[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcesz załatwić dokońca parszywą szóstkę , proszę bardzo.Mam na dyskietce tyle haków naMeyerholda, \e w wypadku ich ujawnienia nie dostałby nawet posady tragarza psiegogówna& Nadal brak odpowiedzi. Cholera, to się zaraz zagotuje, zatrzymam się,co?Pawlik kiwa głową.Ferguson z ulgą opuszcza stanowisko kierowcy.Idą w stronęmostu przerzuconego nad nurtem rzeki.Chłopak jest nadal bardzo skoncentrowany,stawia nogi jak automat.Greg opró\nia pęcherz.Patrzy na Pawlika stojącego tyłem namoście.Doskonale zdaje sobie sprawę, \e nie ma mowy o \adnym partnerstwie.Zdrugiej strony Maciek jest zbyt potę\ny, by móc urobić go na ślepego wykonawcęrozkazów.Agent wyciąga pistolet& W tym momencie Pawlik się odwraca, w jegooczach pojawia się zdumienie, znika wyraz koncentracji& I& Mój Bo\e!Greg nieomal czuje szarpnięcie wiatraczka.Potworna detonacja rozrywa landrovera.Podmuch uderza w Pawlika i przerzucago przez barierkę; koziołkując i obijając się o ściany, leci w głąb wąwozu, gdzie czekana niego lodowato zimna toń rzeki Alcantara.Kres Fergusona nadchodzi o wiele szybciej.Szybująca maska samochoduelegancko odcina mu głowę.*Nie mogłem uwierzyć, \e tak łatwo nam poszło.Staliśmy na dachu PalazzoOrlandi.Wepchnąłem relikwiarz pod koszulę.Amanda wywijała liną jak lassem.Celem był wystający konar drzewa rosnącego na ulicy ju\ poza ogrodzeniem posesji.Zrobiła to z wprawą zawodowego kowboja.Pozostała nam ju\ tylko chwila zabawy wlinoskoczka.Zsunąłem się po sznurze, chwaląc swą przezorność, która kazała mi zabraćrękawiczki, inaczej poraniłbym dłonie do krwi.Zejście z drzewa to była ju\ tylkodziecinna zabawa.Szybko podbiegliśmy do lancii.Naraz oświetliły nas reflektory policyjnego radiowozu.Psiakrew! Ale wpadka!Zawracamy i skręcamy w jakąś uliczkę.Rozlega się syrena.Karabinierzy ruszająza nami.Szczęśliwym trafem uliczka, którą uciekamy, jest bardzo wąska.Jesteśmyszybsi i bardziej zdeterminowani.Znów skręcamy, ginąc: patrolowi z oczu. Dokąd teraz? pyta Amanda, która docenia moją; wy\szość, jeśli idzie oorientację terenową. Jeśli dotrzemy do parku Pincio, wywrócimy dresy na kolorową stronę iukryjemy gdzieś Malachiasza.Pózniej wrócimy po samochód. Daleko to jeszcze? Dwie przecznice.Widzisz stary mur miejski? Biegniemy i po paru minutachbędziemy ju\ w parku.Niestety.Z piskiem opon zaje\d\a nam drogę policyjny radiowóz, z drugiejparkowej alejki wysuwa się drugi.Koniec.Amanda podnosi ręce do góry.Idę w jejślady.Wyskakuje dwóch karabinierów, mają broń gotową do strzału& Nie wiem, coim powiem.Jedno jest pewne kariera pana Byrnesa dobiegła końca.Wtem rozlega się dziwny dzwięk.Nie przypomina on niczego znanego.Jest potrosze skowytem, po trosze warkotem.Wycie dochodzi z głębi parku.Widzę, jakgliniarze odwracają głowy.Nie wiem dlaczego, ale mój strach przemienia się w grozę.Widzę wielki cień posuwający się zwinnie po murawie w kierunku alei.Có\ to mo\ebyć: dzik, hipopotam karłowaty? Kolejny skowyt je\y nam włosy na głowie.Monstrum wypada na otwartą przestrzeń.Nie wiem czemu, ale biegnie w naszymkierunku.Tyle \e po drodze są karabinierzy.Teraz widzimy, \e jest to potworniegruba, półnaga kobieta& Proszę się zatrzymać! woła policjant, ale monstrum odtrąca go jak szmatę;drugi usiłuje pochwycić je za rękę.Krótki krzyk, potworny odgłos i oderwana zniewiarygodną siłą głowa funkcjonariusza toczy się po ście\ce.Stoimy jakskamieniali.Jeden z wozów policyjnych rusza i staje między nami a cwałującympotworem.Jak\e silna musi być ta bestia.Szarpnięciem odrzuca samochód jakzabawkę.Jednak pierwszy z gliniarzy nie rezygnuje z walki.Otwiera ogień, któraś z kuldosięga monstrum, bo naraz zawraca ono z kwikiem i znika w zaroślach.Widzę, \e przestaliśmy ju\ być ośrodkiem zainteresowania.Kulejący policjantdobiega do przewróconego samochodu, pomaga wydostać się kolegom, po chwilidrugi wóz z wyciem syreny rusza w pościg przez krzaki. Nic tu po nas. Amanda pociąga mnie za rękę.Biegniemy \wirową alejką niebardzo wiedząc, dokąd. Wiesz co to było? pyta dziewczyna.Nie mam pojęcia.Serce wali mi jak grad o szyby.Cały mój organizm wibrujeprzekonaniem, \e stanęliśmy w obliczu wcielonego Zła.Nie wiemy jednak\e, \edotąd stykaliśmy się z jego pionkami i \e dopiero teraz wkracza na arenę naszwłaściwy przeciwnik.*Od chwili przybycia do Rzymu Mussa Harding czuł się nieco zagubiony.Kryłasię w tym mieście jakaś dziwna siła, której nie rozumiał, której nienawidził, której siębał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]