[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ma mowy - powiedziała Josie, ale zastanowiła się nad tym.Joshua King wydawał się tryskać radością przez telefon, ale możeudawał? Słowa Rebecki dały jej do myślenia.- Jeżeli studio dowie się, że nie jesteś właścicielką scenariusza, choćtwierdziłaś, że jesteś, spędzisz resztę życia, próbując to naprawić.A dotego to nie fair w stosunku do autora.61 - Tym się nie przejmuję.Powinien być wdzięczny, że ktoś to w ogóleczyta.- No, nie wiem - powiedziała Rebecca.Amelia wstała, zachwiała się iznowu upadła na piasek.- Mówię ci, że tak jest.Nie martwię się o niego.Martwię się o siebie.- Nie do wiary! - powiedziała Rebecca.Josie zignorowała jejsarkastyczny ton.- Pytanie jest następujące: czy powinnam zapłacić z własnej kieszeniza prawa do scenariusza, żebym nie musiała się martwić, że pan Florydasprzeda go komuś innemu, czy powinnam wybrać bardziej ryzykowną,ale także potencjalnie bardziej lukratywną drogę sprzedania go najpierwjakiemuś studiu?- To proste - powiedziała Rebecca, rozglądając się po placu zabaw.- OBoże, nie widzę nigdzie Romana.Amelia, nie rzucaj piaskiem w tędziewczynkę.Nie rób tego! - Odwróciła się do Josie.- Kup scenariusz.Nie dlatego, że się boisz i nie dlatego, że to jest uczciwa droga, chociażtak jest, ale, jak mówiłaś, to cię nie obchodzi.Powinnaś to zrobić po to,żeby samą siebie uznać za poważnego producenta.Tak właśnie postępująproducenci.Zmniejszysz ryzyko utraty scenariusza i będziesz mogła gosprzedać, komu chcesz, o nic się nie martwiąc.Tak będzie dla ciebielepiej.Roman! - wrzasnęła nagle Rebecca, aż Josie się wzdrygnęła.Amelia znowu wstała cała w piasku.Podeszła do Josie.- No popatrz - powiedziała Rebecca.- Poszła prosto do ciebie.Możezmieniła zdanie.Josie instynktownie wyciągnęła ramiona i chwyciła dziewczynkę.Pobrudziła sobie białą bluzkę, ale ważniejsze było uczucie, któregodoznawała, trzymając w rękach to drogie, małe ciałko.Josie poczułanagły przypływ wzruszenia, jakby wiatr zachwiał budynkiem, któryuważała za niezniszczalny.Podniosła Amelię.62 - Wiesz, że lubię dzieci - powiedziała do Rebecki, odwracając Amelięku sobie i to podnosząc ją, to opuszczając.- Musi się oswoić.Po prostu musiała się trochę do mnie przyzwyczaić.Lubię to w Amelii: nie uznaje od razu każdego, trzeba jej udowodnićswoją wartość.Josie zaczęła lekko podrzucać Amelię, trzymając ją pod paszkami.Dziewczynka zachichotała i Josie podrzuciła ją wyżej.Tym razemAmelia szeroko otworzyła buzię z radości.Josie spojrzała na nią i jeszczeraz podrzuciła wysoko nad głową.Amelia była ślicznym dzieckiem,delikatne rude włoski sterczały prosto do góry, wielkie brązowe oczy wkształcie migdałów i - w tej chwili - szeroki uśmiech.Uśmiechnęła się dodziewczynki.To j est cel, pomyślała, lecz wtedy dostrzegła zmianęwyrazu twarzy na małej buzi.- Oooo! - Amelia właśnie spadała i Josie chwyciła dziecko w chwili,gdy strumień wymiocin wytrysnął na jej bluzkę.- Niech to cholera! - Josie oddała dziecko matce.Ulubiona koszulafirmy Marc Jacobs została opryskana wymiocinami od góry do dołu.- Trzeba unikać tych salw - uśmiechnęła się Rebecca, rzucając Josiejakąś ściereczkę.Josie zacisnęła zęby i odpowiedziała przyjaciółceuśmiechem, przysięgając sobie jednocześnie, że jej dziecko nigdy niezwymiotuje.- Amelia, kotku, przeproś ciocię Josie.Amelia przesypywała łyżeczką piasek.Potem podniosła ją i wsadziłado buzi.Spojrzała na kobiety i uśmiechnęła się.- Nie możesz się doczekać własnych dzieci, prawda? - Rebeccawyciągnęła łyżeczkę z buzi dziecka, wytarła ją z piasku brzegiemsukienki i oddała Amelii.- Mike od dawna chce mieć dzieci, prawda?Josie miała zapytać:  Jaki Mike?", ale potem sobie przypomniała.Jejmąż, Mike.Mężczyzna, któremu przyrzekła miłość i wierność aż dośmierci, przysięgła, że będzie ojcem63 jej dzieci.Ale co ona wtedy wiedziała? Miała dwadzieścia pięć lat,sama była dzieckiem.Wyobraziła sobie duży kojec z niemowlęciem i swego niezdarnegomęża w wymiętej marynarce wśród wypchanych zabawek.Ta wizjaprzeraziła ją i choć wiedziała, że to politycznie niepoprawne, musiała sięsama przed sobą przyznać, że nie chce męża, który chodziłby naczworakach i zmieniał pieluchy.Pragnęła takiego, który chętniezatrudniłby nianię, parsknąłby śmiechem na myśl o budzeniu się razem zżoną, kiedy trzeba nakarmić dziecko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl