[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedział, że mupozwoliłaś.Znajdował się w swoim pokoju sam z wielkiminożyczkami - mówi, unosząc pytająco brew.- Prawdępowiedziawszy, wykonał kawał dobrej roboty.Poszedł spaćrazem ze spodenkami.181- Podchodzi do okna i podnosi do góry dwie zasłony zdziurami w kształcie spodenek.Na stole leżą wąskie paskimateriału.- To szelki - wyjaśnia.Zmiejemy się.Ja pijacko,opierając się o poręcz w celu zachowania równowagi.- Takczy inaczej myślę, że pieniądze, jakie zarobię na tej bibliotece,pozwolą nam się szarpnąć na nowe zasłony.Chodzmy dołóżka.Aha, przykro mi z powodu wyborów.Może jednak takbędzie lepiej.Myślę o przyszłej środzie i perspektywie kolejnegowieczoru w towarzystwie Roberta Bassa.Powinnam odwołaćto spotkanie już choćby z powodu tego, że wpływa zwyżkowona mój nastrój.Kiedy wchodzimy do sypialni, Tom otwiera szafę idostrzega slipki.Schludne małe stosiki w kolorze szarym,białym i czarnym.Wszystkie zostały wyprasowane i złożonena pół.Jego koszule wiszą według odcieni niczym próbniki zkolorami farb Dulux.- Masz łzy w oczach - mówię oskarżycielsko.- Nie ożeniłem się z tobą, sądząc, że będziesz mi składaćslipki - odpowiada.- Dlatego właśnie za ciebie wyszłam - śmieję się.Wtedychwyta mnie i przewracamy się na łóżko, całując sięszaleńczo.Przyszpila mnie do łóżka dłońmi i całuje szyję tużpod uchem.Z zarostem i krezą wygląda tak inaczej odmężczyzny, który wyjechał tydzień temu, że wyobrażamsobie, iż nagle znalazłam się w pokoju z kimś obcym.Jegodłoń znajduje się już w moich spodniach, a moja bluzka jestzupełnie rozpięta.Jego palce może i są duże oraz niezręczne,ale kiedy ta sama lekkość dotyku, dzięki której jest taki dobryw rysowaniu, odnosi się do mojego ciała, czuję, jak cała sięrozpływam.Zastanawiam się, czy wszyscy architekci sąpodobnie uzdolnieni.Muszę pamiętać, by zapytać o to Cathy.182Zamykam oczy i przestaję myśleć o dylemacie związanym zRobertem Bassem.- Naprawdę za tobą tęskniłem - szepcze mi Tom bez tchudo ucha, po czym przenosi zainteresowanie na moją lewąpierś.Ale właśnie kiedy zdaje się nadchodzić kres seksualnejposuchy, do pokoju wchodzi Joe, trąc sennie oczy.Trzymadwa kawałki materiału, które można bez trudu zidentyfikowaćjako krótkie spodenki.- Tatusiu, co ty robisz mamusi? - pyta podejrzliwie.Tomzsuwa się ze mnie i kładzie się na łóżku, ciężko oddychając.- Mocujemy się - mówi.- Cóż, mam nadzieję, że nie jesteś zbyt brutalny -oznajmia Joe tonem niechybnie zapożyczonym ode mnie.-Mamusiu, czy mogę zrobić spodenki także dla Sama i Freda? -pyta.- %7łebyśmy wyglądali jak von Trappowie.Na wpół śpi, więc podnoszę go i zabieram z powrotem dojego pokoju, a on zasypia, ściskając w ręce dwa kawałkimateriału, tak jakby ktoś mógł mu je w nocy ukraść.Kiedywreszcie wracam do sypialni, Tom jest pogrążony w głębokimśnie.Kolejna stracona sposobność.Gdyby rodzicom wolnobyło kończyć rozmowy, życie wyglądałoby zupełnie inaczej.Wtedy dostrzegam, że mój mąż, tak jak nasz syn, ściska wręku małe kremowe pudełko z ciemnozieloną wstążką.Rozwieram mu dłoń, która zdążyła już zesztywnieć we śnie, iotwieram pudełko.W środku znajduje się mała kartka: DlaLucy.Od Toma.Za wyświadczone usługi".To srebrnynaszyjnik z kamieniami i wisiorkami u dołu.Jest tak piękny,że zagryzam wargę, by się nie rozpłakać.Próbuję obudzićmęża, by mu podziękować, ale on jest nieosiągalny.Wkładamnaszyjnik z powrotem do pudełka, tak by mógł mi go daćinnym razem, a ja wtedy udam zaskoczenie.Ale mijajątygodnie i nic.183Grudzień zaczyna się niefortunnie.- Pani Sweeney - mówi wychowawczyni Joego w środęrano, kiedy odprowadzam go do klasy.- Mogłabym zamienićz panią kilka słów?Kiedy chodzi o dzieci, język strachu jest uniwersalny.A tojest jedno z tych zdań, które poraża serca rodziców na całymglobie.Przekracza wszelkie bariery kulturowe i religijne.Ucisk w gardle, przyspieszony puls, suchość w ustach,napięcie mięśni.Walczę ze sobą, by do jej biurka nie udać siębiegiem, lecz powolnym krokiem.Na dzień przeciętnej matki składa się dużo rutyny ipowtarzania, ale wszystkie wiemy, że łącząca to wszystko nićjest delikatna niczym pajęczyna.Media bombardują nashistoriami przypadkowych katastrof: dziecko wlazło dosuszarki bębnowej i udusiło się, chłopiec zmarł, zakrztusiwszysię pomidorem koktajlowym, dziewczynka utopiła się wnadmuchiwanym basenie z pięcioma centymetramideszczówki.%7łycie i śmierć na własnym podwórku.Zakażdym razem, kiedy czytam w gazecie podobną wiadomość,obiecuję sobie, że będę bardziej tolerancyjnym rodzicem.Wczoraj rano obudziłam się z postanowieniem, żespokojnie zmierzę się z polem minowym porannych katastrof.Kiedy się przekonałam, że nie ma sera do kanapek na drugieśniadanie, zaimprowizowałam z dżemem.Kiedy zobaczyłam,że Fred rozwinął i wepchnął do ubikacji całą rolkę papierutoaletowego, nałożyłam gumowe rękawice i odblokowałamkolanko.Nawet w godzinach szalonej nietolerancji przedszóstą rano, kiedy odkryłam, że chłopcy obudzili się wcześniei ściągnęli wszystkie poduszki oraz kołdry ze swych łóżek, byzbudować na schodach łódz z nagromadzonymi przez osiemlat maskotkami na pokładzie i czekoladowymi śladami naścianach dzięki zabranym potajemnie z kuchni ciasteczkom,184nawet wtedy obiecałam dzieciom, że nie posprzątam tego, takby po powrocie ze szkoły mogli bawić się w to samo.Tyle że zapomniałam poinformować Toma o łodzi.Wróciłdo domu po północy, wstawiony i zmęczony po wieczornymspotkaniu z kolegami z pracy, potknął się o wielką pandęleżącą na dolnym stopniu i upadł tak niefortunnie, że rozciąłsobie wargę.Znalazłam go, leżącego twarzą w twarz z pandą.Krew sączyła mu się z wargi i mruczał coś o wstrętnychpułapkach.Ciężko jest dbać o wszystkich w każdej minuciednia.Widzę, jak nauczycielka porządkuje coś na swoim biurku,i otwieram, i zamykam usta niczym złota rybka, próbującoblec twarz w wyraz zrelaksowany.To sztuczka, której sięnauczyłam od prezenterów telewizyjnych, którzy robili toprzed wejściem na antenę.Wtedy kątem oka dostrzegam, żeFred korzysta z tej nieoczekiwanej chwili, kiedy odwracam odniego uwagę, i kieruje się w kąt klasy.Nie mija kilka sekund,a spodnie i majtki z Bobem Budowniczym ma zrolowane wkostkach i siusia do niewielkiego kosza na śmieci.Podnosigłowę i uśmiecha się, pewny, że nie mogę zrobić awantury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]