzchu szczelnie gruzem za pomocą stępora, jak nabój w lufie -jeden z pracowników zapalił dwa żygadła, drugi - dwa, trzeci - dwa.W mroku gęstym od pyłu i dymu ukazały się niby jakieś niebieska-we strugi cieczy sączącej się od góry.Płomyczki doszły do muru -i znikły.317Stefan %7łeromskiWówczas drabiny szybko odstawiono i wszyscy z pośpiechemweszli do sąsiedniego chodnika Tam czekali z dziesięć sekund, nimsię odezwał pierwszy wybuch.Prąd powietrza runął w sąsiedniegalerie i komory, dzwigając na sobie ostry zapach prochu.Bryływęgla hucząc waliły się za przyległym filarem, a na wszystkie stronyw ścianach coś sypało się z prędkim trzaskiem i szelestem, napodobieństwo stada szczurów biegających za makatami.Potemnastąpił drugi wybuch, za nim trzeci i czwarty.Dym wypeł-nił galerie i ciągnął leniwie do przejść, w których się świeci.W dali słychać było huk ładunków dynamitowych i czuć słodka-wy ich zapach.W pewnym miejscu Korzecki przywołał kogoś po imieniu i zo-stawił go z Judymem, a sam odszedł.Musiał obejrzeć robotę w innejcałkiem stronie.Doktor został w ciemności z widmem trzymającymswą lampę.W sąsiedztwie tego miejsca kilkunastu ludzi zajętychbyło podstemplowywaniem piętra.Chwilę obydwaj z górnikiemstali nic nie mówiąc do siebie.Wreszcie Judym podniósł lampę dogóry i zobaczył sczerniałą twarz starego człowieka, którego siwewłosy wymykały się spod kapy.- Co robią tutaj, ojcze? - zapytał.- A caliznę wyrabiamy między chodnikami.- Caliznę?- Juści.Filar wybieramy.Bierzemy jedno p o j ę c i e za dru-gim na długość i na szerokość, podpieramy strop słupem - i dalej.Po boku stawia się organy.Proszę łaski.pan może i nie znajomyz kopalnią?- A nie.Pierwszy raz widzę.- Tak ci.- Cóż to za organy?- To zaś są kłody na sztorc stawiane, żeby służyły tak jakby zaściankę.Z przodu też, od chodnika przy kończeniu śtreki drugątaką ścianę się buduje, a zostawia się zaś miejsce próżne, niby tak318Ludzie Bezdomnijakby drzwi.A wyrobi się całą śtrekę z okruchów się ją wyczyści,to się dopiero te słupy zaczyna wyjmać, a inne się tnie toporem.Gdy pracowity górnik usłyszy w cichości największej pierwszy,aby maluśki trzask piętra, wtedy kilof do garści i umykaj z poję-cia! Ziemia się urwie w tym miejscu i rumowiem całe to zawali.Na wierzchu, na górze zawalisko w dół wciągnie, tak jakby lej.Judym podniósł do góry swą lampę i przyglądał się ścianom.Gładkie albo chropawe ich płaszczyzny tu i ówdzie miały na sobierysy ostrego żelaza, jakby pismo jakieś klinowe pracowicie wyryte.Idąc z wolna obok gładkiej ściany, miał złudzenie, jakby je czytał.Ze znaków koślawych, kierujących się to w tę, to w inną stronę skła-dała się historia tych czeluści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]