[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem zajął się natychmiast zdobyciem, bodaj szturmem, jakiejkolwiekprzyszłości.Kochał dziewczę i czuł się w obowiązku wynagrodzenia jejwszystkiego, co dlań cierpiała.Nie szło to łatwo, gdyż uczeni, którzy muokazywali życzliwość, wszyscy niemal należeli do stanu duchownego i nierozumieli oddania się powołaniu temu inaczej, jak pod warunkiem celibatu.- A tobie na licha żona?! - zawołał ksiądz Janocki.- Chcesz uczyć drugich, asam rozumu nie masz.Kulę sobie do nogi przywiążesz.Nigdy prawdziwymuczonym być nie możesz.Straconym jesteś na wieki.Ksiądz Albertrandi popatrzał nań, pykając fajkę, z ukosa i ramionami ruszył.- Otóż to wasza miłość pracy - rzekł - której nic poświęcić nie umiecie.Naukajest zazdrosna, tak, tak! Jej trzeba życie dać, ona nie cierpi podziału, nie, nie!Ożenisz się i co? Przyjdą ci dzieci, bo przyjdą.- inaczej nie może być.Resangusta domi, jejmości trzeba sukienki, gdzież ty będziesz miał spokojną głowę,aby o historii myśleć, w domu mając jej aż nadto?Dobek był przybitym.Zbywali go wszyscy dalekimi obietnicami znajdując, że teraz nie czas.Dekertlitościwy najwięcej czynił nadziei.Luizetta też ze swej strony czasu nie traciła.Dziewczę było nad podziwroztropne i przebiegłe.Na Dobka nie rachowała nic, był jej tylko potrzebnymchwilowo, póki by nie ułożyła inaczej swoich interesów.Nie rachowała naChełmowskiego, bo wiedziała, że on sam w przykrym znajdzie się położeniu.Przez czas pobytu swojego u księżnej, u eks-wojewodzinej porobiła różnych naprzypadek znajomostek mnóstwo.Teraz musiała z nich korzystać."Biedę cierpieć - mówiła sobie - dla miłości jednego z tych bałamutów, a tobymchyba szaloną była! Niedoczekanie ich! %7ładen grosza przy duszy nie ma, a chcą,by ich kochać o głodzie."Miała kilku do wyboru, co się w niej wszyscy szalenie kochali.A ona? Onaśmiała się chętnie z każdym, oczkami strzelała, lecz żeby miała przepadać zaktórymkolwiek! "Albom ja głupia!" mówiła sobie.Rozpatrywała się.Z tych, co najokrutniej się nią zajęli jeszcze u księżnej, najmniej pozorny byłpodobno najwięcej obiecującym.Był to burgrabia pałacowy, człowiekniemłody, rodem niegdyś Niemiec, gospodarny, zabiegliwy, o którym wiedzianodoskonale, że gdyby chciał, mógłby kamienicę kupić.Póki jednak dał się zburgrabstwa i rozrzutności księżnej Karoliny dochód ciągnąć, dlaczego nie miałkorzystać? Pan Karol Mencl miał tyle rozsądku, iż się do kamienicy nie kwapił.A był to mąż stateczny, poczynający odrobinę siwieć, na co odwar z włoskiegoorzecha dziwnie pomagał, twarzy koloru ziemi, ani białej, ani rumianej, aleczerstwej, postawy słusznej, rysów takich, iż ich ani brzydkimi się nazwać niegodziło, ani pięknymi nie było warto.Zimny na pozór, wstrzemięzliwy wewszystkim, surowy dla ludzi, Mencl dał się jednak Luizecie tak złapać, taknabałamucić, iż jej sto razy powtarzał, że gotów się z nią ożenić.Różnica latbyła wielka, dziewczę sądziło, że kamienicę jaką (kamienicy chciała koniecznie)znajdzie w kieszeni młodszego i przystojniejszego.Tymczasem przyszły takie nieszczęśliwe okoliczności.Chełmowski swąnieostrożnością ją zgubił.O Dobku, który ją kochał szczerze, ani pomyślała.Zaraz drugiego dnia wiedząc,że księżna Karolina już była wyjechała za granicę, poszła Luizetta przechadzaćsię w okolicy pałacu de Nassau.Wiedziała, że gdy ją Mencl zobaczy, niewytrzyma i zaczepi.Za pierwszą i drugą przechadzką nie udało go się jejspotkać, trzeci raz przechodząc, bardzo niby pospiesznie, dostrzegła go przedbramą, palącego fajkę, z ręką w kieszeni.Miała go minąć, niby nie widząc, gdypan Carl pozdrowił.- Ah! - krzyknęła przelękniona.- Co tu panienka robi?- Widzi pan, idę.- Dokądże?- A! Nie mam czasu!- Mencl zastąpił jej drogę.Zaczął prosić i błagać, aby mu powiedziała, co się z nią dzieje.Choć niełatwo,zgodziła się przed nim na swój los poskarżyć.Ludzie ją zdradzali,prześladowała fatalność, była zdecydowaną powracać do familii w Szwajcarii(której nie miała biedna).Przeklinała Warszawę.Mencl zaczął ją błagać i prosić,aby na chwileczkę zaszła.- A to pięknie? Dokąd? Da waćpana? Ja? Do kawalera?! Nigdy w świecie!Mogli się przejść po ogrodzie.Tak, to już było co innego.Luizetta zgodziła siępójść z nim na małą przechadzkę.Mencl zwykle burą twarz mający aż sięzarumienił z radości.Tu dopiero nastąpiły zwierzenia, ubolewania, lamenty.Mężczyzni - mówiłaLuizetta - wszyscy byli zdrajcy, żadnemu z nich nigdy wierzyć nie było można.Gotową była wstąpić do klasztoru.Z niezmierną trudnością niezbyt wymownyMencl potrafił ją nieco uspokoić i wymóc słowo, że Warszawy nie opuści.Powtórzył jej w końcu, odprowadzając do bramy, że jak dawniej, tak terazgotów się z nią ożenić.- Tak, i zrobisz mnie waćpan burgrabiną, żeby ta nieznośna księżna, która mnienie cierpi, co dzień mnie karmiła impertynencjami swoimi.A co mi to zaszczęście?W bramie, już na wychodnym, taka się żwawa zawiązała rozmowa, iż w niejstali z kwadrans.W końcu Luizetta, której łzy stawały w oczach, bo miałasłabość do Carla, co mu już (mimo woli) wyznała, gotową była się dla niegopoświęcić; wymagała tylko, ażeby kupił choć maleńką kamieniczkę.Niechbysobie zresztą i został przy burgrabiostwie, jeżeli miał z niego dochody, ale domswój mieć musieli.Carl dał rękę, że dom kupi.- Słowo.- Słowo.Niemiec był tak szczęśliwy, tak szczęśliwy, że fajkę stłukł i cale tego niespostrzegł.Luizettę pocałował, za co mu dała klapsa po nosie i stanęło na tym,że dopóki zapowiedzi nie wyjdą, rzecz ma pozostać w największej tajemnicy.Luizetta powróciła do domu Dekerta, zamknęła się na klucz.Wieczoremnadbiegł Dobek smutny.Dała mu sobie przez litość służyć, nadskakiwać, alebyła zamyśloną i pochmurną.Florek do pózna mówił jej o swych nadziejach.Nie przyznała mu się do niczego: żal jej było biednego zakochanego."To dopiero będzie historia - mówiła w duchu - gdy się dowie.Trudno ginąć dlajego pięknych oczów.Et, co tam, popłacze i zapomni.Czy to ja ich nie znam?Nic mu się nie stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]