[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeładunek towaru odbył się sprawnie i w zupełnymmilczeniu.Aluminiowe pojemniki ułożono na dnie łodzi.Mimo usilnych starań Nowacki nie mógł dojrzeć twarzyludzi, którzy przypłynęli z greckiego statku.Z powrotem wiosłowanie szło łatwiej.'Fala popychała dobrzegu.Mimo to Nowacki bał się, że lada chwila siłyodmówią mu posłuszeństwa, albo, co gorsza, że zemdleje zwyczerpania.- Nie mam kondycji mruczał, zaciskając zęby. Niemam, cholera, kondycji.Wreszcie dno łodzi zgrzytnęło o kamienie.Wysiedli.- Alem się zmachał powiedział Dzidziuś,rozprostowując potężne ramiona. Niech to wszyscydiabli.- Zabierać towar! rozkazał krótko Aukasiak.Prędzej!Dopiero teraz Nowacki zauważył, że aluminiowepojemniki, przypominające swym kształtem kanistry nabenzynę, były zaopatrzone w szerokie pasy pozwalająceulokować je sobie na plecach, jak szkolne tornistry.Wracali z ładunkiem.Ale Nowacki wolał już brnąć przezpiaszczyste wydmy niż wiosłować.Wspomnienie tegoupiornego wiosła przyprawiało go o zawrót głowy.Szary wartburg czekał na nich nabocznej szosie.Ulokowali pojemniki w bagażniku,Dzidziuś usiadł za kierownicą, koło niego Aukasiak, aNowacki z Rybakiem na tylnym siedzeniu.Ruszyli.Nowacki miał ogromną ochotę dowiedzieć się, dokądjadą, ale wolał nie zadawać pytań.Zauważył, że Aukasiak jestniespokojny i że od czasu do czasu obrzuca go podejrzliwymspojrzeniem.Kiedy śliwowica zupełnie wywietrzała mu zgłowy, stracił najwidoczniej sentyment do kochanegoWładzia.Dzidziuś jechał ostro, ale prowadził wóz pewną ręką ibyło widać, że jest wytrawnym kierowcą.Na szosie ruch o tejporze był nieduży.Mogli więc nie zachowywać specjalnejostrożności.Od czasu opuszczenia łodzi nikt nie powiedział ani słowa.Jechali w zupełnym milczeniu.Nowacki nie miał pojęcia,czym się to wszystko skończy.Jego optymistyczneusposobienie było wystawione na bardzo poważną próbę.A może będą chcieli pozbyć się niewygodnego świadka ipoderżną mi gardło? myślał.Postanowił zorientować siętrochę w sytuacji.- Szefie, a jak z moją dolą? spytał.- Jedziemy po forsę padła krótka odpowiedz.Po godzinie szybkiej jazdy skręcili nagle w boczną drogę iujechawszy kilka kilometrów, zatrzymali się wśródwyschniętych krzaków.Dzidziuś wygramolił się zzakierownicy i otworzył bagażnik.Znowu szli z aluminiowymi puszkami na plecach.Terazto już była jednak dziecinna zabawa w porównaniu zpiaszczystymi wydmami.Po twardej ścieżce można byłoposuwać się energicznym, pewnym krokiem.Po obustronach ścieżki ciągnęły się te same zeschnięte krzaki.W oddali zamigotało w ciemnościach anemiczneświatełko.Aukasiak, idący na przedzie, przyśpieszył kroku.Jeszcze pół godziny marszu i zobaczyli przed sobąciemne kontury rybackiej chaty.W oknie naftowa lampa.Aukasiak zastukał do drzwi w umówiony sposób.Odczekał chwilę i znowu zastukał.Dopiero wtedy zgrzytnęłazasuwa.Mroczna izba pachniała wilgocią i gnijącą słomą.Wpierwszej chwili Nowacki nie mógł dojrzeć twarzy człowieka,który im otworzył drzwi.Dopiero gdy ten pochylił się nadlampą, żeby ją zabrać z parapetu okiennego, oficer poczuł, żekrew gorącą falą uderza mu do głowy.Cofnął się gwałtownie ichciał uciekać, ale było już za pózno.Tuż przy sobie posłyszałchrapliwy, nosowy głos:- Moje uszanowanie panu porucznikowi.Co zaniespodzianka.Kto by się spodziewał? No.no.- Co ty, Maniek?! krzyknął groznie Aukasiak. Upiłeśsię, draniu?Tamten roześmiał się.- Nie, szefuńciu.Ani kropelki wódki nie miałem w gębie.Trzezwiutki jestem jak aniołek.A to jest. wskazał palcemna robotnika portowego to jest pan porucznik Nowacki,który mnie w zeszłym roku w warszawskiej komendzieprzesłuchiwał.Maglował mnie z pięć godzin, ale nife niewymaglował.Pamięta pan, panie poruczniku, co?Nowacki, widząc, że sytuacja jest beznadziejna i że dalszasymulacja nie ma sensu, skoczył pod ścianę i błyskawicznymruchem wyjął z kieszeni sprężynowy nóż.Wiedział, że nie mażadnych szans, ale nie chciał ginąć bez walki.Pierwszy otrząsnął się z oszołomienia Aukasiak.Usiadłokrakiem na ławie, splunął i uśmiechnął się do swojegoniedawnego kumpla.- A wiesz co, Władek, żeś ty mi się od początku niebardzo podobał? Po wódce byłem i dlatego zabrałem cię zesobą.O przepraszam, panie poruczniku, że ja tak poufale,najmocniej przepraszam.Trzeba pecha, co? %7łeby akurat naMańka trafić.Różne figle w życiu się zdarzają,no nie? Uśmiać się można, jak pragnę Boga.Dobry kawał.Paskudnie pan wpadł, panie poruczniku.Nawet koledzy zkomendy na pogrzeb nie przyjdą.Przykre.Słyszał pan takiepowiedzenie: nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.Fajne,nie? Także w jakiejś książce przeczytałem.Ale swoją drogąnabrał mnie pan.Nieładnie.- Na co, szefie, tyle gadania? warknął Dzidziuś.Kończymy z tym skurwysynem.Szkoda czasu.Marynarz skinął głową.- Masz rację.Szkoda czasu.No to kończ.Olbrzym oderwał się od drzwi, które tarasował, iwolnym, kołyszącym się krokiem ruszył ku Nowackiemu.Wtedy stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć.Drzwi chaty pod naporem jakiejś potężnej siły z trzaskiemwyleciały z zawias i do izby wpadł sierżant Jemiołka.ROZDZIAA VIDawno już nie widzieli majora w tak szampańskimhumorze.Zmiał się, żartował, wyciągnął z biurka najlepsze, reprezentacyjne papierosy i zamówił u sekretarki trzykawy.Następnie rozsiadł się wygodnie w fotelu i wesołospojrzał na swoich współpracowników.- No.a teraz słucham uważnie zwrócił się doJemiołki. Opowiedzcie wszystko dokładnie swoimisłowami.Sierżant spuścił oczy jak zawstydzona panienka.- Właściwie to nie ma o czym opowiadać bąknął.- No, no uśmiechnął się Kolczak. Nie bądzcie tacyskromni.Z tego, co słyszałem, porucznik Nowackizawdzięcza wam życie.- No, chyba przytaknął skwapliwie Nowacki.Bandzior jednym uderzeniem rozwaliłby mi łomem głowę.Przecież nie obroniłbym się tym kozikiem.Wykluczone.- Opowiadajcie.Najlepiej od samego początku zachęcał Kolczak.Sierżant odchrząknął.- No więc tak.towarzyszu majorze.Przyjechaliśmy doGdyni, każdy w innym przedziale, że to niby nie znamy się.Na dworcu czekał na nas funkcjonariusz z tamtejszejkomendy i wręczył towarzyszowi porucznikowi, dyskretnieoczywiście, fotografię Zenona Aukasiaka, którą otrzymali zPolskich Linii Oceanicznych.Bo przecież nie wiedzieliśmy,jak facet wygląda.Już pierwszego dnia zorientowaliśmy się,gdzie Zenek mieszka, gdzie bywa, jakich ma mniej więcejkumpli.Chodziliśmy po Gdyni przebrani za łazikówportowych.Oczywiście także osobno, a to dlatego.- Mówcie o tamtym najważniejszym wieczorze podsunął major.Jemiołka kiwnął głową.- Właśnie miałem zamiar.To był tylko ogólny wstęp.Nowięc.wtedy wieczorem towarzysz porucznik zdecydował, żepójdzie do knajpy, gdzie zbierają się marynarze z całegoświata i rozmaita miejscowa żulia, no alfonsi, waluciarze,przemytnicy, paserzy i oczywiście dziwki najrozmaitszejmaści.Ja miałem czekać w kawiarni obok, bo towarzyszporucznik stwierdził, że za duży urosłem i na tajnego agentasię nie nadaję.Nie, to nie.Siadłem i piję kawę.Tak siedzę,piję tę kawę i myślę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]