[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Późny m rankiem Volkheim er rozkazuj e zaparkować ciężarówkę w parku Augarten.Słońcerozprasza m głę i oświetla pierwsze pąki na drzewach.Werner czuj e w sobie pulsowanie gorączki –j est j ak piec z zam knięty m i drzwiczkam i.Gdy by dziesięć ty godni później Neum ann Pierwszynie zginął w czasie desantu aliantów w Norm andii, m ógłby w przy szłości zostać fry zj erem.Pachniałby talkiem i whisky, doty kałby palcem wskazuj ący m uszu klientów, ustawiaj ąc ichgłowy ; j ego spodnie i koszule by ły by zawsze pokry te obcięty m i włosam i; przy klej ałby pocztówkiz widokam i Alp wokół wielkiego, taniego, niewy raźnego lustra w swoim zakładzie i przez całeży cie dochowy wałby wierności tęgiej żonie.– Pora się ostrzy c – m ówi teraz.Stawia stołek na chodniku, nakry wa ram iona Bernda niezby t czy sty m ręcznikiem i zaczy naobcinać m u włosy noży czkam i.Werner znaj duj e państwową stacj ę radiową nadaj ącą walcei um ieszcza głośnik w otwarty ch ty lny ch drzwiach opla, by wszy scy sły szeli m uzy kę.Neum annPierwszy strzy że Bernda, potem Wernera, a następnie nalanego, niezdrowego Neum annaDrugiego.Werner patrzy, j ak Volkheim er siada na stołku i zam y ka oczy, gdy rozlega sięwy j ątkowo m elancholij ny walc.Olbrzy m zabił j uż co naj m niej stu ludzi, prawdopodobniewięcej ; wchodził w ogrom ny ch, zarekwirowany ch butach do żałosny ch bud, skąd nadawanotransm isj e radiowe, skradał się za plecam i wy chudzony ch Ukraińców ze słuchawkam i na uszachi m ikrofonam i przy ustach, po czy m strzelał im w ty ł głowy, wracał do ciężarówki i rozkazy wałWernerowi zabrać radiostacj ę, wy daj ąc polecenie spokoj ny m , senny m głosem nawet wtedy,gdy urządzenie pokry wały kawałki czy j egoś m ózgu.Volkheim er zawsze dba, by Werner m iał coś do zj edzenia.Przy nosi m u j aj ka, dzieli się zupą,j ego sy m patia do Wernera wy daj e się niewzruszona.Dzielnica Augarten okazuj e się trudny m m iej scem do prowadzenia poszukiwań, pełny mwąskich uliczek i wy sokich kam ienic.Transm isj e przenikaj ą budy nki, a j ednocześnie się od nichodbij aj ą.Tego popołudnia, długo po schowaniu stołka i wy łączeniu walców, Werner siedzi przyodbiorniku, słuchaj ąc białego szum u, gdy nagle z drzwi dom u wy chodzi rudowłosa dziewczy nkaw czerwonobrązowej aksam itnej pelery nce, sześcio- lub siedm ioletnia, m ała j ak na swój wiek,o wielkich, czy sty ch oczach, które Wernerowi przy pom inaj ą Juttę.Przebiega przez ulicę do parkui bawi się tam sam a pod pączkuj ący m i drzewam i, podczas gdy j ej m atka stoi na rogu i przy gry zaczubki palców.Dziewczy nka siada na huśtawce i zaczy na się koły sać, wy rzucaj ąc nogi do przodu.Kiedy Werner na nią patrzy, w j ego duszy pęka j akaś bariera.To właśnie j est ży cie, m y śli,ży j em y właśnie po to, by bawić się w ten sposób w dzień odej ścia zim y.Spodziewa się, żeNeum ann Drugi obej dzie ciężarówkę i powie coś głupiego, ale Neum ann się nie poj awia,podobnie Bernd, m oże w ogóle nie widzą dziewczy nki, m oże tej j ednej czy stej istocie uda sięuniknąć zbrukania.Mała huśta się i śpiewa wy sokim głosem.Werner poznaj e piosenkę: towy liczanka, którą śpiewały w zaułku za dom em dziecka dziewczy nki skaczące na skakance, Eins,zwei, drei, Polizei, drei, vier, Offizier.Jakże chciałby do niej podej ść, rozkoły sać j ą j eszcze wy żej ,śpiewać fünf, sechs, alte Hex, sieben, acht, gute Nacht! Później m atka dziewczy nki woła do niejcoś, czego Werner nie sły szy, i bierze j ą za rękę.Skręcaj ą za róg, widać rozwianą aksam itnąpelery nkę dziewczy nki, i znikaj ą.Zaledwie godzinę później Werner wy ławia coś z szum u.Prosty kom unikat po niem iecku zeszwaj carskim akcentem : Weź dziewięć, nadaję, godzina szesnasta, tu KX46, odbiór.Nic z tego nierozum ie.Później zaczy naj ą się liczby.Werner przechodzi przez plac i sam odzielnie nastawiadrugi odbiornik.Kiedy radiostacj a znowu się odzy wa, wy pisuj e równanie triangulacy j ne,podstawia liczby, a później unosi głowę i goły m okiem widzi coś bardzo podobnego do drutuanteny wiszącego na ścianie j ednej z kam ienic stoj ący ch przy placu.Łatwizna.Oczy Volkheim era j uż się oży wiły : lew, który poczuł zapach zwierzy ny.Porozum iewaj ą się prawie bez słów.– Widzisz tam ten zwisaj ący drut? – py ta Werner.Volkheim er ogląda budy nek przez lornetkę.– Tam to okno?– Tak.– Nie m a tu zby t wielu ludzi? Te wszy stkie m ieszkania?– To na pewno to okno.Wchodzą do kam ienicy.Werner nie sły szy strzałów.Po pięciu m inutach wzy waj ą go naczwarte piętro do m ieszkania obitego j askrawy m i kwiaciasty m i tapetam i.Spodziewa się, że j akzwy kle każą m u zabrać radiostacj ę, ale niczego nie zauważa: żadny ch trupów, żadnego nadaj nika,nawet zwy kłego radia.Ty lko ozdobne lam py, kanapa obita haftowaną tkaniną i krzy kliwe rokokowetapety.– Zerwij cie deski z podłogi – rozkazuj e Volkheim er, ale kiedy Neum ann Drugi podważa kilkaz nich i zagląda pod spód, staj e się j asne, że znaj duj e się tam ty lko kilkudziesięcioletnia izolacj az końskiego włosia.– Może inne m ieszkanie? Inne piętro?Werner wchodzi do sy pialni, otwiera okno i spogląda na żelazny balkon.To, co uważał zaantenę, okazuj e się po prostu pom alowany m prętem biegnący m wzdłuż pilastru, prawdopodobniesłużący m do m ocowania sznura do suszenia bielizny.Żadna antena.Ale sły szał transm isj ę,prawda?Czuj e ból w podstawie czaszki.Splata dłonie na karku, siada na skraj u nieposłanego łóżkai spogląda na pokój – halka na oparciu krzesła, na biurku szczotka do włosów w cy nowej oprawie,rzędy m aleńkich buteleczek i poj em ników z m atowego szkła na toaletce, wszy stko niewiary godniekobiece, taj em nicze i niezrozum iałe.W podobny sposób cztery lata wcześniej wy trąciła goz równowagi żona Herr Siedlera, gdy podciągnęła spódnicę i uklękła przed duży m odbiornikiemradiowy m.Pokój kobiety.Pogniecione prześcieradła, w powietrzu zapach przy pom inaj ący toniknawilżaj ący, na toaletce fotografia m łodego m ężczy zny – siostrzeńca? kochanka? brata? Możepom y lił się w obliczeniach? Może sy gnał odbij ał się od budy nków? Może gorączka zm ąciła m uum y sł? Na tapecie przed oczam i Wernera róże wy daj ą się pły nąć, wirować, zam ieniać sięm iej scam i.– Nic? – woła Volkheim er z drugiego pokoj u.– Nic! – odpowiada Bernd.Werner dochodzi do wniosku, że w j akim ś alternaty wny m świecie ta kobieta i Frau Elenam ogły by by ć przy j aciółkam i.W rzeczy wistości bardziej przy j em nej niż obecna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]