[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wziąwszy więc z sobą Leona, chorążyc ruszył z bijącemsercem naprzeciw czarodziejki; kilka mil które ich przedzielały, przebieglitchem jednym prawie, nie mówiąc do siebie, a gdy z drzew ukazał się nowypałacyk hrabinej, pan Aleksander pobladł jak ośmnastoletnie chłopie.Domzastali pustką jeszcze, nieskończony, pokoje próżne, a na rogu, w dwóchjakkolwiek wykończonych, hrabinę, która wyszła na ich spotkanie.PanAleksander nie mógł się oprzeć wzruszeniu, gdy ją ujrzał zmienioną tak, jakgdyby nie miesiące ale lata długie dzieliły rozstanie świeże jeszcze oddzisiejszego spotkania; Leon także cały był przejęty i drżący.Równie pięknapani Bulska miała coś we wzroku, mowie, obejściu, taki ucisk duszny,upokorzenie i przestrach malujący; w jej czarnych oczach tak łez było pełno, wmowie tyle smutku, a dawne szyderstwo tak niepowrotnie uciekło, że widok jej,nieprzyjaciela by zdjął litością.Pomięszana, przywitała pana Aleksandra iLeona, na którego spojrzała z ciekawością, szukając śladów zmiany, jaką listjego zapowiadał.— A! dziękuje ci kuzynku — rzekła do chorążyca — spełniłeś prawdziwiechrześcijański uczynek wyciągając mi dłoń.potrzebuję pociechy, dźwignienia,zachęty.Od ostatniego widzenia się naszego przeżyłam wieki, przebolałamnieskończoności, złamana jestem męczarnią.chciałam śmierci.życie wróciłoza karę.Pan Aleksander chciał rozmowę w weselszą odmienić — ale hrabina potrząsłapiękną główką, i z uśmiechem boleści, przerwała słowa jego.— Czy wiesz wszystko co mnie spotkało! — zawołała — wiesz?— Trochę.— Możesz więc pojąć, że nie prędko rozśmiać się i rozweselić potrafię.cudzanawet radość boli mnie jak coś nienaturalnego.łzy ciągle do oczów się cisną.Dzień ten niezmiernie smutno przebyli na opowiadaniach ostatnich przygódhrabinej, która nie uniewinniając się wcale, mówiła o sobie dawniejszej, jak okimś obcym i obojętnym; nie chciała mieć tajemnic dla tych, których zanajlepszych uważała przyjaciół, i z goryczą, opisała im odrzucenie,osamotnienie, wzgardę ktorej doznała, i okropną scenę macierzyńskiegoprzekleństwa, przejmującą ją jeszcze śmiertelnym dreszczem.Leon na chwilę widokiem jej uczuł się znowu zwrócony do dawnej swejchoroby, milczał, męczył się, ale przemógł wreszcie, i ku wieczorowi poszli jużoglądać miejsce, nowe budowy.starając się mówić o rzeczach obojętnych; alehrabina na chwilę zaledwie przemówiwszy swobodniej, wracała do smutku izadumania, które się stały dla niej tonem naturalnym i barwą jej codzienną.Zresztą wielkie zamiary ozdobienia tego miejsca, urządzenia domu, nic ją jużnie obchodziły, nie miała ochoty do niczego, w niczem przyszłości, nie wierzyław jutro.Przez samą litość potrzeba ją było choćby siłą zabrać do Borowej, co teżnazajutrz się stało, i razem przeprowadzając ją Leon z panem Aleksandrem, opół godziny tylko wyprzedzili.Chorąztwu obojgu dość było spojrzeć naprzyjeżdżającą, by się z nią pojednać; otoczono najtroskliwszem staraniem,pieszczotami niemal, zbolałą istotę, która na przybycie pod ten dach gościnnyusiłowała przywdziać pozór spokoju i światowej obojętności, ale to co dawniejprzychodziło jej z taką łatwością, dziś było niepodobieństwem: usta odmawiałyuśmiechu, w oczach łzy się kręciły, niepokój zdradzał każdym ruchem.Ten stan jej przywiązanie pana Aleksandra podniósł jeszcze, i widoczniejszemuczynił dla wszystkich; wesoła onieśmielała go, strapiona przyciągałagwałtownie, zapomniał o wszystkiem i jawnie już nie odstępował na chwilę.Starzy patrzali i milczeli.Pierwszych kilka dni przeszły bez widocznej różnicy na pani Bulskiej, którastarała się jak najmniej miejsca zajmować, jak najmniej być widoczną i natrętnązastosowując się do obyczajów domu i nie dozwalając by dla niej cokolwiek znich naruszano.Wszyscy zresztą mniej więcej teraz przylgnęli do nieszczęśliweji powoli godzili się widząc cierpiącą; każdy przychodził z słowem pociechy, zchęcią ulżenia ciężaru; nawet stary chorąży przemówił kilka razy tym tonempełnym dobroci, który rzadkie jego słowa, czynił tak miłemi.Z obawą jednak oczy mieszkańców Borowej, zwracały się na tę postaćosmutniałą, zmienioną do niepoznania, zdając niedowierzać jeszcze nawróceniu,upatrując ciągle, czy nie błysną znów oczy jej szyderstwem, usta sarkazmem izalotnością.Nadto, przywykli widzieć ją zmienną i codzień inną, by łatwouwierzyli, że taką jaką była, mogła pozostać; Leon nawet pojąć jej nie mógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]