[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zostaliśmy, na przykład, zakwaterowani i gdyby nie zlitowałsię nad nami jakiś miłosierny Polak, musielibyśmy nocować nałonie natury, z ubitą ziemią zamiast posłania i niebem nad głowązamiast baldachimu, który by nas zresztą nie osłonił przeddeszczem.Lecz wkrótce te niedociągnięcia zostały naprawione iprzydzielono nam mieszkanie w budynku podobnym do tego,który już opisywałem.Otuleni w derkę, po trudach dniapogrążaliśmy się na słomie w niczym nie zakłócony sen.Na posługacza wyznaczono nam więznia, kozaka imieniemAleksis, i był to pod każdym względem dobry wybór, tyle że onnie rozumiał nas a my nie rozumieliśmy jego.Próbowaliśmy więcrozmawiać na migi, ale ani Aleksis, ani my nie celowaliśmy w tymszczególnie i zdarzało się często, że gdy przez długi czas wpatrywałsię w nasze kiwania głową, tupania nogami i znaki dawanepalcami, wybuchał śmiechem, a pociągnięcie go przez nas zaucho znaczyło tyle, co w języku pisanym kropka i zaczęcienowego wiersza.Natężał wówczas znowu uwagę i zaczynał gadaćpo kozacku, by usprawiedliwić się.W podobny sposób mypróbowaliśmy uczynić czytelnymi dawane przez siebie znaki przypomocy długich, szwedzkich lub niemieckich wyjaśnień.Wrezultacie musieliśmy zawsze załatwiać wszystko sami a potemmu to wyjaśniać i w ten sposób stworzyliśmy język niezbyt możebogaty, lecz często pełen wyrazu.Gdy to piszę, przypomina mi się dość zabawne wydarzenie,którego głównym bohaterem był mój towarzysz Bergh i rosyjskipielęgniarz.A więc Bergh stał przy łóżku jednego z chorych.Potrzebowałgorącej wody i gąbki.Musiał więc wydać polecenie Rosjaninowi,by ten przyniósł mu co trzeba.Udało mu się na tyle, iż zażądałgorącej wody*, ale nie wiedział, jak nazwać gąbkę Poka-* W oryg. wody gorunza".zywał na ranę, którą trzeba było obandażować, osuszał ją, ściskałręce, by pokazać, że chodzi o rzecz elastyczną i tak długo próbowałRosjaninowi tłumaczyć, o co chodzi, iż ten zaczął się śmiać.Wtedy Bergh nie był już w stanie zachować spokoju, zacząłprzeklinać Rosjanina i mówić mu w oczy gorzką prawdę wnienagannej szwedczyznie, czego oczywiście nieszczęsny człowieknie był w stanie zrozumieć.Zrozumiał jednak dobrze, iż pan sięrozgniewał, uciekł więc by uniknąć dalszych bardziejszczegółowych wyjaśnień, a Bergh został bez wody i bez gąbki.Szwedzkie przekleństwa brzmią dzwięcznie i są przez tozrozumiałe na całym świecie można je więc nazwać językiemuniwersalnym, który należy sobie przyswajać jak inneumiejętności.Zauważyliśmy, jak zabawna staje się podobna rozmowa, gdyczłowiek daje się ponieść w ogniu dyskusji, postanowiliśmy więcrozmawiać odtąd na migi, by najpewniej, językiem cichym i peł-nym wyrazu osiągnąć swój cel w rozmowie z osobami które znałyjedynie własny, barbarzyński język ojczysty.W Wojsku Polskim służyli lekarze niemal z całej Europy.Byłowśród nich wielu zdolnych, godnych szacunku ludzi, którzy braliudział w bohaterskim zrywie walczących o wolność Polaków zumiłowania swej wiedzy, jak i z chęci niesienia pomocy niesz-częśliwym.Można było jednak także spotkać nie douczonych włó-częgów, którzy zgłosili się do armii dla pieniędzy lub może po toby stać się kimś.Polacy nie potrzebowali w gruncie rzeczy takwielu lekarzy, lecz wojna i choroby zbierały wśród nich stale swojeżniwo, tak więc ciągły dopływ sił lekarskich stał się konieczny.Ztego też powodu przyjmowano stale nowych lekarzy, tworzyły siębowiem bez przerwy wakanse, częściowo wywołane śmiertelnymizejściami lub chorobami po części zaś dlatego, iż lekarze trafialido niewoli.Zdarzało się to często, bowiem kozacy otrzymywaliod rosyjskiego dowództwa dukaty za każdego lekarza, któregoudało im się żywego dostarczyć do armii rosyjskiej, cierpiącej nabrak lekarzy.Wśród lekarzy, przyjętych do Wojska Polskiego po naszymprzybyciu, był także młody Duńczyk nazwiskiem S.p25, mło-dzieniec, który zasłużył na lepszy los niż ten, jaki go spotkałPodobny sposób myślenia, podobny wiek i język, wszystko tozbliżyło nas do siebie i nigdy pewnie nie zapomnimy chwil, gdyrazem z nim pośród krwawych wydarzeń budowaliśmy sobie wmarzeniach piękną przyszłość, szczęśliwy świat i spokojne życieLecz miłe to życie zostało wkrótce przerwane, gdy S.p zacho-rował ciężko na nerwową gorączkę.Nasze baraki były położonedość daleko od siebie, a praca nie zostawiała nam zbyt wiele czasuna odwiedziny przy jego łóżku, gdzie znalezliśmy tego pełnegowigoru młodego człowieka wycieńczonego i majaczącego.Gdy pewnego wieczora siedziałem wraz z kolegami przed naszymbarakiem, ujrzeliśmy nagle pomiędzy drzewami podobny dozjawy kształt, który zbliżał się ku nam chwiejnym krokiem, a gdywreszcie do nas dotarł, okazało się, ze był to S.p, który w maligniepobiegł nas szukać, a teraz stał przed nami blady na twarzy, zutkwionym przed siebie, rozgorączkowanym wzrokiem, pytając zniecierpliwością w głosie, czy nie jesteśmy jeszcze gotowi doodbycia z nim podróży do Kopenhagi. Byłem tam wczoraj dodał z westchnieniem narzeczona z płaczem prosiła mnie, bymniedługo wrócił, a wy nie jesteście jeszcze gotowi, mimo zeobiecaliście ze mną pojechać." Chwiał się z wyczerpania na nogachi pospieszyliśmy odprowadzić go z powrotem do baraku, gdzie nieprzestał śnić, że jest w domu, w objęciach narzeczonej.Po pewnym czasie S.p wyzdrowiał, lecz nigdy nie wrócił dodomu, do tych, których kochał.Po wyzdrowieniu odkomendero-wano go do małego miasteczka Rawa, wkrótce potem zajętegoprzez Rosjan.Opowiadano, że nie powrócił stamtąd żywy.Zpigdzieś zapewne snem wiecznym w tym wyniszczonym kraju.Kochany nasz S
[ Pobierz całość w formacie PDF ]