[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otworzył ze zdziwienia usta i oddał książkę Danny'emu.— Ty to przeczytaj.Danny skinął głową:— Członkom gangu z Ryer Avenue, z wyrazami podziwu za to, jak daleką drogę udało im się przebyć.Od ich duchowego syna, Danny'ego Williamsa.Wreszcie poszli sobie wszyscy, prócz Megan i Dantego.Ona pozbierała szklanki, a on wyrzucił resztki jedzenia do kosza na śmieci.— No i tak.Co o tym myślisz? — zapytał ją Dante.— Nie wiem.Chyba życie jednak bywa tak dziwne jak te wszystkie przypadki, o których uczyłam się na studiach i wszystkie te historie, których się nasłuchałam.— Potrząsnęła głową i zagwizdała, a potem dodała: — Kurczę, a ty co myślisz o tym chłopaku?— To by dopiero było coś.To znaczy, on naprawdę jest do mnie podobny, no nie?Niezależnie od tego czyim jest synem, to niezły z niego facet.— Jakże mogłoby być inaczej? Ma w genach Ryer Avenue.— Wiesz co, Megan, bardzo wiele rozmyślałem przez ostatnie kilka dni o naszym dzieciństwie.Czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby tamtej nocy, podczas ferii, nie padał śnieg i nie poszlibyśmy wszyscy na Wzgórze Węża, Willie mógł zostać zupełnie innym człowiekiem? Może nie miałby obsesji na naszym punkcie; może skoncentrowałby się na własnych sprawach i uporządkował sobie życie bez tej całej nienawiści i mściwości.Może, gdyby lepiej spożytkował swoją energię.może.Megan łagodnie mu przerwała: — Może wszystko by się dla niego zmieniło, gdybyśmy byli w stanie go kochać.Ale śnieg padał tamtej nocy.Inie byli w stanie kochać Willie'ego.I umarł ze słowami zemsty syna rozbrzmiewającymi mu w głowie.Tak jak kiedyś jego ojciec.441EPILOGW sobotę, 28 grudnia 1935 roku, około 10.25 wieczorem, Walter Stachiew uniósłprawą rękę i dotknął swojej zakrwawionej głowy.Poczuł zimną, lepką wilgoć.Przyjrzał się swojej dłoni mrużąc powieki.Przeklęte małe bękarty, czym one go, do cholery, uderzyły? Przesunął nogi, a jego stopa poślizgnęła się na zamarzniętym śniegu.Znał ich wszystkich, załatwi ich na cacy.Naprawdę sądzili, że mogą mu coś takiego zrobić, a potem go po prostu zostawić i zwiać? No, mylili się, bo on znał ich wszystkich.Podciągnął się do pozycji siedzącej, uniósł kolana i przyłożył dłonie do głowy.Musieli go walnąć jakimś metalowym prętem czy czymś takim.Łopatą, tak, zdzielili go jego własną łopatą, małe ścierwa.On nie będzie potrzebował łopaty, żeby ich załatwić.Tylko musi trochę odetchnąć.Może strzeli sobie jeszcze jednego.Taa.Jego kumpel, Stanley, pożyczy mu trochę szmalu.Stan był na niego za coś tam wściekły, ale oni ciągle się o coś wściekali.Pewnie nadal siedzi w barze, pewnie dalej pije, więc właśnie to zrobi — pójdzie go znaleźć, a on postawi mu whiskey albo i dwie.Tego właśnie było mu trzeba.Dźwignął się na kolana, ale czuł się koszmarnie z obolałą głową i zmarznięty, więc postanowił jeszcze chwilę posiedzieć i odpocząć.Wyciągnął rękę i trafił na swoją łopatę.Taa.Może zarobi kilka dolców, uprzątnie komuś trochę śniegu, i potem on postawi Stanowi drinka albo dwa.Może.A może nie.Uniósł wzrok.— Co ty na to, Stan, ty fundniesz pierwszy, potem ja, a potem ty, hę?Stanley Paycek stał nad nim.Lekko kiwał się na boki.O kurwa.Walter zrozumiał, że pewnie wydał wszystko na siebie, żeby się zalać.Nie zostało mu nic, żeby jemu postawić.Też przyjaciel.442— Nie fundniesz mi, Stan, ty skurwysynu jeden?Paycek przypomniał sobie po co przyszedł.Schylił się, podniósł łopatę i stanąłnad Walterem.Wiedział, że jest na niego wkurzony.Wiedział, że mówił, iż go rozwali jego własną łopatą.Nie pamiętał tylko dlaczego, ale co tam, do diabła.— Ty cholerny bydlaku, Walter, wiesz? Zabiję cię, wiesz?Stachiew rzucił się do przodu, żeby podciąć przyjacielowi nogi, ale upadł na twarz.Próbował jeszcze chwycić go za stopę, ale Paycek odrobinę się cofnął.Stachiew spojrzał mu prosto w oczy i przeklął.Stan coś mówił.Mełł jakieś przekleństwa.Przypomniał sobie trzonek łopaty wbity w jego gardło.Uniósł ciężką szuflę wysoko nad głową i opuścił ją trafiając przyjaciela prosto w twarz.Walter poczuł, że leci do tyłu, potem do przodu, usiłując się podnieść.Uniósł rękę i chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co.Poczuł następne uderzenie, paraliżujące, zimne trzaśniecie z tyłu czaszki.Kolejnych ciosów, które spowodowały jego śmierć, już nie czuł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl