[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie władał już sobą przypatrując się postępowaniu Xeni.Krew zalewała mu mózg.Azy kapały z oczu w ściek, nad którym się czaił wypatrując, bie-gnąc od drzewa do drzewa.Stawiał na kartę całego siebie w tym jednym celu, żeby przestaćczuć to wszystko.Zatrzymać się! Odejść! Wrócić! Ale odejść nie mógł.Znowu przecie szła wtowarzystwie jakiegoś draba.Znowu z tym rozmawiała.Tymczasem panna Xenia zostawiła itego nowego towarzysza trotuaru wśród przesuwającego się tłumu, a sama podbiegła do oknajednej z największych kawiarni i długo przypatrywała się temu, co było w jej głębi.Szybkopchnęła drzwi, obracające się na swej osi, i zagarnięta została do środka przez ten wiatrakmielący ludzi.Nienaski stracił ją z oczu.Poszedł za jej przykładem.Zbliżył się do wielkiejszyby i zajrzał.Szyba była zapełniała do połowy, lecz z boku jej, równolegle do ramy, utworzył się pasczystego szkła.Ryszard zobaczył Xenię, siedzącą tuż, niemal pod tym oknem.Była w towa-rzystwie jakiejś damy.Obiedwie siedziały przy stoliku, twarzami zwrócone do szyby, więcmógł je doskonale widzieć w bujnym świetle elektrycznych kinkietów.Towarzyszka Xeniwyglądała na notoryczną dame fatale.Była jeszcze młoda, przystojna, z pięknymi, czarnymioczami, szczupła i wysoka.Miała na sobie wielki kapelusz, strusie pióra do pięt  usta, wnę-trza nozdrzy i uszu ukarminowane, brwi uczernione, oczy podkrążone na śniado, całe palcepokryte błyszczącymi kamieniami, w uszach migotanie niby brylantów  słowem wszystkojak się patrzy, istny mundur, uniform kobiecy.Xenia coś tej damie opowiadała z najgłębszymprzejęciem.Nienaski doznał wrażenia patrząc na ruchy jej ust, na gesty i skinienia rąk, żeprzed tamtą zdaje z czegoś relację.Cóż by był za to dał, żeby to sprawozdanie usłyszeć! Wie-działby wszystko, ujrzałby nareszcie odsłonioną duszę Xeni! Lecz szyba kawiarni była zbytgruba.Za nią to, za tą szklaną przeszkodą była tajemnica jego życia, dusza jego duszy, nie-wiadoma wszystkich zdarzeń.Usłyszał, a właściwie po ruchu warg Xeni, gdy umawiała się zgarsonem o napój, poznał dzwięk wyrazu cassise  lecz wszystko inne było tajemnicą.Patrzałna towarzyszkę, na tę szczupłą brunetkę, i zadawał sobie pytanie:  co to za jedna? Domyśliłsię teraz, dlaczego to Xenia nie chciała, żeby z nią szedł dłużej.Miała tutaj naznaczone spo-tkanie z tą damą.Wpijał się oczyma w twarz tej kobiety i notował ją sobie w pamięci.Niedługo mógł te obserwacje prowadzić, bo obiedwie Wkrótce zapłaciły i wyszły.Ukrytyza żelaznym koszem otaczającym bulwarowe drzewo, śledził je uważnie.Wrażenie, jakiewywierały na męską część przechodniów, było teraz zdwojone.Oglądano je, podpatrywano wświetle witryn.Skręciły w jedną z ulic prowadzących w kierunku góry Montmartre i szły po-woli.Wnet zjawił się obok nich jakiś cylindrowiec, wszczął rozmowę i swobodnie ją prowa-dził.Kroczył obok Xeni.Ona paplała z nim z żywością, śmiała się, zanosiła od śmiechu.Nienaski patrząc na to misterium mijał place, ulice, miejsca dla płuc jego ciasne lub wolne szyny tramwajowe, sklepy zionące światłem i ciemne sienie, sztachety ogrodów i mury ko-ściołów.Straszliwe przeżywał chwile.W sercu niósł śmierć.W oczach wielorakie zewnętrz-ne połyski i wewnętrzne koła krwawe.Ach, nareszcie skończyła się ta droga! Zatrzymały sięprzed jakąś bramą.Pan w cylindrze certował się przedziwnie długo z obiema.Gdy one znikływ bramie, wszedł za nimi.Ryszard dowlókł się do tejże bramy i zobaczył na niej oświetlonynumer  23, A więc  o cóż chodzi?  był u celu swych marzeń, u końca pragnień! To tu.Zaj-rzał w głąb dziedzińca.Tak, wszystko ściśle wierne.Chodniczek przecinający ów dziedzi-niec.Xenia szła po tym chodniku na przedzie, za nią ów pan w cylindrze, na końcu dama zwielkimi strusimi piórami.Oto ucieleśnione marzenie. Ujrzeć ją, z daleka zobaczyć! Tożpatrz! Znikli w sieni.A więc nareszcie  nareszcie rozwiązanie zagadki! Z supła targań, za-42 plątań, skrętów  nie zostało nic.Nie było potrzeby słuchania przez szybę.Rzecz jest zbytprosta.Pustka.Ordynarny śmiech.Wreszcie i ulga.Ulga, jakby się nareszcie zlatywało na łebw sztolnię.,,Miałem też o co tak się rozbijać!Znowu śmiech. Tyle nocy i tyle dni.Odszedł spod tej bramy, powlókł się do końca ulicy i zobaczył napis: Rue Blanche.A więc wszystko jest w porządku.Znowu.szczera ulga, jakby kto kastetem strzelił międzyoczy i dobrotliwie przyćmił na długo myśli.Zmiech najszczerszy i najserdeczniejszy: To ona mnie na jutro.Na tę godzinę czwartą.Ziewał.Myśl, że trzeba wracać dokądś. Do domu? Którędy się to jedzie? Gdzież to tutajzejście do metro?Myśl sarkastyczna: Nie! Nie, moja panno! Nic z godziny czwartej! Jeszcze bym ci się dał skusić.Skądże po tej refleksji ten straszliwy ryk w piersiach, to dzikie wycie zwierzęcia rządzące-go człowiekiem, które teraz samotnie zdycha w polu? Nie mogąc zdławić wewnętrznychszlochów, nie mogąc zdeptać wolą samego siebie, szedł znowu w górę ulicy, tą samą drogą, ztrudem dzwigając swe ciało.Miał głowę, ręce, nogi, krzyż, żebra jakby poprzetrącane żela-znym drągiem.Dotaszczył się do Bulwaru Clichy  i szedł dalej.Migotały mu w oczachwielorakie ognie i głupie znaki bud nocnych Montmartru.Ze strasznym, śmiercionośnymprzekleństwem ciskał w nie spojrzenia, jakby w te gmachy zabaw miotał bomby. To tu pew-nie zgubiła się dusza Xeni.Wspomniały mu się teraz imiona pań Topolewskiej i %7łwirskiej.Ohydne klątwy przytłukły te dwa imiona.Szedł środkiem bulwaru.Trafił na wolny róg ławkipod drzewami.Usiadł tam, zgarbił się, zwiesił głowę i patrzał w ziemię.Mżył drobny deszcz i chłodna, zimowa wilgoć osiadała na twarzy, na rękach, na odzieniu.Potworna siła ciskała jego duszę w nieznane przestwory.Wszystko było bliskie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl