[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zimno tu i pusto, ale chociaż deszcz nie pada.Przyklękam, żegnam się, wstaję, patrzę.dzięki Ci, Panie Boże,to przecież Kasia siedzi tam w ławce, daleko.Poznałam ją po jejbłyszczącej, srebrnej pelerynie, i po włosach jaśniejących wświatełkach ołtarza.Pobiec do niej chciałabym, i ucałować, alenie, może się modli, może się nawróciła.Niech się modli, niebędę przeszkadzać.Siądę cichutko tu, z tyłu.Jak skończy i będziewracać to mnie zauważy.I tak siedzimy, ona tam, ja tutaj i się modlimy.Lubię zapachkościoła.Lubię dzwięk dzwoneczków, gdy ministrant kadzidłem wpowietrzu macha.I tak pięknie błyszczy wyciągana z tabernakulummonstrancja.Zawsze myślę, że tam, za monstrancją coś jeszcze jestschowane i czemu ksiądz tego nigdy nie wyciągnie.Tam musi cośbyć.Coś malutkiego, a jakby się to wyjęło, to byłoby wielkie.Jaksłońce błysnęłoby, jak tysiąc błyskawic.Tam jest.o Panie Boże,już wiem, tam jest Tajemnica Wiary.Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem.Och, jak cudnie mi się zrobiło,jak jasno.Tylko czemu tak zimno tutaj? Szczękają mi z zimna zęby,drżę cała.Chodzmy już do domu, Kasiu, chodzmy już stąd.A może usnęła?Pójdę, zobaczę, może śpi.Podchodzę cichutko, siadam obok niej.Spogląda na mnie wcale nie zdziwiona.Uśmiecham się, ona nic.Czymnie nie poznaje?- Kasiu - szepczę - cały dzień cię szukam.Ona nic, tylko patrzy na mnie tak, jak gdyby pierwszy raz mniewidziała i chciała się dobrze przyjrzeć.- Czy chcesz jeszcze poznać - mówi - to coś, o czym nigdy niechciałam ci powiedzieć?- Tak - mówię - chcę.- Będziesz odważna, nie będziesz się bała?- Nie, nie będę - mówię.Kasia wstaje, dłoń do mnie wyciąga.Podaję jej moją.Zciska ją mocno, do wyjścia mnie prowadzi.Jestemstrasznie ciekawa i bardzo się boję, ale się nie przyznam, muszęTo zobaczyć.Stajemy na progu.Leje deszcz, Kasia mówi:- Zbierz dużo śliny w ustach.- Czemu?- Zbieraj ślinę, szybko!To zbieram.- Teraz napluj.- Gdzie?- Tutaj!Szarpie mnie mocno, odwraca do siebie tyłem.Spluwam.Co jazrobiłam!.W miseczce kamiennej, w wodzie święconej, pływa moja ślina.Bożemój, co ja zrobiłam? Patrzę, nie mogę uwierzyć.To moja ślina tupływa.Moja ślina w wodzie święconej pływa.Słyszę śmiech, toKasia się śmieje.- To taka sama woda,jak wszędzie - mówi.-Taka sama, jak w wannie,taka sama jak w klozecie.Osuwam się na kolana, do ziemi twarz przyciskam i szlocham wrozpaczy, jęczę, wyję.Ona mnie szarpie.- Uspokój się - mówi.- Minka, uspokój się! - Usta mi zatyka.-Uspokój się! - krzyczy.Gryzę ją w rękę, puszcza mnie.Jęczę z twarzą przy ziemi.- Coś tymi zrobiła - wyję - coś ty mi zrobiła!Podrywa mnie z ziemi, uderza w twarz raz i drugi.I wrzeszczy:- Cicho, wariatko!Klęczę i już tylko cicho jęczę.Ona klęka przy mnie, obejmuje, wusta całuje.- Kochanie, przestań - szepcze.Ja nic, tylko jęczę.Wszystko sięskończyło, wszystko się skończyło.- Odejdz - mówię - zostaw mnie.I jęczę, i płaczę.Ona wstaje.- Coś ty myślała - mówi, stojąc nade mną.- %7łe to będzie łatwe?Chciałabyś do piekła pojechać na gapę?Podnoszę na nią osłupiałe oczy.Na jej ustach pogardliwy uśmiech.- Nie pamiętasz? - mówi.- Przecież ci obiecaliśmy.A typrzysięgałaś, że nie znienawidzisz.Teraz męcz się sama.Mójtydzień dobroci dla zwierząt właśnie się skończył, a i tak trwał odługo za długo.Mam ciebie dosyć.Zakłada na głowę kaptur, odchodzi.Klęcząc w przedsionku kościoła patrzę za nią.Idzie w strugachdeszczu.- Kasiu! - krzyczę.Zrywam się z klęczek, biegnę za nią.- Kasiu!Zatrzymuje się, odwraca do mnie.Jej peleryna, jej kaptur lśnią oddeszczu.Lśnią mokro jej oczy.- Czego jeszcze chcesz?- Kasiu - mówię przez łzy i deszcz - powiedz mi.to Dżigi cikazał? Powiedz mi, to Dżigi?!Uśmiecha się ironicznie, brwi unosi.- Jaka Kasiu, jaka Kasiu.Już rok minął, jak twoją Kasiulkęzjadłem.Nie pamiętam już nawet, czy mi smakowała.Paznokciem w zębach ostrych, bialutkich dłubie, smakuje, cmoka.- Chyba nawet smaczna - mówi - żałuj, żeś jej nie spróbowała.I odchodzi, I śniąc w deszczu.Znika.Moja Kasia najdroższa.Odeszła.Wiem, że już nigdy jej niezobaczę.Po to tylko się ze mną zaprzyjazniła, żeby mi wręczyć dopiekła bilet.Więc Dżigi to był ON.Czułam, że kręci się gdzieś niedaleko, alenie wiedziałam, że znajdę go tak blisko, w kimś, kogo tak bardzopokocham.Więc dobrze, teraz już wiem.Gesty są tylko gestami.Słowa są tylko słowami.Są tylko po to, żeby naciskać klawisze w mózgu.Klawisz z napisemPRZYJAyC, klawisz z napisem SZCZZCIE.Ciach.już przebrzmiałydzwięki.I człowiek musi odejść, bo już nie ma kogo kochać i musiumrzeć, choć przecież będzie żył jeszcze tak długo, jeszcze takdługo, jeszcze tak długo, jeszcze tak długo.Boże mój, choć już wiem, że nie jesteś mój.Myślałam, że jesteśdobry dla wszystkich ludzi na ziemi, a okazało się, że jesteśdobry tylko dla niektórych.Wybaczam Ci, ale i Ty mi wybacz, bo Twoja córka musi od Ciebieodejść.Nie wiem, jak naprawdę nazywa się to miejsce, gdzie muszęiść, ale muszę tam iść, bo już nic innego mi nie pozostało.Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam dobra.Może byłam tylkospragniona i podlizywałam się do studni.Udawałam przed Tobągrzeczną, bo chciałam, żebyś mnie polubił.I może za to ukarałeśmnie, Ojcze.Nie ma już dla mnie miejsca w Twoim domu, który jestdomem wszystkich, ale niektórzy muszą odejść, żeby poszukać sobieinnego schronienia, choćby na dnie piekła.Ale do dna mam jeszczedaleko i zanim tam trafię, mam jeszcze dużo czasu, och, bardzodużo czasu.I tak, jak przed chwilą chciałam lecieć i własnym sweterkiem jakszmatą do podłogi wybrać całą święconą wodę z moją śliną, by niezabrudzić świętokradztwem moim jakiejś babinki poskręcanychpaluszków, tak teraz niech zatroszczy się oto twa służbakościelna, Ojcze mój niedobry.%7łegnaj.KSIGA DRUGADwa dni nie było mnie w szkole.Trzeciego dnia przychodzę zzaświadczeniem wypisanym własnoręcznie przez moją mamusię, że:"córka Maria Kawczak bardzo zle się czuła w związku ze swoimzdrowiem, z poważaniem, Sława Kawczak".Bo moja mamusia Sława ma na imię.Pilnowałam, by żadnego błędu nie zrobiła, ale były tylko czterywyrazy, w których można było go zrobić, więc konsultacje przeszłybez używania słownika ortografii.Siedzę w ławce sama.Kasi oczywiście nie ma w szkole.Nie wiem,skąd to wiem, ale wiem, że już nie przyjdzie ani razu przez tekilkanaście dni które zostały do końca i nawet po świadectwoukończenia szkoły podstawowej przyśle swoją mamę, a może pannęZenobię.Zresztą.co mnie to obchodzi.Na dużej przerwie podchodzi do mnie Ewa Bogdaj i pyta, co siędzieje z Kasią.Mówię, że jest chora.- To wiem.Wczoraj była jej mama, przyniosła zwolnienie,widziałam, jak rozmawiała z panią Turską.Ale na co jest chora?- Jeszcze nie wiadomo - mówię.- To coś bardzo skomplikowanego.- Wyobrażam sobie - mówi Ewa, uśmiechając się prawie żeniezauważalnie.- Bo wiesz.bardzo się o nią martwię.I zakłada rękę za szyję.Zawsze mi się podobał ten jej gest.- A może wolałabyś, żeby umarła? - pytam.- Ty coś sobie ubzdurałaś na mój temat - mówi Ewa.- A ja wcalenie jestem taka, jak myślisz.- Skąd wiesz, co myślę? - pytam i leciutko się uśmiecham uśmiechemlustrzanym do jej wcześniejszego uśmiechu.- A co myślisz?- Może to samo, co ty.- Tak? Bo ja właśnie myślałam, że jesteś bardzo fajna.- To dziwne - mówię.- Bo ja właśnie myślałam, że jesteś bardzofajna.Ewa wybucha śmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]