[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popatrzyła na mnie tak, jakby widziałamnie poraz pierwszy w życiu.- Czemu się zgodziłaś z nimi rozmawiać? - spytała.- Nie sądzisz, że to by wyglądało trochę podejrzanie, gdybym kazała im się odwalić?- A nawet jeśli, co by ci mogli zrobić?- Nie mogłam tego zrobić.Mam reputację.- To twój problem.Przeczesałam sobie ręką włosy, które zaczęły mi wychodzić z rozplecionego warkocza, apoza tym145wymagały mycia.W ten sposób do niczego nie dojdziemy.Jak miałam im to powiedzieć,żeby nie uznali,że kwestionuję ich autorytet albo się rządzę?- Wataha chyba powinna się tym zająć, prawda? Carl spiorunował mnie wzrokiem.- Nie sądzisz, że gdyby w mieście był jakiś samotnik, tobym o tym wiedział?- Nie wiem.Może ma dobrą kryjówkę.Bo gdybyś o nim wiedział, nie byłby samotnikiem.Meg zablokowała mi drogę z jednej strony kanapy.- Powiedziałaś im, że to robota wilkołaka? Powiedziałaś im, że właśnie to wyczułaś?- Tak.Spięła ramiona, jakby się zjeżyła.Nie była już dobrym gliną.- Powinnaś była skłamać.Powinnaś była powiedzieć, że nie wiesz, co to było.Aatwo jej mówić.Nie umiałam kłamać.Zwłaszcza policji.- Potrafią zbadać takie rzeczy.W końcu i tak by się dowiedzieli.Mam szczęście, że to niemniepodejrzewają.- Stanowisz łatwy cel - powiedział Carl, odwracając się do mnie.- Ile razy mam ci mówić,żebyś zrezy-gnowała z audycji?- Dwieście radiostacji - zauważyłam i uniosłam brew.Widziałam niemal, jak przelicza, ojakich pienią-dzach mówię.T.J.odezwał się do Carla:- Jeśli w mieście jest jakiś samotnik zabójca, policja sobie z tym nie poradzi.My musimy tozrobić.Jeśli niechcemy, żeby zaczęli się nami bardziej interesować, musimy rozwiązać ten problem.146Dokładnie to samo usiłowałam im powiedzieć.Byłam mu dłużna stek.- Agentka wie wystarczająco dużo, żeby zidentyfikować problem, ale niewystarczająco, żebycoś z tymzrobić.T.J.ma rację - dodałam.Carl chodził w tę i we w tę, w tę i we w tę, jakby był zamknięty w klatce.Zaciskał zęby.- Wiesz coś jeszcze o tym samotniku, oprócz tego jak pachnie?- Nie - powiedziałam.- Możemy go poszukać.Dowiedzieć się, gdzie zabijał.Jeśli znakuje teren, dorwiemy go.Jeślichcesz, sammogę się tym zająć.- wtrącił T.J.- Mylisz się.Nie ma żadnego samotnika - zaprzeczyła Meg.No jasne, że będzie trzymać stronę Carla.Nie spuszczała ze mnie wzroku, a mnie nie podobałsię jejwzrok: zimny, drapieżny.- Musimy coś zrobić - powiedziałam, na własne ryzyko ignorując Meg.- Nikt nic nie będzie robić, póki nie rozkażę -wściekł się Carl.- A kiedy rozkażesz? - T.J.przykucnął, jakby szykował się do skoku.Carl spiorunował go wzrokiem.- Kiedy uznam za stosowne.- A on tymczasem znów kogoś zabije.Carl podszedł do T.J.-a, wpatrując się w niego.Zacisnął pięści.- Rzucasz mi wyzwanie?Przez chwilę myślałam, że do tego dojdzie, tu i teraz.Nie trzeba wiele, żeby kłótnia międzysamcem142alfa i samcem beta przerodziła się w otwartą walkę.To dlatego w większości przypadków T.J.trzymałstronę Carla.Najdrobniejsze tarcie mogło zostać zle zrozumiane.Kiedy T.J.się nie wycofał, ale spojrzał z kamienną twarzą na Carla, myślałam, że będąwalczyć.Naglejednak T.J.przygarbił się, wygiął plecy w łuk i spuścił głowę.- Nie - powiedział.Carl uniósł wysoko brodę w geście zwycięstwa.- W takim razie postanowione.Zaczekamy.To moja wataha, mój teren.Ja się tym zajmuję.-Złapał mnieza koszulę i pociągnął, aż wstałam.- A ty masz już więcej nie gadać z policją.- Dobra, zaczekam, aż przyjdą do ciebie.- Zagryzłam wargi.Powiedziałam to bardziejsarkastycznie, niżzamierzałam.Carl wydął wargi.- Chyba musimy uciąć sobie pogawędkę.Wspaniale.To oznacza, że pokaże mi, gdzie mojemiejsce.Podniósł rękę, złapał mnie za kark i popchnął naprzód, w stronę korytarzaprowadzącego dosypialni.Meg stanęła przed nim i zatrzymała go.- Pozwól, że ja z nią porozmawiam.Carl popatrzył na nią jak na wariatkę.Meg nigdy nie ucinała sobie ze mną pogawędek".Zawsze zo-stawiała to Carlowi.Zostawiała to jemu, chociaż wiedziała, że nasze pogawędki" częstokończyły siębzykaniem.To był element przynależności do watahy, bycia wilkiem.Może w końcu miałatego dość.Popatrzyła na mnie tak, jakby chciała mnie rozszarpać.Pilnowałam się, żeby się kulić.Niechciałam143być samicą alfa; nie chciałam rzucać nikomu wyzwania.Czułam, że moja wilczyca cała siękurczy, żezaraz zacznie skomleć.Nigdy nie sądziłam, że będę wolała, żeby Carl mnie rozebrał.Przysunęłam się doniego tak, żeby czuć dotyk jego ciała, żeby mnie osłaniał.Teraz to Carl i Meg wymieniali wściekłe spojrzenia.Dobry, staromodny pojedynek naspojrzenia.Co bysię stało, gdyby nagle zaczęli ze sobą zaciekle walczyć? Nie mogło do tego dojść.- Nie dziś - powiedział Carl i minął ją, ciągnąc mnie za sobą.Podbiegłam, żeby dotrzymać mukroku,nieprzytomna z przerażenia i oszołomiona ironią, że w tej chwili to przy nim czułam siębezpieczniej.Kiedy doszliśmy do sypialni na końcu korytarza, wciągnął mnie do środka i zamknął drzwi.Zablokowałmnie, rozkładając mi ręce nad głową, przybierając swoją tradycyjną pozę.Miałam wrażenie,że straszniedługo na mnie patrzy.Serce mi waliło; stałam ze spuszczoną głową i czekałam.Naglenachylił się domojej szyi.Mogłabym sobie pomyśleć, że zamienił się w wampira, gdybym nie wiedziała, coto oznacza.Trącił nosem moje włosy, a jego usta rozchyliły się nad moją skórą w pocałunku.Odchyliłamgłowę, żebymu to ułatwić.Zaczął mnie lizać, zagryzł zęby na moim uchu, chuchnął mi w policzekgorącymoddechem.Przylgnął do mnie całym ciałem i przycisnął mnie do ściany.Czułam, że jestpodniecony,jakby właśnie wypuścili go z klasztoru prosto na trening cheerleaderek.Mimo mętliku w głowie rozpłynęłam się w jego ramionach.Przylgnęłam do niego, żeby nietracić kon-taktu choćby z centymetrem jego ciała.Istniał nie tylko149jeden sposób na to, żeby wymusić na podwładnych uległość.- Nie jesteś zły? - mruknęłam.- Przypominam ci, gdzie twoje miejsce.Zabawka Carla.Prawie bym zapomniała.Jęknęłam cicho, jednocześnie podniecona i zła, żebagatelizujecałą sprawę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]