[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po godziniepozostały jedynie opalone mury.Być może dobrze się stało, że został zniszczony.Kto wie, czy nie spowodujeto uspokojenia umysłów, gdy społeczność Ragz uwierzy, że Wilhelm Storitz,będąc w tym czasie niewidzialnym, zginął w płomieniach?XVWydawało się, że po zniszczeniu domu Storitza wzburzenie w Ragz nieco sięzmniejszyło.Miasto było spokojniejsze.Tak jak przypuszczałem, częśćmieszkańców była skłonna wierzyć, że czarownik" znajdował się rzeczywiściew swej posiadłości, gdy ta została opanowana przez tłum, i że zginął wpłomieniach.Jednakże prawda jest taka, że kiedy usunięto gruzy i przetrząśnięto popioły,nie znaleziono nic, co mogłoby usprawiedliwić taką opinię.Jeśli WilhelmStoritz był w czasie pożaru, to musiał być w takim miejscu, w którympłomienie go nie dosięgły.Tymczasem z nowych listów ze Spremberga wynikało, że nie pokazał się tam,że nie zauważono również jego służącego Hermanna oraz nikt nie wiedział,gdzie mogli się schronić.Niestety, spokój, który zaczął powracać do miasta, nie dotarł do williRoderichów.Stan umysłu naszej biednej Myry nie poprawił się wnajmniejszym stopniu.Nieprzytomna, nie reagująca na żadne zabiegilekarskie, których" jej nie szczędzono, nie rozpoznawała nikogo.Co gorsza,nawet lekarze nie ośmielili się dawać większej nadziei.Jednakże mimo że ciągle była w bardzo ciężkim stanie, jej życiu nie groziłoniebezpieczeństwo.Pozostawała wyciągnięta na łóżku, prawie nieruchoma,90śmiertelnie blada.Jeśli próbowano ją unieść pierś wypełniał jej szloch, woczach malował się strach, ramiona opadały, słowa bez związku wydostawałysię z ust.Czyżby więc wracała jej pamięć? Czyżby w zmęczonym umyśle roiłysię sceny z katedry? Słyszała może ponownie grozby rzucone jej i Markowi?Byłoby to pożądane i znaczyłoby, że jej umysł zachował pamięć przeszłości.Widać z tego, jaka była egzystencja tej nieszczęśliwej rodziny.Brat mój nieopuszczał willi.Przebywał ciągle obok Myry, razem z doktorem i paniąRoderich, karmiąc po odrobince, usiłując bez przerwy odnalezć w jejspojrzeniu jakieś światełko zrozumienia.Po południu 16 czerwca wałęsałem się samotnie, bez celu, ulicami miasta.Wpadłem na pomysł, by przejść na prawy brzeg Dunaju.Była to wyprawa jużdawno przewidywana, tylko okoliczności nie pozwoliły mi na jej realizację.Zresztą nie starałem się zbytnio o to.Skierowałem się więc w stronę mostu,przeszedłem wyspę Svendor i postawiłem stopę na ziemi serbskiej.Mój spacer przedłużył się bardziej, niż zamierzałem.Zegary wybiły dwakwadranse na ósmą, gdy po zjedzeniu kolacji w nadbrzeżnej serbskiej oberżyznalazłem się ponownie na moście.Nie wiem, skąd mi przyszedł go głowytaki kaprys, że zamiast wrócić prosto do domu, przebyłem jedynie pierwszączęść mostu i skierowałem się ku głównej alei Svendpr.Ledwie uszedłem kilka kroków, gdy dostrzegłem pana Steparka.Był sam,podszedł do mnie i wdaliśmy się w rozmowę na temat nieustannie zajmującynas obu.Spacer nasz trwał chyba ze dwadzieścia minut, gdy dotarliśmy do północnegokrańca wyspy.Zaczęła zapadać noc, gęstniał zmrok pod drzewami i wpustych alejach.Kioski były już pozamykane i nie spotkaliśmy żywej duszy.Była już pora wracać do Ragz i tak też postanowiliśmy, gdy jakieś słowadotarły do naszych uszu.Natychmiast zatrzymałem się, powstrzymując również za rękę pana Steparkai nachylając się ku niemu wyszeptałem: Niech pan posłucha!.Tam ktoś rozmawia.a ten glos.to głos WilhelmaStoritza!. Wilhelma Storitza! powtórzył szef policji tym samym tonem. Tak. Chyba nas nie dostrzegł. Nie, noc wyrównuje szansę i nas również czyni niewidzialnymi.Tymczasem nadal słyszeliśmy ten niewyrazny głos, a raczej głosy, gdyż byłona pewno dwóch rozmówców. On nie jest sam wyszeptał pan Stepark. Tak.Prawdopodobnie ze swym służącym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]