[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynie Tytus nie miał szczególnych znaków.– Wiadomo, bez skazy – żartował Laurin.– Główny Bohater jest bezbłędny.– No to zrobimy znak – powiedział Akon.– Czy poprosić chirurga?Pytanie pozostało bez odpowiedzi.Siedzieliśmy w niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do kabiny Nawigatora.Była to podręczna biblioteka, zawierająca tysiące mikrofilmów, chętnie z niej korzystano.W pewnej chwili ściany rozstąpiły się i zobaczyłem znajomy krajobraz, potem drogę i zady końskie.Moje umiejętności jeździeckie pozostawiały wiele do życzenia.Zawsze wlokłem się za przyjaciółmi.Kopyta koni wznosiły obłoki kurzu, podwójnie więc byłem udręczony jazdą konną i siennym katarem.Kurz łzawił oczy, a pot koński wyzwalał uczulenie.Kilkakrotne kuracje nie dawały rezultatu.Oczywiście, mój oporny i nadwrażliwy organizm usprawiedliwiał bezsilność lekarzy.Na temat mojego uczulenia wygłaszano odczyty.Zdołano zwalczyć groźne choroby trapiące ludzkość, jedynie ze mną nie mogli sobie poradzić najwybitniejsi specjaliści.Na szczęście przeskok przez czas przeszły trwał niespełna minutę.Zniknęły drzewa po obu stronach szosy, ukazały się natomiast zielone łąki i pole, a w dali białe mury miasta, stolicy kraju rządzonego przez Efera.Przywitał nas z wylewną serdecznością.– Jakże się cieszę – mówił, podając dłoń Terezie – jakże się cieszę, że jednak zaufaliście pośrednikowi!– Przepowiedziałeś nasz powrót – przypomniał Tytus.– Tak, lecz przepowiednie nie zawsze się spełniają.Przygotowałem wygodne i estetyczne szaty.Zechciejcie się przebrać.– Zanosi się na dłuższy pobyt? – próbował odgadnąć Laurin.– Zamierzasz urządzić bal czy coś w tym rodzaju, by uczcić zagraniczne poselstwo?– Coś w tym rodzaju – odparł Efer.– Wkrótce, spełniając zalecenia Rozumniejszych, pokażą wam to i owo i będzie to początek dialogu przedstawicieli Cywilizacji Ziemskiej z reprezentantami najwyższego szczebla kosmicznej drabiny Galaktyki.– Jedno pytanie – rzekł Tytus.– Nikt nie ograniczał ilości pytań – oświadczył grzeczny do przesady Efer.– Słucham z uwagą.– Doszliśmy do przekonania, że jesteśmy Im potrzebni.– Słuszne przekonanie, we Wszechświecie nie istnieją ani rzeczy, ani istoty nikomu niepotrzebne.Mozoliłem się z wzorzystym kaftanem, z bufiastymi rękawami, gdy do komnaty wszedł nieznajomy i oznajmił, iż będzie mi służył pomocą we wszelkich sprawach, a więc także ułatwi zmianę ubioru.– Nazywam się Ki – powiedział półgłosem, pochylając głowę.– Zakładasz kaftan na lewą stronę, stąd pewne kłopoty.Pozwól, że ci usłużę.Zręczny Ki dokonał cudu.Oto stałem przed wielkim zwierciadłem, ubrany od stóp do głów w aksamity, atłasy, w zamsze i koronki.Zestawienie kolorów oryginalne, fiolet, błękit i zieleń.– Odpowiednie do wieku – stwierdził Ki, a zauważywszy mój grymas, szybko się poprawił: – dla średniego wieku, co mówię, dla dojrzałego wieku.Proszę wybaczyć, niewiele wiem o ludziach.– Rzeczywiście, niewiele wiesz o ludziach.Przekroczyłem dawno dojrzały wiek, ale daleko jeszcze do starości.– O, daleko, daleko.– Nieźle władasz ludzkim językiem.– Efer nauczył.– Dobry nauczyciel.– Nie ma lepszego – zapewnił Ki.– A gdybyś się nie nauczył?– Czekają na nas.Ki otworzył drzwi, zobaczyłem sąsiednią komnatę i sylwetki moich przyjaciół: Tytusa w śnieżnobiałym stroju, Laurina w długiej, błękitnej szacie, Akona w czarnej sukni i Terezę w różowej krynolinie.Maskarada, pomyślałem, a Efer pośpieszył natychmiast z odpowiedzią:– Konieczna maskarada.Mieszkańcy mego kraju nie są przygotowani na powitanie gości z innego świata, a te stroje ułatwią poruszanie się po mieście i okolicach.– Niektórych jednak wtajemniczono – rzekł Laurin.– Kilku zaufanych – odparł Efer – to moi asystenci, wprowadziłem pewne poprawki do ich umysłów.Są inteligentni, posłuszni i dyskretni.Przejdziemy teraz główną aleją na stadion, gdzie zobaczycie gry i zabawy.Mieszkańcy tego miasta lubią się bawić i niemal codziennie uczestniczą w imprezach, które sarni organizują.Istnieje rywalizacja w tej dziedzinie.Autorzy najoryginalniejszych i najbardziej dowcipnych pomysłów otrzymują nagrody.Z ulic przecinających aleję płynął barwny tłum istot w płaszczach z lazurowego aksamitu, w kurtkach z fioletowego sukna, w zielonych pelerynach z jedwabiu, w pomarańczoworóżowych szatach.Niektóre przyozdobione srebrnymi dzwonkami, dźwięczącymi przy każdym ruchu.Tłum rozstępował się przed Eferem, gości z innego kraju pozdrawiano uśmiechami.– Piękne miasto, piękny spacer i piękne istoty – mówił Tytus.– Chciałoby się powiedzieć: piękni ludzie, ale chociaż bardzo są podobni do ludzi, jest to podobieństwo pozorne i chwilowe, bo im dłużej przyglądam się tym istotom, tym więcej dostrzegam różnic.– Różnic? – zainteresował się Ki.– Jakich różnic?– No, na przykład sposób chodzenia – odparł Tytus.– Z trudem odrywają stopy od kamiennych płyt alei, jak gdyby dźwigali na ramionach olbrzymi ciężar.– Sporo ważą – tłumaczył Ki – o wiele więcej od ludzi.Słusznie powiedziałeś, że to pozorne podobieństwo, zewnętrzny kształt zbliżony, struktura odmienna.Jakie jeszcze dostrzegłeś różnice?– Ręce, dłonie, palce w bezustannym ruchu.Ludzie również gestykulują, lecz z umiarem.Śmieją się głośno i często, nagle milkną, pogrążając się w smutnej zadumie.– Pod wieloma względami ustępują ludziom – powiedział Efer.– Ta cywilizacja stawia pierwsze kroki.– Uczymy się chodzić – rzekł Ki.– Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołamy osiągnąć waszą doskonałość.– Daleko nam do doskonałości – odezwał się Laurin.– Nie jesteśmy doskonali.– Pozostawcie ocenę innym – powiedział Efer.– Przede wszystkim tym, którzy wiele widzieli i mogą porównywać.Weszliśmy na stadion, do honorowej loży.Stutysięczny tłum powstał, Efer skinął głową i wszyscy usiedli, wracając do przerwanych pogawędek.– Obserwują nie znanych gości – stwierdziła Tereza – lecz czynią to dyskretnie.– Dobra szkoła, staranne wychowanie – oświadczył filozof Akon.– Ki, który należy do grona moich najbliższych współpracowników – mówił Efer – zadaje sobie wiele trudu, by przygotować te istoty do życia.– Jesteś pedagogiem? – zapytał Akon.– W pewnym sensie – odparł Ki.Nie dowiedzieliśmy się w jakim sensie, bo przy dźwiękach trąb wjechał na owalną arenę herold w fantastycznie kolorowym stroju i oznajmił, że pora przerwać rozmowy i powitać artystów Pierwszej Zabawy.Tłum zareagował śmiechem, herold pozdrowił Efera i odszedł, wlokąc za sobą tren żółto-błękitnej peleryny.Nigdy w życiu nie oglądałem podobnych pokazów.Na samym środku murawy ustawiono wysoki, ośmioramienny wiatrak.Gdy skrzydła poczęły się obracać, z bramy wypadli jeźdźcy na białych koniach.Stojąc w siodłach, galopowali dookoła areny, następnie kolejno szarżowali na wiatrak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl