[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I co z tego?- Jeśli jesteśmy tak blisko Amberu, jak przypuszczasz, to wystarczy pojechaćw kierunku wschodzącego słońca, by dotrzeć do punktu, gdzie w Amberze leżymiasto.- To nie jest takie proste.A nawet gdyby, to co nam z tego przyjdzie?- Może w punkcie maksymalnej zbieżności zaczną działać Atuty.Random spojrzał na Ganelona, potem na mnie.- Warto spróbować - stwierdził.- Co mamy do stracenia?- Tę odrobinę orientacji, jaką jeszcze dysponujemy - odparłem.- Chociaż sampomysł nie jest zły.Jeśli tutaj nic się nie będzie działo, spróbujemy.Z drugiejstrony, jeśli spojrzysz za siebie, stwierdzisz, że droga z tyłu zamyka się wodległości wprost proporcjonalnej do przebytego dystansu.Poruszamy się nietylko w przestrzeni.W tej sytuacji wolałbym nie błądzić, póki się nie upewnię, żenie ma innego wyjścia.Jeżeli ktoś pragnie naszej obecności w określonymmiejscu, powinien wyrazniej sformułować zaproszenie.Czekamy.Zgodzili się obaj.Random zaczął zsiadać z konia, ale zamarł nagle z jednąstopą na ziemi, drugą w strzemieniu.- Po tylu latach - powiedział.- Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem.- Co jest? - szepnąłem.- Inne wyjście - odparł, wskakując na siodło.Jego koń ruszył bardzo wolno doprzodu.Popędziłem swojego i po chwili dostrzegłem go: biały, jak wtedy w gaju,stał na pół schowany w kępie paproci.Jednorożec.Zawrócił, gdy się poruszyliśmy, po sekundzie wyprysnął do przodu i stanąłukryty częściowo za pniami drzew.- Widzę go! - szepnął Ganelon.- Pomyśleć, że takie zwierzę naprawdęistnieje.To wasze rodzinne godło, prawda?- Tak.- Moim zdaniem to dobra wróżba.Nie odpowiedziałem.Jechałem, nie tracąc Jednorożca z oczu.Byłem pewien,że chce, byśmy podążali za nim.Udawało mu się ani razu nie ukazać w całości -wyglądał zza czegoś, przebiegał od kryjówki do kryjówki, poruszał się z108 niewiarygodną szybkością i unikał otwartych polanek, wybierając cienistezagajniki.Zagłębialiśmy się coraz dalej w las, niepodobny teraz do niczego, comożna było znalezć na zboczach Kolviru.Najbardziej przypominał Arden, gdyżteren był stosunkowo płaski, a drzewa coraz większe i większe.Minęła godzina, potem druga, nim wreszcie dotarliśmy do kryształowoczystego strumyka, a Jednorożec podążył w górę jego nurtu.Jechaliśmy wzdłużbrzegu.- Okolica zaczyna się wydawać mniej więcej znajoma - zauważył Random.- Ale tylko mniej więcej - odparłem.- Sam nie wiem, czemu.- Ja też nie.Wkrótce potem wjechaliśmy na zbocze, coraz bardziej strome.Konie szły ztrudem, ale Jednorożec dostosował tempo do ich możliwości.Grunt stał siękamienisty, a drzewa niższe.Strumyk wił się i wreszcie straciłem go z oczu,zbliżaliśmy się już jednak do szczytu wzniesienia.Trafiliśmy na płaski teren i ruszyliśmy w stronę lasku, skąd wypływałstrumień.Wtedy zobaczyliśmy - przed nami i trochę z prawej, ponad miejscem,gdzie teren opadał gwałtownie - zimnobłękitne morze, daleko w dole.- Dotarliśmy całkiem wysoko - zauważył Ganelon.- Zdawało się, że to nizina,ale.- Gaj Jednorożca! - przerwał mu Random.- To właśnie przypomina! Patrzcie!Nie mylił się.Przed nami leżała polana zarzucona głazami.Między nimitryskało zródło - początek strumienia, którego tropem dotarliśmy aż tutaj.Całośćzdawała się większa i - według mojego wewnętrznego kompasu - znajdowała się wnieprawidłowym miejscu, ale podobieństwo nie mogło być czysto przypadkowe.Jednorożec wspiął się na skałę koło zródła, spojrzał na nas i odwrócił się.Możepatrzył na ocean.Gdy jechaliśmy dalej, gaj, Jednorożec, drzewa wokół nas i strumień oboknabrały niezwykłej wyrazistości, jakby promieniowały własnym światłem,pulsującym barwami, a jednocześnie rozmywającym kontury na samej granicypercepcji.Wywołało to dziwne uczucie, zbliżone do emocjonalnego tła piekielnegorajdu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl