[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potok szumia³ nadnie, roj¹c siê w nim jak bia³y pêdrak, który trupa po¿era.Doko³a w¹skiej czeluSci jakoby ka-mienne ostrza, groty, obuchy, pi³y, ³añcuchy i kleszcze katowskie czeka³y w zimnym milczeniu.Rafa³ rzek³:- Rmieræ.Ju¿ nas nie bêdzie.Przestaniemy byæ, widzieæ siê nawzajem,USmiechnê³a siê weso³o i ³agodnie jak matka, kiedy objaSnia naiwny b³¹d dzieciêcia.- Zaczê³aby siê naprawdê wiecznoSæ.Tak jak teraz, na zawsze, bez odmiany.Sen dusz, kiedyspoczywaj¹ w objêciach.- A jeSli nie to?- To! Ju¿ wiêkszego szczêScia byæ nie mo¿e.To jest granica.Widaæ tamto jak tê oto wêgiersk¹stronê.Wejdziemy do krainy szczêSliwoSci.- Wiêc zdejm ubranie.Podrzemy suknie twoje na pasy, zwi¹¿emy siê nimi, ¿eby spadaj¹c nierozlecieæ siê w rozmaite miejsca przepaSci.Ona powoli, jak przez sen, wsta³a i ze swym spokojnym uSmiechem poczê³a rozrywaæ stanik.Ale gdy spomiêdzy czarnego jedwabiu zajaSnia³o ramiê bielsze od czystego ob³oku, przywar³do niego ustami.£zy sp³ynê³y z oczu obojga.I znowu poch³ania³ ich sen na jawie, pe³enu³udy bardziej istotnej ni¿ twardy granit, na którym le¿a³y cia³a, bardziej rzeczywistej ni¿³oskot wód spadaj¹cych w dó³, w przedwieczne czary z kamienia, ni¿ widok zaklês³ych ¿le-bów, w które przez stulecia sypi¹ siê rzeki piargu.Doko³a twarzy fruwa³ wiatr szczytowy,osadzaj¹cy na skórze coS jakby suche nici pajêcze.Niby rozlane wino pachnia³y z do³u ko-sówki przygrzane przez s³oñce.Daleko w g³êbiach rozpadlin widaæ by³o odleg³e hale, jasno-zielone niby ogrody, obwiedzione kamiennymi p³oty.Na zboczach ni¿szych gór, obdartychz murawy, bielej¹cych wiekuistymi ranami i nigdy nie gin¹cymi rzeki osypisk, zwisa³y kró-lewskie delie lasów prastarych, puszcz macierzystych.A wokó³ pobratymczo sta³y poszczer-bione turnie.W mroku ich z³omów wisia³y czarne ³achmany Sniegu o barwie trupiej koSci,któr¹ wicher, s³oñce i deszcz w próchno obracaj¹.Czai³y siê tam jak olbrzymie, bia³awe nie-toperze z rozci¹gniêtymi skrzyd³ami.Zdarzy³o siê innym razem, ¿e halny wiatr zasta³ ich na zrêbie ska³y wapiennej, pod szczytemleSnej góry.Rzexwe, gor¹ce powiewy pali³y im twarze.Siedzieli nieruchomo, trzymaj¹c siêrêkoma ska³y, któr¹ czas ³upa³ w tafle drobne, a deszcz Sci¹ga³ w doliny.Helena, z g³ow¹opart¹ na kamieniu, patrza³a w ma³¹, zwiêd³¹ gencjankê, która poSród rudego mchu samotniedogorywa³a.Bia³e, d³ugie, przeSliczne palce dotyka³y z czu³oSci¹ stulonych b³onek choregokwiatuszka, podnosi³y je i usi³owa³y ocuciæ.Z boku nad przepaSci¹ wrasta³y w ska³ê niewiel-kie Swierki rozwarte, a u góry sp³aszczone.Szczyty kolosalnych smereków, gdzieS w dole,jakby u samego podno¿a góry wros³ych korzeniami, nachyla³y swe w³ochate wierzcho³ki ob-wieszone szyszkami do samych jej wysmuk³ych nóg, ³asi³y siê na obraz dzikich zwierz¹t,które by ug³aska³ widok piêknoSci.Wiatr halny m¹ci³ las, jak mistral m¹ci Liguryjskie Morze.Ciska³ weñ z nag³a wybuchaj¹cypocisk burzy.Kiedy przeciwko niemu chcieli stawiæ czo³a i barki, chwyta³ siê z nimi w zapa-207sy.Uczuwali wtedy rozkosz porwania, stawali siê podobnymi do Swierków, jode³ i buków.By³a w tym rozkosz zamkniêta, niewyra¿ona, osobna.Z radoSci¹ patrzali, jak potê¿ne Swier-ki zwija³y siê do wewnêtrz, woko³o pnia.By³ to znak, ¿e idzie podmuch-moc, powiew-wódz.Pod ciosami jego tchu schyla³a siê od korzenia wszystka puszcza.Jêk czo³obitny z cicha za-miera³, gdy przeszed³ w chwale poSwistów.Zda³o siê wówczas, ¿e góra rusza siê w swoichposadach, chwieje z wolna na fundamentach i g³ucho skrzypi w wêg³ach i przyciesiach.Ale oto trzask ga³êzi, ³oskot i chaos nacicha³ i p³ynnymi falami przelewa³ siê w szum, a z szu-mu wychodzi³ w obszar milczenia.Trwa³o chwilê oczekiwanie nabo¿ne, g³uchy bezw³ad i od-poczynek w niemocy, dopóki cienkie ga³êzie nie poczê³y trzepaæ siê i ob³êdnymi skoki biæ pnia,podobnie jak zrozpaczony cz³owiek bije samego siebie w piersi i g³owê.Gaje kosodrzewinyzaczyna³y szumieæ ¿a³obnie.Z dala, po górach zas³anych lasami, przechodzi³ z hukiem wicher.Helena rêkoma obj¹wszy kolana wpatrywa³a siê w bure, gor¹ce chmury, które pêdem wylaty-wa³y z kamiennych dolin w szalej¹ce lasy, i Spiewa³a pieSñ z³o¿on¹ z dziwnych s³Ã³w.Nazwyuwielbiaj¹ce moc wichru, pochwa³y piêknoSci jego wybuchów p³ynê³y z jej piersi tak samojak owe Sliczne a niespodziane chmury z ³ona gór.W ustach zmienia³y siê na Spiew solowy,dostrojony do melodii szumnych poSwistów, do niezg³êbionych akordów ryku puszcz wyla-tuj¹cego z dolin ku niebu, a w którym s³ychaæ jakby Smiganie olbrzymich ptasich skrzyde³po niezmierzonych obszarach.Niejednokrotnie d³ugotrwa³y deszcz trzyma³ zamkniêtych w jakiejS kolebie skalnej u wejSciado jaskini albo pod cieniem olbrzyma-Swierka, którego dolne ga³êzie obwis³y i dach nieprze-makalny doko³a stworzy³y.Bawili siê wówczas i opowiadali historie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]