[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czujniki nie zarejestro-wały natomiast obecności żadnych naziemnych instalacji bojowych czy generatorów pól ochronnych ani na zboczach gór,ani na leżącej w dole wyspie.Zapewne C'baoth uważał, że nie potrzebuje do obrony tak prymitywnej broni jak działa lase-rowe.I może miał racje.Wypatrując najmniejszego choćby sygnału o zbliżającym się niebezpieczeństwie, Mara pochyliłasię nad tablicą przyrządów i skierowała maszynę w dół.Była już niemal w połowie krateru, kiedy nastąpił atak: nagłe uderzenie w spód śmigacza podrzuciło cały pojazd okilka centymetrów w górę.W ułamek sekundy pózniej kolejny pocisk trafił w statecznik, co niebezpiecznie przechyliłomaszynę na prawe skrzydło.Dopiero kiedy pojazdem zatrzęsło po raz trzeci, Mara zdołała wreszcie zidentyfikować rodzajataku: nie były to żadne rakiety ani salwy z broni laserowej, ale małe, niezwykle szybko poruszające się głazy, których niepotrafiła namierzyć większość systemów obronnych śmigacza.Czwarte uderzenie trafiło w silniki i pojazd runął w dół.ROZDZIAA 21Mara zaklęła pod nosem i ustawiła stateczniki śmigacza na lot ślizgowy.Jednocześnie zażądała, aby komputer wy-świetlił mapę poziomicową ściany skalnej znajdującej się poniżej wzniesionej na krawędzi krateru budowli.Lądowanie naszczycie urwiska nie wchodziło już w grę; Mara potrafiłaby posadzić maszynę na tej niewielkiej przestrzeni nawet bez po-mocy silników manewrowych, ale nie w sytuacji, kiedy atakował ją mistrz Jedi.Gdyby skierowała się ku ciemnej wyspie wdole, miałaby znacznie więcej miejsca na manewry, ale po wylądowaniu stanęłaby przed nią kwestia, jak dostać się z po-wrotem na krawędz krateru.Jeśli z kolei zdecydowałaby się poszukać dostatecznie dużego lądowiska gdzieś w innych par-tiach gór, to i tak natychmiast wyłoniłby się ten sam problem.Mogła też oczywiście uznać swoją porażkę, włączyć główny silnik i w ogóle stąd odlecieć, a potem próbować wydo-stać Karrde'a na własną rękę.Zacisnąwszy zęby, przyjrzała się mapie poziomicowej.Kamienny atak ustał zaraz po czwartym uderzeniu - mistrz Je-di chciał się niewątpliwie przekonać, czy Mara rozbije się już bez jego dalszego udziału.Przy odrobinie szczęścia możezdołałaby - nie tracąc przy tym śmigacza - utwierdzić go w przekonaniu, że jest już po niej.Gdyby tylko udało jej się zna-lezć odpowiednie miejsce w skalnym urwisku.Zauważyła to, czego szukała, w jednej trzeciej wysokości ściany: półkolisty występ utworzony przez erozję, którastrawiła mniej odporną skałę, pozostawiając twardszy materiał.Powstała w wyniku tego procesu skalna półka miała w mia-rę płaską powierzchnię i była na tyle duża, że Zmigacz mógł się tam z powodzeniem zmieścić.Teraz należało jedynie umiejętnie posadzić tam maszynę.Nerwowo zaciskając dłonie na drążku sterowniczym, Marapoderwała dziób pojazdu wysoko w górę i włączyła główny silnik podświetlny.Smuga ognia, która wykwitła za śmigaczem, rozświetliła ściany krateru, zamieniając je w migotliwą mozaikę świateł icieni.Pojazdem rzuciło do przodu i w górę.Zmigacz uspokoił się nieco dopiero wtedy, gdy dziewczyna z powrotem od-chyliła nieznacznie dziób od pionu.Przez chwilę istniało niebezpieczeństwo, że maszyna runie w dół; Mara zdążyła jednakzmienić nieco ustawienie sterów kierunku i pojazd odchylił się - niemal za daleko - w przeciwną stronę, aż w końcu złapałrównowagę.Tego typu manewry na napędzie podświetlnym były oczywiście dosyć karkołomne; próbując zapanować nadkołyszącą się maszyną, dziewczyna poczuła, że na czoło wystąpiły jej kropelki potu.Gdyby C'baoth domyślił się, co za-mierza zrobić, to nie miałby wielkich problemów, by się z nią rozprawić.Zacisnęła zęby i dzieląc uwagę między monitor wsteczny, wskaznik prędkości i przepustnicę, zaczęła opuszczać po-jazd ku wybranemu przez siebie miejscu.Niewiele brakowało, by cały manewr zakończył się katastrofą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]