[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chętnie pozostałbym tutaj dłużej, ale zmarznięte palce nóg i rąk zmusiłymnie do powrotu do domu.Przed drzwiami czekał na mnie Aratus. Panie, masz gościa  powiedział przyciszonym tonem. Czeka w bibliotece. Z miasta?  spytałem, z miejsca zaniepokojony. Nie, panie.Gościem jest twój sąsiad, Gnejusz Klaudiusz. Czegóż ten u mnie szuka, na Jowisza?  mruknąłem.Zdjąłem płaszcz i skierowałem się do biblioteki.Zastałem Gnejusza na krześle,znudzonego i odruchowo poruszającego małą przywieszką, zwisającą z jednego zpergaminów na półkach, jakby po raz pierwszy w życiu widział pisany dokument.Przywitałmnie uniesieniem brwi, ale nie raczył wstać. Czego chcesz ode mnie, Gnejuszu Klaudiuszu? Mrozną mamy pogodę  zagadnął tonem pogawędki. Piękną na swój sposób, choć surową. Tak, surową, to właśnie chciałem powiedzieć.Jak samo życie na wsi.Prowadzeniegospodarstwa to niełatwy kawałek chleba, zwłaszcza kiedy się nie ma domu w mieście, gdziemożna by przezimować.Mieszczuchy przeczytają kilka poematów i wydaje im się, że tutaj tosame motylki i buszujące po lasach fauny.Rzeczywistość jest całkiem inna.Zdaje się, żemasz za sobą ciężki rok na starym gospodarstwie kuzyna Lucjusza? Skąd ci to przyszło do głowy? Tak mówi kuzynka Klaudia. A cóż cię to obchodzi? Może mógłbym ci pomóc. Wątpię, chyba że masz siano na sprzedaż. Oczywiście, że nie mam! Dobrze wiesz, że na mojej górze nie ma kawałka porządnejziemi, żeby zbierać siano! O czym więc mówisz?Jego nagłą złość stopniowo zastąpił uśmiech. Chciałbym ci złożyć ofertę kupna tej ziemi. Nie jest na sprzedaż.Jeżeli Klaudia tak ci powiedziała. Uznałem po prostu, że może już masz dosyć i chciałbyś wrócić tam, gdzie twojemiejsce. Tu jest moje miejsce. Nie sądzę. Nie obchodzi mnie, co sądzisz.  To ziemie Klaudiuszów, Gordianusie.Należały do naszego rodu od. Powiedz to cieniowi twego zmarłego kuzyna, Gnejuszu.Jego wolą było, abym posiadłtę ziemię. Lucjusz był zawsze inny niż my wszyscy.Miał więcej pieniędzy i wszystko traktował,jak by mu się należało.Nie cenił swojej pozycji, nie rozumiał, jak ważne jest trzymanieplebejuszy na właściwych miejscach.Zostawiłby swoją posiadłość psu, gdyby pies był jegonajlepszym przyjacielem. Myślę, że czas na ciebie, Gnejuszu Klaudiuszu. Przyszedłem tu z poważną ofertą, Gordianusie.Jeśli się martwisz, że chcę cię oszukać. Czy przyjechałeś konno? Każę Aratusowi wyprowadzić twojego wierzchowca ze stajni. Gordianusie, to będzie najlepsze dla wszystkich zainteresowanych. Odejdz, Gnejuszu Klaudiuszu.Następnego dnia wciąż jeszcze byłem w złym nastroju po tej sąsiedzkiej wizycie, kiedyposłaniec przyniósł list od Ekona.Niezależnie od tego, jakie zawierał wieści, będzie miprzyjemnie znów usłyszeć w wyobrazni jego słodki, chropawy głos.Może i Meto dołączyłcoś od siebie, pomyślałem.Udałem się do biblioteki i pospiesznie złamałem pieczęć.Najdroższy ojcze,Przybył do mnie twój niewolnik Orestes, nie dając mi właściwie żadnego wyjaśnieniaco do celu wizyty.Twierdzi, że poprzedniego dnia wyruszył z gospodarstwa z Metonem,ale on wkrótce zawrócił, przykazując mu jechać do Rzymu i powiedzieć mi, że dajesz migo w prezencie.Zdaje się, że Orestes z początku był przekonany, iż ma towarzyszyćMetonowi w drodze do miasta, ale twierdzi, że istotnie zamierzałeś go na dobre pozostawićw moim domu.Jest silny jak wół, ale niezbyt rozgarnięty.Czy mógłbym cię prosić owyjaśnienie?Nastroje w mieście wciąż są szaleńczo zmienne.Myślę, że nie można liczyć na powrótdo normalności, dopóki Katylina nie zostanie ostatecznie pokonany.Czasami wydaje się,że to nieuniknione, że to tylko kwestia dni; a potem zaraz słyszy się plotki, jakoby siłyKatyliny zostały wzmocnione przez tysiące zbiegłych niewolników i przerastały jużliczebnie armię Spartakusa u szczytu potęgi.Już nie wiadomo, w co wierzyć.Zdaje sięnawet, że zaczyna narastać niechęć do Cycerona, w każdym razie pośród tych, którzy nie sązajęci ogłaszaniem go największym Rzymianinem wszech czasów.Czytałem jeszcze długo, choć przestałem rozumieć sens słów Ekona.Kiedy w końcuodłożyłem list na stół, zauważyłem, że drżą mi ręce.Jeśli Metona nie ma w Rzymie, to gdzie jest? W tej samej chwili, kiedy zadałem sobie topytanie, wiedziałem już, jaka jest odpowiedz.  Jak daleko oni są? Jak długo cię nie będzie?  pytała Bethesda. Jak daleko? Gdzieś pomiędzy nami a Alpami.Jak długo? Nie mam pojęcia. Jesteś pewien, że on chce się przyłączyć do Katyliny? Tak pewny, jakby mi to na głos powiedział.Jakim ja byłem głupcem!Bethesda nie zaprzeczyła temu ostatniemu stwierdzeniu.Podczas gdy pospieszniepakowałem potrzebne rzeczy, obserwowała mnie od progu, stojąc z założonymi rękami,wyprostowana, ale z czającym się w oczach szaleństwem.Była zrozpaczona i usiłowała toukryć.Rzadko widywałem ją w takim stanie, a wyraz jej oczu zaniepokoił mnie. Co my tu zrobimy bez ciebie i Metona? Mogą nam tu zagrozić zbiegli niewolnicy,żołnierze.Może powinnam pojechać z Dianą do Rzymu. Nie! Drogi są teraz zbyt niebezpieczne.Nie ufam niewolnikom, że was ochronią. Ale że w domu nas ochronią, to im ufasz? Bethesdo, proszę cię.Eko tu przyjedzie.Już do niego napisałem.Powinien tu się zjawićjuż pojutrze rano, a może nawet jutro wieczorem. Powinieneś zostać do tego czasu, żeby mieć pewność. Nie! Każda upływająca chwila.Bitwa może się tam już toczyć, w tej samej minucie!Chcesz, żeby Meto wrócił, prawda? A co będzie, jak żaden z was nie wróci?  Jej głos stał się nagle wysoki i ostry.Przycisnęła wierzch dłoni do ust i zaczęła dygotać. Bethesdo!  Schwyciłem ją w ramiona i mocno przytuliłem.Rozszlochała się. Odkąd wyprowadziliśmy się z miasta, same tylko kłopoty.Poczułem, że ktoś mnie ciągnie za tunikę; spojrzałem w dół i zobaczyłem w wpatrzonewe mnie szeroko otwarte brązowe oczy Diany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl