[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na twoim72miejscu darowałabym sobie to wszystko.Być może Kate pośliznęła sięi utonęła.Może poniosła mnie wyobraznia.- Nie, wcale tak nie myślisz.Uśmiechnęła się.- Wiesz, chciałabym się wykąpać.Skinął głową, a ona szybko zrzuciła z nóg pantofle i ziewając wy-szła z pokoju.Deacon wziął jej kieliszek i swoją filiżankę, zaniósł do kuchni iwymył pod bieżącą wodą.Kiedy wrócił do pokoju, natychmiast spoj-rzał na porzucone przez Laurę buty, jak gdyby myślał o nich przez całyczas.Leżały niedbale, jeden na drugim.Buty bez właściciela.Kobiecepantofle, niedbale zrzucone i pozostawione na środku jego pokoju.Aż zakręciło mu się w głowie.Miał wrażenie, że wszystkie te dniwypełnione koszmarami i alkoholem nigdy nie istniały, że za momentMaggie z łazienki wyjdzie, zawinięta w długi do kostek, ciemnoniebie-ski szlafroczek, który od niego dostała, zrzuci pantofle i przycupnie nasofie ze szklaneczką brandy w ręku.Słyszał, jak woda leje się do wanny.Poczuł słaby zapach sosnowegopłynu do kąpieli.Wpatrzył się w buty, które przypominały mu jakieśwydarzenie z przeszłości.Zadzwonił telefon.Phil Mayhew zaproponował mu spacer po parkujutro rano.Deacon podszedł do okna i otworzył je, aby popatrzeć najaskółki migające na prawie czarnym tle.W szybie uchylonego oknazamajaczyło niewyraznie odbicie Laury.- Znalazłam go w łazience, czy mogę? - spytała, otulając się moc-niej niebieskim szlafroczkiem.11.Nie zrobiliśmy tego, jak należy - zauważył Deacon.- Powinieneśwejść do parku zachodnią bramą, mając w ręku pogniecioną torbę pa-pierową z chlebem i kawałkiem ciasta.Stajesz na tym małym drewnia-nym mostku i karmisz kaczki chlebem.Potem ja podchodzę z przeciw-nej strony i opieram się o barierkę mostku, ale nie za blisko ciebie.Pochwili odchodzisz, a ja mam w ręku tę torbę.Daję resztę chleba kacz-kom, zaś ciastko chowam, bo zamiast rodzynek jest w nim mikrofilm.Mayhew przyjrzał mu się przeciągle:- Nie wygłupiaj się.- Uwielbiam taką zabawę w policjantów i złodziei - powiedział zuśmiechem Deacon.- Ja nie bardzo.Większą część dnia siedzę przy biurku, wdychającodór ludzkich ciał i dym z papierosów.Albo jeżdżę samochodem, łyka-jąc spaliny.Ponieważ pogoda niedługo się popsuje, pomyślałem, żewarto spędzić ten poranek na łonie natury.- Ale nie w tym miejscu.Gołębie wszystko tu zapaskudziły.Możetam? - Deacon wskazał ręką niewielki trawnik, na którym jeszcze niktsię nie opalał.Mayhew zdjął koszulkę i położył się na trawie, podkładając ręcepod głowę; jego atletyczne bicepsy zagrały pod skórą.- No i co? - zapytał Deacon.74Mayhew zmrużył oczy od słońca.- Być może masz rację.Deacon poczuł dreszcz podniecenia.- Czy nawalili w śledztwie?- Nie, nie sądzę, żeby coś zostało przeoczone w mieszkaniu Lorimer.-Mayhew uniósł się na łokciu.- Przedwczoraj w okolicy Knightbridge usły-szano krzyk.Na placu Montpelier służąca weszła do domu, posprzątała wkuchni, posprzątała w sypialni.- urwał czekając, że Deacon dopowie.- A pózniej posprzątała w łazience.- Tak.- Lub raczej nie posprzątała.- Właśnie.- Mów dalej - ponaglił Deacon.- Nazywała się Olivia Cochlan.Lady Olivia Cochlan.Nie żyła oddwunastu godzin.- Jaka jest wersja zdarzeń?- Wypiła pół butelki dżinu, więc można przyjąć, że zasłabła wwannie.Nota bene jej mężowi - szanownemu Sir Bernardowi - zależyna przemilczeniu tej wersji zdarzeń.- Gdzie był wówczas?- W Paryżu.- Potwierdzone?- O tak.Przez dwie stewardesy, pięciu biznesmenów, dyrektorahotelu, kelnerów i niewiarygodnie drogą dziwkę.- Spodziewam się, że pozytywnie ustosunkujesz się do jego prośby.- Nie muszę.Ale ktoś inny na pewno to zrobi.Chociaż i tak nie byłosekretem, że Lady Cochlan lubiła zaglądać do kieliszka.Jeśli mu się uda,to przyszłe pokolenia będą musiały rozszyfrowywać tajemnicę rodzinną.- Co masz? - spytał Deacon.- Najpierw trzeba było docucić służącą.Zeznała, że Lady Oliviamogłaby bez trudu przepić cały korpus gwardzistów.Pół butelki wogóle by nie poczuła.- Może tym razem było inaczej?- Może.75- Tym bardziej, jeśli brała prochy uspokajające.- Tak, możliwe.- Mayhew osłonił ręką oczy, żeby móc patrzeć naDeacona.- Tylko że mamy tu do czynienia ze zbiegiem okoliczności - cią-gnął Deacon.Mayhew pokiwał głową wciąż mrużąc oczy.- A pierwszazasada zbiegu okoliczności brzmi.- %7łe nie ma zbiegów okoliczności - dokończył Mayhew.- Więc istnieje inna wersja zdarzeń.- Ale nie do wiadomości publicznej.- Dlaczego nie?- Po pierwsze, mieszkanie było czyste jak łza.Ani śladu włamania,walki, czyjejś w nim obecności, z wyjątkiem Lady Olivii, pławiącej sięw wannie jak kłoda drzewa.- Wyłażą twoje uprzedzenia klasowe, Phil -powiedział Deacon.- Mam ich gdzieś - rozsierdził się Mayhew.- Cholerne pasożyty.Po drugie, nie ma chętnego, który powiedziałby Sir Bernardowi, że byćmoże jego starą ktoś przytopił.- Natychmiast zresztą dodał, że nie mana to dowodów.- Po trzecie - wtrącił Deacon - sprawa Kate Lorimer jest zamkniętai wprowadzona do kartoteki jako: nieszczęśliwy wypadek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]