[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Philippe Nicolas rozłożył ręce:– A czy ja wyglądam na kogoś, kto będzie wtykał nos w takie łajno? Widziałeś, jak to wygląda? Niewiele bym tam znalazł.Zapytaj strażaków, co o tym myślą, kiedy już tam posprzątają.– Ale tam mogą być ślady.Koordynator szeroko rozpostarł ramiona, wskazując budynek, jakby zachęcał Segnona do powrotu w to urocze miejsce:– Idź, skoro sprawia ci to przyjemność.– Już skończyli? Można tam wejść?– Wy troje możecie, technicy skończyli, teraz trzeba już tylko zabrać ciało.Ludivine odeszła wraz z koordynatorem, a Segnon położył rękę na ramieniu Guilhema.– Nigdy cię o to nie pytałem… jesteś wierzący?– Hm… Owszem, niepraktykujący, ale wierzący.Dlaczego pytasz?– Dobrze by było, gdybyś odmówił krótką modlitwę.– Co z tobą, Segnon, co to za kpiny?– Zrozumiesz, kiedy zobaczysz, co jest w tym budynku.Jeżeli diabeł istnieje, to przygotuj się na wejście do kryjówki jego wysłańca.Segnon poklepał go po ramieniu i poszedł w ślady Ludivine i Philippe’a, zostawiając Guilhema, który spoglądał na nich z lekką obawą, zaintrygowany tym, co usłyszał.Delikatna jak pajęcza nić metalowa siatka wisiała na łańcuszku przymocowanym do ramienia kandelabru i kołysała się miarowo jak wahadło zegara tego niesamowitego świata.Ludivine zatrzymała ją palcem wskazującym i kciukiem, a potem rozejrzała się po pokoju.Chelou zgromadził tu mnóstwo starych, naprawionych byle jak mebli i najrozmaitszych przedmiotów.Na pozór wszystkie te rzeczy były nieprzydatne, nic niewarte, jednak w świecie nowego właściciela zyskały inny wymiar, sens i logikę istnienia.Ekipa techniczna ustawiła na trójnogach silne reflektory, żeby pracować w ich świetle, poszukując śladów i zabezpieczając je.Teraz mieszkanie o zamurowanych oknach nie było już niezgłębioną, mroczną jaskinią, wszystko stało się widoczne jak w biały dzień.I chyba tak było jeszcze gorzej.Ściany pokryte ezoterycznymi symbolami i zdaniami wypisanymi krwią martwych zwierząt, sterta zżeranej przez robactwo, cuchnącej padliny, a na domiar złego ten długi, zagracony pokój z trupem w konfesjonale.Technicy w białych kombinezonach zbierali sprzęt, napełniwszy całą masę plastikowych torebek próbkami.Czarny proszek daktyloskopijny widać było na drzwiach i większości sprzętów, na których mogły pozostać ślady rąk i palców.Przywitali się z Philippe’em Nicolasem i z trójką żandarmów, a potem zarzucili rzeczy na plecy.– Chłopaki, zostawcie nam oświetlenie – polecił koordynator.– Nie używacie Bluestara?Ludivine natychmiast zaczęła szperać w opracowanym na własny użytek, zapisanym w pamięci, podręczniku eksperta kryminalistyki.Bluestar służył do wykrywania śladów krwi, które zmyto, nawet jeśli stało się to wiele lat wcześniej.Zastąpił klasyczny luminol, który niszczył DNA, podczas gdy Bluestar umożliwiał badanie genetyczne wykrytego materiału.Jeden z techników wskazał ścianę pokrytą napisami w dziwnym języku.– Krew jest tu wszędzie! Nie wiem, co moglibyśmy jeszcze odkryć.Philippe Nicolas pokiwał głową, przyznając, że powinien był pomyśleć, zanim się odezwał.Podstawowa różnica między fikcją a rzeczywistością w śledztwie sprowadzała się właśnie do tego: w fikcji wykorzystywano wszelkie możliwe metody i techniki, nie zważając na czas, wykonalność, a przede wszystkim – na koszty! Bo w obliczu każdej zbrodni trzeba było liczyć się z kosztami.Czy zawsze istniała potrzeba sięgania po najnowsze zabawki? O ile zawsze pobierano maksymalną liczbę próbek, o tyle ostatecznie wykorzystywano tylko ich małą część, ponieważ każde zlecenie dla laboratorium oznaczało kolejną fakturę, a portfel sprawiedliwości nie był bez dna.Zwłaszcza teraz, kiedy zaciskano pasa.Nawet śmierć i prawda ucierpiały z powodu kryzysu.Ludivine wyciągnęła z kieszeni latarkę, żeby przetrząsnąć najsłabiej oświetlone zakamarki, i zaczęła przechadzać się po tej graciarni.Tymczasem Segnon podszedł do zwłok.Guilhem natomiast trzymał się nieco z tyłu, zafascynowany, ale i wstrząśnięty widokiem zmasakrowanych psów i kotów.– To jakiś obłęd – szepnął.– Wymordował tyle zwierząt!W drzwiach mieszkania pojawił się umundurowany żandarm, za którym szedł mężczyzna w nieco sfatygowanej marynarce, dżinsowej koszuli wychodzącej po jednej stronie ze spodni, ze skórzaną torbą w ręce.– Doktor Lehmann! – powitał go Philippe.Zadowolona Ludivine zwróciła na nich oczy.Lehmann był nie tylko człowiekiem znanym w środowisku zawodowym, ale też najlepszym lekarzem sądowym, jakiego spotkała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]