[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwalczył to.Kucnął obok niej wsuwając ręce podjej plecy i nogi.Nie był jeszcze bardzo osłabiony.Gdybyzadziałał szybko.Zaczął ją podnosić i stwierdził, że siedząc w kuckimiał tylko złudzenie, że czuje się dobrze.Nie mógł jejpodnieść.Co więcej nie był pewien, czy sam potrafi wstać.Chciał tylko położyć się i spać.Nie! To byłby koniec.Nie uląkł się.- Przepraszam, że na ciebie krzyczałam -powiedział.- Nie zdawałem sobie sprawy, co się z tobądzieje.- W porządku, Bink.Nie przejmuj się - zamknęłaoczy.Puścił ją i cofnął się na czworakach.- Do widzenia - powiedziała słabo i obojętnie.Byłaprawie skończona.Chwycił ją za stopy i pociągnął.Nowy przypływsłabości uniemożliwił mu działanie.Było to osłabieniezarówno fizyczne, jak i emocjonalne.W żaden sposób niemógł utrzymać jej ciężaru.Spróbował jednak jeszcze raz,bo jego upór był silniejszy nawet, niż magia, ale nie udałomu się.Fanchon była tu dla niego za ciężka.Cofnął się jeszcze parę kroków.Gdy opuściłotoczenie drzewa jego energia i siła woli wróciła, ale terazFanchon była poza jego zasięgiem.Wstał, zrobił krok w jejstronę i znów stracił siły do tego stopnia, że aż upadł naziemię.W ten sposób nic nie osiągnie.Znów wycofał się, pocąc się z wysiłku, gdyby był280mniej uparty, nie dotarłby nawet tu.- Nie mogę cię stąd wydostać i tylko tracę czas -powiedział przepraszająco - Może mógłbym cię wyciągnąćna linie.Nie miał jednak liny.Poszedł więc brzegiem lasu,wzdłuż linii drzew i dostrzegł zwisającą lianę.To by siędoskonale nadawało, gdyby udało mu się ją urwać.Chwycił ją w rękę i wrzasnął.Pnącze zadrżało wjego ręku i owinęło się dookoła jego nadgarstka, więżąc go.Coraz więcej lian opadało z drzewa, kołysząc się w jegostronę.To był lądowy kraken, odmiana wikłacza.Bink byłwciąż niepoprawnie nieostrożny.Wchodził w pułapki,które nigdy nie powinny były go zwieść.Padł na ziemię, ciągnąc pnącze z całych sił.Wyciągnęło się, żaby go utrzymać, owijając się ściślejwokół jego ramienia, jednak zdążył już dostrzec kawałekkości na ziemi - pozostałość poprzedniej ofiary.Chwycił jąswoja wolną ręką i uderzył pnącze dziurawiąc je.Całe drzewo zadrżało i zaczęło wić się z bólu.Zrany wyciekał gęsty pomarańczowy sok.Pnącze rozluzniłosię niechętnie i Bink uwolnił swoją rękę.Następnecudowne ocalenie.Pobiegł dalej plażą szukając czegoś, co mógłbywykorzystać.Może kamień o ostrej krawędzi, aby odciąćlianę.Nie, to zły pomysł.Inne liany na pewno go złapią.Może długi patyk? Ten sam problem.Ta spokojna plażabyła jednym grząskim bagnem, pod którego powierzchniąkłębiło się magiczne życie.Tu wszystko było podejrzane.Nagle zobaczył ludzkie ciało.Był to Trent siedzącypo turecku na piasku i wpatrujący się w coś, co wyglądałona kolorową tykwę.Może ją jadł.Bink zatrzymał się, Trent mógł mu pomóc.281Czarodziej potrafił zamienić drzewo zmęczenia wsalamandrę i zabić ją, albo przynajmniej unieszkodliwić.Czy jednak Trent nie był większym zagrożeniem, niżdrzewo.Co tu wybrać?Spróbuję negocjacji, pomyślał Bink.Znane złodrzewa może nie było tak grozne, jak nieznane złoCzarodzieja, ale było tuż tuż.- Trent - powiedział z wahaniem.Czarodziej nie zwrócił na niego uwagi, dalejwpatrywał się w tykwę, jednak wcale jej nie jadł.Co więcprzykuło jego wzrok?Bink nie chciał go prowokować, ale wiedział, że niemoże pozwolić sobie na długie oczekiwanie, Fanchonpowoli umierała.Za jakiś czas może być już za pózno.Nawet jeśli uratuje ją od drzewa, może nie przywrócić jejdo życia.Musiał podjąć ryzyko.- Czarodzieju Trent - powiedział bardziejstanowczo.- Sądzę, że powinniśmy przedłużyć rozejm.Fanchon jest schwytana i.- przerwał, bo Czarodziej nadalnie zwracał na niego uwagi.Strach, jaki Bink odczuwał przed Trentem zaczynałzmieniać się, zupełnie tak, jak jego nastawienie doFanchon, kiedy sądził, że ona się wykręca.Wyglądało totak, jak gdyby jego emocje musiały się rozładować, wjedną czy drugą stronę, bez względu na skutki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]